Medieval Moves: Wyprawa Trupazego - recenzja
Move wciąż nie doczekało się pełnoprawnej gry, w którą nie chcielibyśmy grać żadnym innym kontrolerem. „Sports Champions” swego czasu pokazało jego możliwości w kilku mini-gierkach. Teraz ci sami twórcy wzięli się za stworzenie gry przygodowej, która do obsługi wymaga kontrolera ruchowego od Sony. Jak im to wyszło?
13.12.2011 | aktual.: 30.12.2015 13:28
Weterani „Dark Souls”, rycerze na 65. poziomie - informuję Was, że „Wyprawa Trupazego” to gra skierowana do młodszych graczy, więc z dalszej lektury możecie zrezygnować. A przynajmniej nie marudźcie, gdy napiszę, że jedną z rzeczy, które naprawdę mi się spodobały, jest bajkowa otoczka zabawy.
Za górami, za lasami
Przygoda rozpoczyna się odpowiednio niewinnie. Młody książę Gerwazy udaje się na kolejną lekcję walki. Naprzeciw niego stają wyjątkowo pokojowo nastawione manekiny, więc kilka machnięć kontrolerem później Gerwazy znów może wrócić do beztroskiego życia nieletniego następcy tronu. Ale co to by była za bajka bez ataku złego do szpiku kości maga o jakże odpowiednim imieniu Morgrimm, który wszystkich mieszkańców spokojnego królestwa zamienił w szkielety? I mam tu na myśli naprawdę wszystkich, bo i głównemu bohaterowi nieco się „schudło”. Fakt, że nie poddał się do końca woli czarnej magii, zawdzięcza magicznemu amuletowi, który trzeba złożyć w całość, by odwrócić klątwę czarnoksiężnika. Świecidełko skrywa jeszcze jedną niespodziankę - ducha króla Edmunda Najpierwszego. Pełne wigoru widmo czasem coś podpowie, kiedy indziej rzuci nie do końca licujący z powagą sytuacji dowcip, ale fakt, że Trupazy ma się do kogo odezwać, ożywia (hihi) nieco rozgrywkę.
Zwłaszcza że SCEP spolonizował grę, więc postaci mówią w naszym rodzimym języku. Aktorzy nie silili się na teatralne wypowiadanie kwestii i Bóg wie jaką powagę, dzięki czemu kwestie brzmią naturalnie i ładnie współgrają z niezbyt poważną grą. Irytuje tylko strasznie ubogie słownictwo przeciwników, którzy odwagi do ataku dodają sobie zaledwie kilkoma kwestiami. Jako że w trakcie gry liczba pokonanych wrogów idzie w setki, powtarzające się „On nie jest jednym z nas” szybko zaczyna denerwować.
Niestety, w elementach dużo ważniejszych dla frajdy płynącej z zabawy, „Wyprawa Trupazego” również okazuje się wyjątkowo uboga. Mając w pamięci walki na arenie w „Sports Champions”, byłem ciekawy, jakie nowe pomysły znajdę w „Medieval Moves”. Nie znalazłem żadnych.
Średniowieczny bezruch
Po co mi odwzorowywanie ruchów kontrolera w stosunku 1:1, skoro wystarczy tylko machać move'em na boki? To nie jest gra, w której potrzebna jest precyzja. Ot, jeśli przeciwnik jedną stronę zasłania tarczą, to walimy go w drugą. Trupazy też ma swoją tarczę, która chroni go zarówno przed ciosami, jak i mniejszymi czy większymi pociskami miotanymi przez oddalonych wrogów. Ma też łuk, którym może ich ranić. Korzysta się z niego dokładnie tak, jak w „Sports Champions” - sięgając za siebie, „wyciągamy" strzałę z kołczanu, a potem pozostaje tylko wycelować w okolice przeciwnika i puścić spust. Proste? Owszem. Przyjemne? Na początku. Potem, gdy liczba przeciwników rośnie, robi się to męczące.
Nawet na średnim poziomie trudności gra potrafi zajść za skórę. W późniejszych etapach przeciwnicy atakują zewsząd, jednocześnie tłukąc nas mieczami i ostrzeliwując z różnych stron. Zasłaniając się tarczą przed ostrzami mieczy i grotami strzał, żałowałem, że autorzy oddali mi do dyspozycji tak ubogi zestaw umiejętności.
W dodatku nie ma tu wolności poruszania się - Trupazy chodzi automatycznie, ścieżkami wytyczonymi przez programistów. Nie ma więc mowy o tym, byśmy znaleźli schronienie przed strzelcami, w celu rozprawienia się z najbliższymi przeciwnikami. Nie pozostaje nic innego, jak zablokować co się da, przyjąć kilka ciosów na klatkę bohatera i jednocześnie posłać do piachu tylu przeciwników, ilu się uda, zanim znowu przejdziemy do obrony. „Na papierze” wygląda to jak dynamiczna akcja, ale w praktyce puszczamy przycisk na move'ie, robimy kilka wymachów i znów go naciskamy. Zresztą półprzezroczysty Trupazy też macha orężem jakby od niechcenia.
W tej grze wszystko cieszy bardzo krótko; jak choćby znalezienie gwiazdek do rzucania. Na początku ciskałem je w przeciwników z prędkością karabinu maszynowego (strasznie lubię disc golf w wiadomej grze). Po kwadransie wróciłem do zestawu miecz + łuk, bo gwiazdki działały już tylko na najsłabszych wrogów, a celowanie nimi zdecydowanie mnie przerastało. Zresztą i zwykłe ciosy z niewiadomych przyczyn czasem nie trafiały przeciwników, a próba uzupełnienia zdrowia łykiem mleka często kończyła się przyjęciem zamiast tego kilku razów, bo kamerka nie rozpoznała ruchu... Takich błędów się tu nie spodziewałem.
Jednak największym gwoździem do trumny jest wkradająca się już po kilku planszach monotonia, towarzysząca kolejnym, wyglądającym dokładnie tak samo walkom. Poza liczbą wrogów nie zmienia się w nich nic, a nieprzyzwoicie ubogi arsenał ruchów Trupazego nie pozwala czerpać przyjemności z radzenia sobie z przeciwnikami na różne, efektowne sposoby. Zamiast tego mamy mozolne siekanie powietrza i oczekiwanie na punkt kontrolny (czy też "zakładkę"), byśmy w końcu mogli odpocząć od gry. Te na szczęście są poustawiane są dość gęsto.
Rzadko mówię, że jakaś gra jest za długa, ale w przypadku Medieval Moves właśnie tak jest. Gdyby rozdziały poskracać o połowę, częstsze zmiany otoczenia wprowadzałyby trochę świeżości, a gracz nie zastanawiałby się, czy przypadkiem nie kręci się w kółko po identycznych korytarzach i ścieżkach. No i pewnie nie zdążyłby się też znudzić...
Co dwa trupy, to nie jeden „Wyprawa Trupazego” oprócz kampanii zawiera jeszcze tryb bitwy, czyli po prostu zabawę z drugim graczem. Nie wiem, czy nie załapałem się na szczyt popularności gry, czy po prostu nikt w nią w sieci nie gra, ale próba połączenia zawsze kończyła się fiaskiem. Z braku drugiego move'a nie mogłem sprawdzić kooperacji i rywalizacji na jednym ekranie. Za to dwa tryby, w których gracze jeden po drugim stają naprzeciw kolejnym falom wrogów, okazały się całkiem grywalne. Przez kilka rund gra nie zdąży się znudzić, a rywalizacja ze znajomym dodaje jej smaczku. Inna sprawa, że na propozycję włączenia poprzedniej gry studia Zindagi nie musiałem długo czekać. To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że "Wyprawa Trupazego" nie bawi tak, jak poprzedniczka.
Werdykt „Medieval Moves” rozczarowuje pójściem po linii najmniejszego oporu. Kilka elementów, które sprawdziły się w „Sports Champions”, ubrano tu w kolorowe, fabularne ciuszki i chciano nazwać przygodą. Tymczasem automatyczny chód Trupazego prowadzi nas pomiędzy kolejnymi lokacjami, w których czujemy się jak na najbardziej statycznej strzelnicy świata. Czasem to my jesteśmy celem, sfrustrowanym brakiem mobilności i opcji ofensywnych, kiedy indziej ziewamy pomiędzy kolejnymi machnięciami kontrolerem. Bajkowy urok znika po godzinie, a gra zmienia się w męczące déja vu bez nadziei na poprawę tego stanu rzeczy.
Ocena: 2/5 - Ostatecznie (Ocenę 2 otrzymują gry słabe, ale niepozbawione dobrych momentów. Zdecydowanie tylko dla fanów gatunku, tylko, jeśli nie ma niczego innego do grania)
Maciej Kowalik
Data premiery: 18.11.2011 Deweloper: San Diego Studios/Zindagi Games Wydawca: Sony Computer Entertainment Dystrybutor: SCEP PEGI: 7
Medieval Moves: Wyprawa Trupazego (PS3)
- Gatunek: akcja
- Kategoria wiekowa: od 7 lat