Medal of Honor - Dla Singli
Dawno nie widziałem tytułu, który byłby tak bardzo nielubiany jeszcze przed premierą. Z drugiej strony autorzy (czy raczej właściciele marki) od lat pracowali nad tym, żeby po nowym Medal of Honor nikt niczego dobrego się nie spodziewał. Cały numer w tym, że to wcale nie jest zła gra.
12.10.2010 | aktual.: 30.12.2015 14:05
Grze najbardziej zaszkodziła multiplayerowa beta. Zrobiona przez DICE okazała się być takim gorszym Call of Duty bez pojazdów z Bad Company 2. Czyli ni tym, ni tym. Gracze szybko doszli do wniosku, że ktoś tu robi ich w konia i z góry założyli, że single będzie równie słaby. Tymczasem część MoH zrobiona przez Danger Close okazuje się zaskakująco dobrą strzelaniną, opowiadającą wciągającą historię o żołnierzach walczących w Afganistanie. Rozkaz, rozkaz, idziemy ze śpiewem Wbrew pozorom to nie jest ckliwa opowiastka o bohaterskich Amerykanach broniących demokracji. Wielka wojna toczy się tu w tle, my jesteśmy znacznie bliżej, nie przejmując się ideałami, a raczej zajmując ponurą rzeczywistością. Danger Close zrobiło to, czego oczekuję od wojskowej strzelaniny - postawiło na żołnierzy. I choć nie poznamy ich portretów psychologicznych, nie dowiemy czy mają żony i dzieci, oraz jak nazywają się ich pies i chomik, to grając poczujemy wojskowy zew. Klimat wylewa się tu po prostu każdą szparą. Sączy się spomiędzy zmurszałych płotów afgańskich wiosek, wypływa z luf dokładnie odwzorowanych giwer i zalewa nas w trakcie rozmów pomiędzy żołnierzami, wyszczekiwanych charakterystycznym żargonem.
Tu nie ma miejsca na wybuchy bomb w kosmosie czy widowiskowe pościgi po dachach faweli. Nie ma tonących okrętów, eksplozji jądrowych, czy "głównego złego'"czekającego na końcu poziomu. Jest za to wojna, pokazana oczywiście przez pryzmat akcji, ale w taki sposób, że trudno nie poczuć autentyzmu. Autentyzmu, nie realizmu. Autorzy gier bardzo często podkreślają, że istnieje różnica pomiędzy realizmem a autentyzmem. Realistyczna jest pecetowa gra Arma II, w której można wcielić się w dowolną śrubkę w helikopterze. Autentyczne było pierwsze Modern Warfare, autentyczny jest też MoH.
W grze wcielamy się w czterech, a na dobrą sprawę trzech żołnierzy (jeden to pilot, który pojawia się w pojedynczej misji) i to ich oczami oglądamy wydarzenia kilku dni spędzonych w Afganistanie. Opowiadana historia ma drugorzędne znaczenie, bo tu liczy się nie co, ale jak. Członka specjalnego oddziału Tier 1, oficera Delta Force i wojaka z Rangers nie obchodzi wielka polityka - oni mają do wykonania zadanie i zrobią wszystko, żeby zakończyć je sukcesem. Gdzieś tam w tle przełożony rozmawia z jakimś generałem grzejącym tyłek w Waszyngtonie, ktoś atakuje nie ten transport co trzeba, a pomoc nie przychodzi na czas. Ale dla nas liczy się bardziej kolejny kamień, za którym może siedzieć terrorysta.
Medal of Honor to strzelanina, w której droga do celu jest jedna, a do tego naszpikowana wcześniej oskryptowanymi wydarzeniami. Co chwila nasza sytuacja się zmienia - w jednym momencie zasuwamy na quadach, pędząc do celu i omijając patrole wroga, by w chwilę później, z tłumikiem nakręconym na pistolet maszynowy, po cichu likwidować strażników, szukając ważnych dokumentów. W jednej misji razem z innymi Rangerami bierzemy udział w desancie pod ostrzałem, by w kolejnej, już jako członek Delta Force, zwiewać przed obławą zjednoczonych sił Talibów i Czeczenów (Rosja będzie MoH-em zachwycona, obrońcy praw człowieka już raczej mniej). Cele misji zmieniają się jak w kalejdoskopie, płynnie się przenikając. Często zdarza się tak, że w jednej misji osłaniamy żołnierzy, w których wcielaliśmy się w poprzedniej. Albo wcielimy za kilka minut. Te przejścia zrobiono przekonująco i w żadnym momencie nie miałem wrażenia, że któraś z misji została doczepiona na siłę. Gra od początku do końca zachowuje spójność i obcuje się z nią troszkę jak z filmem dokumentalnym, pokazującym różne oblicza nowoczesnej wojny.
A sztandar powiewa nasz Danger Close starało się zrobić bardzo kameralną i osobistą grę i wyszło im to bardzo dobrze. Niektórzy gracze narzekają, że MoH-owi brak walnięcia - jakiejś wielkiej akcji, w stylu płonącej stolicy dużego kraju w Ameryce Północnej. Mi takie prowadzenie akcji bardzo odpowiadało. Operacje sił specjalnych to nie film przygodowy, w którym co chwila wybucha fabryka sztucznych ogni albo przynajmniej bomba atomowa. To niewielkie starcia, na małych dystansach. Szybka wymiana ognia i już człowiek pędzi do kolejnego celu, słuchając żargonowej gadki, żywcem wyjętej z podręcznika języka wojskowego.
Ta dbałość o autentyzm jest wszechobecna. Poprawne nazewnictwo, poprawnie wyglądający sprzęt, nawet brody są na miejscu. Przyjemnie ogląda się żołnierzy, którzy nie wyglądają jakby wyjęto ich z komiksu. Lubię kapitana Price'a, ale umówmy się, że wąsy ma dość karykaturalne. Tu każdy z komandosów (czy jak to się ładnie mówi - operatorów) nosi brodę nie dlatego, żeby stać się zapadającą w pamięć postacią, tylko po to, by wtapiać się między lokalnych mieszkańców. Widać to nieźle już w pierwszej misji, w której udajemy Pasztunów, próbując odnaleźć informatora w mieście zajętym przez Talibów.
Nawet największa doza autentyzmu nie zastąpi tego, co w dobrym shooterze jest podstawą, czyli strzelania. Ten element w MoH wypadł bardzo dobrze, głównie dzięki odpowiedniemu doborowi pukawek, fajnej, zręcznościowej balistyce i genialnym dźwiękom. W niektórych tytułach broń "nie brzmi", co zwykle psuje całą zabawę. Nikt nie chce nawalać z M4 pyrkoczącego jak zabawka dla dzieci. W Medal of Honor ten problem nie występuje - odgłosy dopracowano perfekcyjnie. Szkoda, że bronie są tak piekielnie celne. Autentyzmowi nie zaszkodziłoby, gdyby miały nieco większy rozrzut. Najważniejsze jest jednak to, że strzela się po prostu fajnie, a trafienie w przeciwnika daje masę (nieco chorej) satysfakcji.
Najsłabiej wypada oprawa graficzna, która nie może się równać z konkurencją. Animacja jest dobra, ale już tekstury czy poziom skomplikowania modeli słabują. Nie oznacza to co prawda, że gra jest brzydka, bo nie jest, ale niczym specjalnym się nie wyróżnia. Jest trochę jak sam Afganistan - zakurzona, dość monochromatyczna, a piękno jest w niej surowe i ukryte pod pokładami piachu. Katastrofy nie ma, ale wyborów na miss Medal of Honor raczej nie wygra.
Werdykt Odświeżony Medal of Honor dał mi to, czego na próżno szukałem w Modern Warfare 2 - przekonującą historię wojenną. Mam świadomość, że to fikcja i że w trakcie prawdziwych misji nie zabija się 100 przeciwników w ciągu 20 minut, ale niewiarę łatwo zawiesza się tu na kołku, bo całość jest po prostu dobrze zrobiona. Gra jest zdecydowanie za krótka - wewnętrznie nie zgadzam się z manierą robienia trybu singleplayer starczającego na cztery godziny, co ostatnio staje się smutną normą. Ale były to cztery godziny pełne emocji, a nie drapania się po głowie z niemym pytaniem "po cholerę mam strzelać do tych nieszczęsnych cywilów?" czy "podmuch w kosmosie? Bez sensu...'" Wiem, czepiam się tego nieszczęsnego MW2, ale zdecydowanie bardziej przemawia do mnie udawanie prawdziwej wojny niż naśladowanie Jamesa Bonda. Jak dla mnie to w singlu MoH zasługuje na 4+ i wygrywa starcie z ostatnią częścią CoD w przedbiegach. Hooah...
Tadeusz Zieliński
PS Recenzja gry, z oceną całościową i uwzględnieniem trybu multiplayer pojawi się, jak tylko będziemy mogli go dokładnie przetestować.
Medal of Honor (PS3)
- Gatunek: strzelanina
- Kategoria wiekowa: od 18 lat