Marvel's Guardians of the Galaxy: The Telltale Series - recenzja. Gracz to pamięta
I am - zieeew - Groot.
Gdybym działał jak Telltale Games, zamiast pisać nowy tekst, skopiowałbym recenzję trzeciego sezonu The Walking Dead i pozmieniał tylko nazwy własne oraz kilka niuansów. Starczyłoby, bo w studiu, które od lat tworzy wariację jednej i tej samej gry w różnych uniwersach, wszystko po staremu.
Platformy: PC, PS4, Xbox One
Producent: Telltale Games
Wydawca: Telltale Games
Data premiery: 18.04.2017
Wymagania: Intel Core 2 Duo 2.4GHz; 3 GB RAM; Nvidia GTS 450+ z co najmniej 1 GB VRAM
Graliśmy na PS4. Grę do recenzji udostępnił producent, zdjęcia pochodzą w większości od redakcji.
Jedyną różnicą względem lwiej części ostatniego dorobku Telltale jest w gruncie rzeczy nastrój gry, bo w erze "po TWD" studio zdecydowanie rzadziej wkraczało w humorystyczne klimaty. I nawet jeśli mamy do czynienia po prostu z wariacją Tales from the Borderlands z gwiazdami mainstreamu w rolach głównych, to nie jest to jeszcze tak ograne jak ponure historie o ponurych bohaterach. Fajnie jest się dla odmiany pośmiać. A tutaj towarzystwo do żartowania jest zdecydowanie zacne.W Strażników Galaktyki (konkretniej w Petera Qui... tzn. Star-Lorda) wcielamy się dokładnie w momencie, gdy są zajęci stróżowaniem galaktyki. Mimo że zarówno ich wygląd, jak i głosy są inne od znanych, kinowych odpowiedników, różnica nie wpływa negatywnie na odbiór. Owszem, taki Drax czy Gamora wyglądają brzydko, zresztą tak jak w komiksach, ale przynajmniej, jak to u Telltale, aktorzy głosowi odwalają kawał świetnej roboty. Słuchając Rocketa, byłem przekonany, że to ten co w filmach, dopóki imdb nie pokazał mi, że w wydrę wcielił się niezawodny Nolan North. Z kolei dziesiątki różnych sposobów wypowiedzenia zdania "I am Groot" bezbłędnie opracował Adam Harrington, którego najlepiej znacie pewnie z głównej roli w The Wolf Among Us.
No dobrze, growi Strażnicy Galaktyki od Telltale mówią przekonująco, ale czy z sensem? Fabuła pierwszego odcinka sezonu zaczyna się pełną rozmachu konfrontacją z samym Thanosem, naczelnym superzłoczyńcą Marvela. Potem historia zabiera nas w dosyć niespodziewane, zaskakująco życiowe miejsca, co przez jakiś czas jest dużą zaletą gry, dopóki nie wracamy do bardziej standardowych wątków. Na pewno jednak nie można odmówić Strażnikom charyzmy, a atmosferze swojskiej "marvelowatości". Historia próbuje lawirować między obyczajem i stylem awanturniczym, i póki co jej to wychodzi; nawet jeśli finał zwiastuje ten bardziej standardowy kierunek.Telltale próbuje też pokazać, że ich Strażnicy Galaktyki to nowinki w rozgrywce, dlatego za pomocą odrzutowych butów Petera jesteśmy w stanie podlecieć i zyskać dostęp do wyższych pięter. W praktyce to po prostu więcej zakamarków po których łazimy, nie robiąc nic ciekawego, ale dodatkowa mobilność i tak cieszy. Zwyczajnie dlatego, że w grze Telltale jakiekolwiek odstępstwo od normy jest na wagę złota.Pewnie z tego samego powodu studio w pewnym momencie dorzuciło też skaner czasu, którego używamy tylko raz, niezbyt przy tym rozumiejąc sens jego zastosowania. Poza tym twórcy uszanowali materiał źródłowy i oprócz kąśliwych uwag, Strażnicy w dyskusjach niekiedy użyją pięści/mieczy/ogromnych giwer/bloków kamienia. W jednym momencie pojawiają się nawet bardziej skomplikowane sekwencje QTE, które pasują do kontekstu, ale zanim zdążą się rozwinąć, zostają sprowadzone do krótkiej, niewykorzystanej ciekawostki.Strażnicy Galaktyki to nie tylko humor i akcja, ale też muzyka popularna z lat 70./80. Telltale odrobiło to zadanie tylko częściowo, bo o ile owszem, pojawiają się charakterystyczne, świetne brzmienia, o tyle jest ich za mało. Poza tym po początkowym dobrym wrażeniu czujniejsze uszy wychwycą, że niekiedy dynamika utworów nie współgra z tym, co dzieje się na ekranie, co skutkuje dziwnym, niezaplanowanym spowolnieniem akcji.Wszystko w tej grze jest już na tyle znane, że miejscami uwagi nie odciąga nawet w miarę interesujący scenariusz. Formuła Telltale stała się tak oklepana, że czasami gramy już na automacie, wiedząc, że ten dialog do niczego nie prowadzi, a to, że ta postać coś tam zapamięta, wcale nie wiąże się z czymkolwiek ważnym. Domyślamy się też, kiedy pojawi się zwrot akcji, kiedy nastąpi segment "chodzony" i w którym momencie gra będzie kazać nam podjąć tylko teoretycznie ważną decyzję.
Wszystko to prowadzi do gorzkiej refleksji - gdzieś między grzecznościowym dialogiem a irytująco łopatologiczną rozgrywką - że Marvel's Guardians of the Galaxy: The Telltale Series pozbawione jest polotu. Pierwszy odcinek zwiastuje sprawdzony produkt ściągnięty z taśmy i z nalepioną naklejką kolejnego znanego uniwersum. Można się podczas rozgrywki uśmiechnąć, można się nawet zainteresować fabułą, ale wszystko to przy akompaniamencie ziewnięć. Grałem już w tę grę, nawet jeśli nazywała się inaczej. Telltale na tym etapie przypomina starego, uznanego magika, który z uporem próbuje zachwycać monetą wyjmowaną zza ucha, w czasie gdy jego młodsi koledzy po fachu chodzą po wodzie i unoszą budynki.
Patryk Fijałkowski
Powyższa recenzja dotyczy pierwszego odcinka Guardians of the Galaxy: The Telltale Series. Tekst zaktualizujemy o nowe wrażenia i końcową ocenę po zakończeniu sezonu.