Majesty of Colors - potwór-daltonista odkrywa majestat kolorów

W Majesty of Colors znajdziecie balony i macki, ale nie jest to gra oparta na japońskich kreskówkach hentai.

Czy śniło Wam się kiedyś, że jesteście żyjącym w głębinach gigantycznym morskim potworem, który sięga ku powierzchni swoimi rozlicznymi mackami? Mnie też nie. Ale Gregory'emu Weirowi chyba przyśniło się coś w tym stylu, skoro stworzył grę w której właśnie w takiego stwora się wcielamy.

(I fell in love with) Majesty of Colors, bo tak brzmi pełny tytuł tej gry, to prosta gra flaszowa, której ukończenie zajmie dosłownie parę minut. Gracz kontroluje w niej wspomniane wcześniej podwodne monstrum, a dokładniej - jego mackę (jedną z kilku). Na początku nie bardzo wiadomo co zrobić - widzimy monochromatyczny świat, zapewne tak jak widzi go ów wielgachny mieszkaniec głębin. Ot, morze i unoszące się nad nim mewy i baloniki. Kiedy jednak z nudów morski stwór sięgnie macką po balonik i przyciągnie go pod wodę do swoich trojga oczu, nagle odkryje tytułowy majestat kolorów...

Moment w którym świat nagle nabiera barw i okazuje się, że można w nim robić różne rzeczy jest po prostu piękny, i to pomimo uproszczonej, rozpikselowanej grafiki i nieomal nieobecnego dźwięku. I choć do Majesty of Colors można przyczepić się pod różnymi względami (krótka, prosta, to w zasadzie nawet nie gra, mało interakcji, brak muzyki, wielkie piksele), to ten jeden moment wart jest poświęcenia na nią pięciu minut.

A jeśli okaże się, że Majesty of Colors przypadnie Wam do gustu, to sporo radości dać może znajdowanie alternatywnych zakończeń. Nie spojlując zanadto, możliwych jest pięć różnych wariantów w zależności od tego jak kierowany przez Was potwór z głębin traktował ludzi. Jeśli pomagał rybakom łowić rybki, odganiał rekiny zbliżające się do pływającego dziecka i ogólnie był pomocny, zakończenie będzie przyjemne. Jeżeli topił ludzi i niszczył łodzie - znajdzie to swoje konsekwencje w finale. Pamiętajcie: los podwodnego giganta leży w Waszych mackach!

Bartłomiej Nagórski