Lone Survivor - recenzja. Pikselowy horrorek zapatrzony w Silent Hill
Brzmi jak dobra rekomendacja? To może jeszcze dodam, że nad grą unosi się duch Davida Lyncha.
28.09.2013 | aktual.: 08.01.2016 13:20
Tytuł w zasadzie mówi wszystko o rozgrywce. Tak, znów jesteśmy ostatnim ocalałym i musimy ten status utrzymać jak najdłużej. Zamiast zombiaków na swojej drodze spotykamy jednak inne istoty, których ruch i wydawane dźwięki kojarzą się z pielęgniarkami z Silent Hill. A to pierwsze z wielu skojarzeń z tą grą.
Miasto opanowała tajemnicza zaraza, a nasz bohater z maską na twarzy próbuje się z niego wydostać. Grę da się przejść nie oddając jednego strzału - można chować się w głębi planszy i przemykać bokiem, zwabiając przeciwników zgniłym mięsem - ale znaleziony pistolet bywa błogosławieństwem. Lone Survivor już na starcie zachęca, by grać po ciemku i ze słuchawkami na uszach, co faktycznie mocno pogłębia wrażenia, ale jednocześnie nie czyni gry szczególnie straszną. Klimatyczna muzyka, podejrzane dźwięki i skrzeki potworów to jedno, ale pixelartowa grafika i konwencja 2D pozwaląją się nie bać.
Horror owszem, ale przede wszystkim survival. Równie ważne jak zabijanie maszkar jest odżywianie się i sen. Produktów do zjedzenia znajdziemy dużo, ale najwięcej korzyści przyniosą te, które można przyrządzić na kuchence. Patelnię i garnek również warto znaleźć, bo ileż można jeść krakersy? Sen pozwala wrócić do formy, a gdy łykniemy wcześniej tajemniczą kolorową pigułkę, w śnie znajdziemy człowieka z kartonem na głowie (takie małe nawiązanie do Piramidogłowego z SH), który dorzuci co nieco do naszego ekwipunku. Chociażby baterie do latarki, bo bez nich się nie obejdzie. Nie warto światła nadużywać, bo wyczerpuje się szybko - no i zwraca uwagę przeciwników - ale w niektórych lokacjach trudno sobie bez niego poradzić.
Widać, że Jasper Byrne, który poza tworzeniem gier skomponował też muzykę do Hotline Miami, mocno inspirował się Silentem. Lone Survivor to swoisty hołd dla serii Konami. Już sama konstrukcja gry, z prostym mechanizmem używania przedmiotów na obiektach i parciu do przodu przez odblokowywanie zamkniętych wcześniej drzwi, lekko to sugeruje. Podobną rolę z podobnymi oznaczeniami spełnia mapa, z tym że tutaj na poziomie trudności Expert nie możemy na nią spoglądać w dowolnym momencie - co zresztą skłoniło mnie do rysowania własnego schematu w notesie. O wyglądzie przeciwników - niestety, w skromnej liczbie rodzajów, bo raptem dwóch - już pisałem. A jest jeszcze nawiązanie do "czwórki", gdyż bazą wypadową jest pokój, a ważną rolę, tu akurat teleportów, pełnią lustra (SH Origins). To dopiero wierzchołek nawiązań. Inne subtelnie ukryto w scenkach i dialogach, ale fan nie będzie miał wątpliwości, skąd pochodzą.
Lone Survivor
Seria SH ma mimo wszystko historię opartą na logicznych fundamentach i tutaj już Lone Survivor lekko zbacza z kursu. W tym obszarze ewidentną inspiracją były filmy Davida Lyncha. Nie chcę za dużo zdradzać, ale również to skojarzenie jest uderzające. Problem w tym, że to raczej ten Lynch odpływający i uciekający sensowi tak bardzo jak się da. Z tego względu historia w Lone Survivor mnie średnio przekonuje i wcale nie jestem pewien, czy autor naprawdę miał w głowie jakąś misterną konstrukcję, czy po prostu powrzucał luźno dobrane niepokojące akcje nadając całości klimat.
Gra ukazała się w zeszłym roku na komputerach, teraz przypomina o sobie na PS3 i PS Vicie wersją reżyserską. W trybie New Game+ pojawiły się 2 nowe zakończenia (łącznie jest ich więc 5), kilka nowych lokacji, dwa nowe zadania poboczne i nowe przedmioty - warto więc przejść grę ten drugi raz, by to wszystko odkryć. Miło, że gra pozwala na Cross Buy.
Lone Survivor
Mimo wszystko Lone Survivor pozostawił u mnie spory niedosyt. Odniosłem wrażenie, że to dłuższe demo - gra urywa się szybko i bez ostrzeżenia. I nawet w ramach tej niezbyt długiej przygody wydaje się, że Byrne nie miał na nią zbyt wielu pomysłów. Czekałem na jakieś nowe elementy mechaniki, ale na próżno. Wprawdzie zaraz po przejściu gry można wskoczyć do New Game+ i przejść grę raz jeszcze (już nie w 2,5h, ale kilkadziesiąt minut), odkrywając sporo nowych rzeczy, ale to trochę za mało.
Dobrze natomiast, że sporo tu zakończeń i dochodzi się do nich różnym sposobem gry - końcowe sceny zależą od tego co jemy i pijemy czy jak radzimy sobie ze stworami. No i czy zaprzątamy sobie głowę opcjonalnymi zadaniami pobocznymi.
Choć Lone Survivor świetnie kreuje atmosferę, pixelartowa grafika raczej nie pomaga w podtrzymaniu nastroju grozy. Niemniej wygląda ślicznie - wielkie kropy pikseli stanowią zgrabną kombinację do spółki z oświetleniem. Fani gatunku znajdą tu coś dla siebie i głównie im tę pozycję rekomenduję. Bo to taka miniaturka Silent Hill - a nacisk na "miniaturkę" i "Silent Hill" jest tu w zasadzie jednakowy.
PS Tekst powstał na podstawie organoleptycznego obcowania z wersją na PS Vita.
Marcin Kosman