Little Nightmares - recenzja. Nie takie małe koszmarki
Little Nightmares to zdecydowanie coś więcej niż mroczna wariacja na temat LittleBigPlanet.
Wspominam o LittleBigPlanet, bo za Little Nightmares stoją ojcowie wersji na Vitę i pełnoprawnej "trójki". Media Molecule już od dawna nie zajmuje się tą serią, oddając ją w ręce firmy zewnętrznej. Obie gry łączy nie tylko deweloper i fragment tytułu, ale też gatunek. Z tą różnicą, że o ile w LittleBigPlanet najlepiej grać w kooperacji z dziećmi, tak Little Nightmares warto zostawić sobie na wieczór, jak maluchy pójdą już spać.Na krótko przed premierą miałem okazję pograć w niemal skończoną wersję Little Nightmares i zgrać swój gameplay. Finalna wersja właściwie niczym nie różni się od tej udostępnionej wcześniej dziennikarzom, z tą różnicą, że ma znacznie krótsze ekrany ładowania. Grając na PS4 Pro czasy te są jeszcze krótsze, o około 15%. Na tej konsoli i telewizorze 4K gra uruchamia się w rozdzielczości 1620p.Nie chodzi o to, że ta gra jest brutalna, pełno w niej przekleństw, a ekran co rusz zalewa krew. Nic z tych rzeczy. Twórcy stosunkowo niewiele nam pokazują, zostawiając pole do popisu naszej wyobraźni. Musimy więc sami domyślić się cóż to może wić się pod istnym wysypiskiem butów. I właściwie skąd w jednym miejscu tak niepokojąco dużo butów. Bez ich właścicieli. Gra pełna jest tego typu niedopowiedzeń, nie wiemy też, kim właściwie jest niewinnie wyglądająca Szóstka w żółtym kubraczku, skąd się wzięła w tym mrocznym świecie, a także kim są goniące ją groteskowe postacie. Nie ma tu dialogów, a mowa ciała, zarówno nasza, jak i oprawców, choć sugestywna, to jednak nie tłumaczy wszystkiego.
Gra nie tłumaczy też mechaniki, a na ekranie nie ma żadnych rozpraszających ikonek i znaczników. Dopiero jak nieporadnie kręcimy się w kółko, pojawia się komunikat, że tutaj warto się wspiąć, a huśtać się na linie czy łańcuchu można tak i tak. Większość elementów pokonujemy jednak na czuja, co jest stosunkowo proste, ale nie prościutkie. Choć Little Nightmares obserwujemy od boku, jak w rasowym platformerze 2D, to akcja toczy się w pełnym trójwymiarze. Trzeba uważnie kierować postacią; w kilku miejscach zginąłem przez złe wyczucie głębi ekranu. Ale dosłownie w kilku, bo choć w Little Nightmares można skakać, to nie nazwałbym jej platformówką. Niewiele jest tu miejsc, gdzie twórcy sprawdzają nasze opanowanie pada. Częściej dają się wykazać szarym komórkom, najbardziej skupiając się jednak na kreacji tego abstrakcyjnego świata.Elementy zręcznościowe i zagadki stawiające nie tyle na kombinowanie, co spostrzegawczość, przeplatają się tutaj z sekcjami skradankowymi. Cudów nie ma się co spodziewać, wrogowie są raczej głupi i ślepi, z miejsca odkryjemy też miejsca, gdzie nigdy nie zaglądają. Nie są za to głusi, co jest świetnym motywem. Szóstka, raczej nikczemnego wzrostu, przemyka pod stołami czy po belkach pod sufitem. Musi przy tym uważać na przykład na stojący tam wazon - strącony rozbije się i zwróci uwagę przeciwnika. Albo butelkę, której sam brzdęk zwróci uwagę wroga. Często trzeba więc tego typu przedmioty podnosić i delikatnie odkładać na bok. Mała rzecz, a cieszy. Jak zresztą cała gra.Przemierzanie tego świata wciąga i intryguje. Obserwowanie z ukrycia osobliwych zwyczajów mieszkańców tzw. Paszczy ma w sobie coś, co nie pozwala o sobie zapomnieć. I choć Little Nightmares nie pochłonęło mnie aż tak bardzo jak Inside i w moim prywatnym rankingu troszkę mu ustępuje, to hej, wciąż jest to "troszkę ustępuje" naszej grze 2016 roku!Diabeł tkwi, oczywiście, w szczegółach. Trwające 5 godzin Inside powstawało ponad 5 lat, twórcy dopracowali tam dosłownie każdy element, tworząc jednocześnie świetną historię. Równie krótkie Little Nightmares nie jest aż tak doszlifowane. Czapka rozglądającego się kucharza często przenika przez ściany. Fizyka przesuwanych obiektów czasem robi psikusy. Trochę szkoda też, że w 2-3 miejscach, gdzie, wydawałoby się, są dwa logiczne rozwiązania zagadki, właściwe i możliwe jest tylko jedno. U konkurencji nie ma takich niedopatrzeń, a całość lepiej przemyślano. Także pod względem kompozycji poziomów, gdzie jeden naturalnie wynikał z drugiego, płynnie w niego przechodził. Tutaj mamy do czynienia z pięcioma wyraźnie odróżniającymi się etapami. Są to jednak szczegóły, które odróżniają grę genialną od po prostu bardzo dobrej.
Little Nightmares, podobnie jak Inside, po dotarciu do napisów końcowych zostawia kaca moralnego. Bez wdawania się w szczegóły - potrafi zaskoczyć i skłonić do zastanowienia, co właściwie jest tymi tytułowymi koszmarkami. Podobnie jak Inside, jest to raczej gra "na raz". Takie growe ZZZ - zakupić, zagrać, i, w przeciwieństwie do uczniowskiego zwyczaju, zapamiętać. Te kilka konkretnych scen czy generalnie niepokojąca atmosfera opowieści na pewno zostaną z wami na dłużej.