Lies of P – recenzja. Sztuka dobrego kłamania
Znacie opowieść o drewnianym delikwencie, który kłamał jak z nut, doprowadzając do zguby rzesze istot w mrocznej rzeczywistości? Zaraz, to chyba nie ta bajka. A nie, jednak ta.
18.09.2023 15:09
Na wstępie zaznaczam, że w tłumie zagorzałych fanów produkcji soulslike bynajmniej nie ginę. Miałam wcześniej do czynienia chociażby z Bloodborne, jednak nie mogę powiedzieć, bym darzyła tego rodzaju rozgrywkę wielką sympatią. No, na pewno nie tak wielką, by ogrywać przedstawicielki gatunku bananami. Jednak już pierwsze fakty o Lies of P sprawiły, że zaczęłam mocno interesować się tym tytułem.
Moją uwagę przyciągnął przede wszystkim koncept kłamania, które miało "doczłowieczać" postać. Później na gameplayach spodobał mi się również groteskowy wygląd przeciwników. Zachęcająco zabrzmiały również słowa twórców o niewygórowanym poziomie trudności. Te zalety zadecydowały o tym, że postanowiłam wyruszyć śladami Gepetta do miasta Krat, eliminując rzesze zbuntowanych marionetek.
Prawie jak cyborg
Jak na typowy soulslike przystało, Lies of P oferuje mroczny klimat i wiele różnych mechanizmów walki. Te ostatnie nie są rewolucyjne. Podstawę stanowi broń biała, którą rozbito na dwa elementy: rękojeść i ostrze. Obydwa podlegają ulepszeniom. Modyfikować możemy też inny element uposażenia kukiełki, czyli stalowe ramię. W miarę upływu czasu odblokowujemy nowe ramiona: i tak na przykład gdzieś na początku dostajemy wariant z linką, dzięki której przyciągamy przeciwników. Później zyskujemy też chociażby dostęp do mechanizmu rażącego prądem.
Coraz mocniejsze rodzaje broni białej i dodatki pomagające w walce, takie jak różnego rodzaju bomby czy surowce zwiększające obrażenia ostrza, nabywamy przede wszystkim u kupców, płacąc im punktami ergo zdobytymi podczas eliminacji wrogów. Co dotyczy broni białej, jak najdłużej starałam się zostać przy starym orężu, to znaczy przy wątłej, ale dość zwinnej szabelce, bo większość z oferowanych przez kupców rodzajów broni jest ciężka, co przekłada się na typową dla "soulsów" toporność starć. Tego niestety tu nie unikniemy.
Wrogowie przyciągają wzrok
W Lies of P postarano się o swego rodzaju urozmaicenie w systemie obrony postaci. W "normalnych" grach poprawnie wykonane parowanie zabezpiecza bohatera przed utratą punktów zdrowia. Ale nie tutaj. Odbicie ciosu kosztuje chłopca jakąś część paska życia, ale tę część możemy odzyskać, jeśli szybko zadamy przeciwnikowi celne ciosy.
I to właśnie wrogowie stanowią esencję gry o drewnianym synku. Pod tym względem się nie zawiodłam: spotykamy tu rozmaite typy zbuntowanych kukiełek, a większość z nich wygląda cudownie groteskowo. I oczywiście każdy rodzaj przeciwnika dysponuje zgoła odmiennym stylem walki. Starcia z tymi drobniejszymi oponentami sprawiają – generalnie rzecz ujmując – radochę.
Wyjątek od tej reguły stanowią między innymi sytuacje, gdy napiera na nas kilku wrogów jednocześnie i ustawiają się oni w taki sposób, że Pinokio nie jest w stanie w ogóle się poruszyć, nie mówiąc o przeprowadzeniu blokady czy oddaniu ciosu. W świecie gry jest generalnie ciasno – lokacje mają mocno ograniczoną strukturę – w związku z czym takie przypadki mają miejsce całkiem często.
Łatwa? Źle. Trudna? Też źle
W Lies of P nie mogło zabraknąć starć z bossami. Ci również mogą pochwalić się sporym zróżnicowaniem w wyglądzie i zachowaniu: jedni machają szabelką, inni podpalają najbliższe otoczenie, a jeszcze inni mają za długi jęzor lub inne części ciała. Walki z dużymi potworami mogą okazać się frustrujące, ale chyba na tym właśnie polega urok gier soulslike, że każdego giganta trzeba się cierpliwie nauczyć, w międzyczasie ginąc kilka – lub nawet kilkanaście – razy.
Wywoływanie frustracji trudno zaliczyć do zalet. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że trudność gry to względne pojęcie – dla większości wyjadaczy soulslike przygody pana P. wydadzą się za proste, a taki stan rzeczy również zostanie określony jako minus.
Czyli drewniany jegomość znajduje się w tej kwestii pomiędzy dłutem a kowadłem: czy za łatwo, czy za trudno – i tak będzie źle. Dlatego nie uwzględniam poziomu trudności rozgrywki ani w plusach, ani w minusach, ale jednocześnie uprzedzam, że osoby niewprawione w tego rodzaju bojach mogą niejednokrotnie odczuć wewnętrzny przymus do mówienia bardzo brzydkich słów do ekranu.
Bez kota to nie to samo
Poza dużymi i małymi przeciwnikami w świecie Pinokia napotykamy również nieszkodliwe NPC-e. I to właśnie na nich możemy testować swoje zdolności mówienia kłamstw (w zadaniach głównych i pobocznych). Po prostu czasem pojawia się opcja, by podczas rozmowy wybrać pomiędzy prawdą a fałszem. Kłamstwa należą w dużej mierze do gatunku tych białych – to znaczy bohater wybiera małe oszustwo, by nie sprawić danej postaci przykrości.
W ten sposób rzeczywiście trochę się "uczłowieczamy". Nie wchodząc w szczegóły, wybory prowadzą nas do jednego z kilku zakończeń. Ponadto progres w stronę człowieka widzimy między innymi dzięki pewnym detalom, takim jak... reakcje rudego kota na próby miziania się z nim. Tego chyba jeszcze nie było.
I w sumie to jest fajne, ale prawdę mówiąc, po szumnie zapowiadanej mechanice spodziewałam się trochę więcej. Całość moim zdaniem została trochę spłycona i ograniczona do paru opcji wyboru między prawdą a fałszem. Nie wykorzystano ogromnego potencjału, jaki drzemał w tym systemie.
Głową w mur
Fajerwerków w oprawie wizualnej nie doświadczamy, ale mimo to jest na czym zawiesić oko. Poza projektem potworów Lies of P oferuje bowiem nastrojowy świat ze zróżnicowanymi i ciekawie skonstruowanymi poziomami. W tym wszystkim trochę doskwierają wspomniane ograniczenia obszaru rozgrywki i związana z nimi liniowość.
Raczej trudno tu zabłądzić, bo po prostu nie mamy możliwości pójścia tam, gdzie nie życzą sobie tego autorzy – a to najczęściej manifestowane jest kupką gratów stojących nam na drodze. Niekiedy robi się tu aż nazbyt klaustrofobicznie.
A skoro już w temacie grafiki jesteśmy, to tytuł nie jest bynajmniej wolny od usterek wizualnych. Od czasu do czasu obserwujemy chociażby, że jakaś część przeciwnika – broń lub tułów – wtapia się w ścianę lub podłogę. Można też przyczepić się do animacji niektórych postaci – na przykład marionetki-psy poruszają się, jakby były wyjęte z produkcji sprzed dekady. No i oczywiście im również zdarza się utopić głowę w murze.
Pewnym urozmaiceniem strony wizualnej jest możliwość zmiany stroju postaci. W miarę postępów nabywamy kolejne ciuszki i dodatki – między innymi maski – które bywają "ładne inaczej". Chyba najlepiej wypada tu podstawowy element ubioru, to znaczy biała koszula. Na niej też najbardziej widać ślady walki: po walce odzież Pinokia pozostaje na chwilę upaćkana krwią – bardziej lub mniej. W sumie trudno powiedzieć, skąd właściwie bierze się ta krew, skoro mordujemy marionetki, a nie ludzi – ale nie wnikajmy.
Śmiga jak ta lala
Rozgrywka na PS5 od samego początku wydawała mi się zadziwiająco płynna. Mamy możliwość wyboru pomiędzy trybem jakości i wydajności i w przypadku tej drugiej opcji opowieść o drewniaku działa bardzo stabilnie. Dotyczy to nawet tych najbardziej dynamicznych momentów, takich jak walki z bossami czy ataki wielu przeciwników jednocześnie.
Co ciekawe, jedyny moment, gdy coś wyraźnie szarpie, to ten, gdy... Pinokio wchodzi po drabinie. Spadek klatek następuje w większości takich sytuacji. Generalnie jednak byłam pozytywnie zaskoczona płynnością gry przed debiutem – przecież w ostatnich latach deweloperzy przyzwyczaili nas do zgoła innych standardów.
Na minus z rzeczy technicznych wypadają kilkusekundowe ekrany ładowania i brak wsparcia dla kontrolera DualSense. Tytuł nie korzysta z technologii kontrolera praktycznie w ogóle – jeśli już pojawiają się jakieś wibracje, to ograniczają się one do prostych drgań rodem z DualShocka.
Jest chemia?
Lies of P oferuje satysfakcjonującą walkę, przyciągających wzrok oponentów i klimatyczny świat z ciekawymi poziomami. To solidne plusy, ale ogólny efekt psują problemy na poziomie gameplayowym i wizualnym. No i realizacja pomysłu z kłamaniem trochę mnie rozczarowała. Czy dzięki tej produkcji można zapałać miłością do gatunku? To już musicie sprawdzić na własnej skórze. Mnie Pinokio chyba trochę przekonał. Ale na wkupienie się w łaski kotów znam inne (bardziej skuteczne) sposoby niż kłamanie.
- mroczna atmosfera
- mnogość mechanik walki
- wygląd i zróżnicowanie przeciwników
- ciekawie zaprojektowane poziomy
- liniowość poziomów i ograniczenie świata
- uchybienia w warstwie grafiki i gameplayu
- mechanizm kłamstw lekko rozczarowuje
- ekrany ładowania
- brak wsparcia dla DualSense
Grę testowałam na PS5. Kod do recenzji dostarczył wydawca.
Dagmara Kottke, dziennikarka Polygamii