LEGO Iniemamocni – recenzja. Człowiek z plastiku

LEGO Iniemamocni – recenzja. Człowiek z plastiku
Krzysztof Kempski

26.06.2018 08:00, aktual.: 07.08.2018 13:24

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

W klockowym świecie bez zmian...

Jakie są gry z serii Lego, każdy widzi. Przez tę serię trójwymiarowych platformówek z trybem kooperacji przewinęło się już takie zatrzęsienie marek, że podziwiam każdego, kto ograł je wszystkie. Sam ograniczyłem się jednak do Harry’ego Pottera, Gwiezdnych Wojen oraz Władcy Pierścieni. Iniemamocni – których ciepło wspominam nawet 14 lat po premierze – byli dla mnie kolejną przynętą.

Platforma: PC, PS4, Xbox One, Switch

Producent: Traveller's Tales

Wydawca: Warner Bros

Dystrybutor: Cenega

Data premiery: 15.06.2018

Wersja PL: dubbing

Grę do recenzji dostaliśmy od dystrybutora. Zdjęcia pochodzą od redakcji. Graliśmy na Xboksie One.

Już w pierwszej sekwencji poczułem jednak, że chyba wspomnienia mnie zawodzą. To oni nie mieli tych czerwonych kostiumów dopiero od połowy filmu? Czy walka z wielkim świdrem nie zakończyła się przypadkiem rozwalonym mostem kolejowym? I co robi tam jakiś gang złodziei lodów? Olśnienie przyszło dopiero po chwili – przecież typ napadający miasto z olbrzymim świdrem wkroczył na scenę parę chwil przed napisami...Choć gra bazuje na obu filmach, developerzy z Traveller’s Tales zdecydowali się na rzecz przedziwną, mianowicie rozpoczęcie historii od przedstawienia wydarzeń z Iniemamocnych 2. Produkcji, tak się niestety złożyło, dostępnej w polskich kinach dopiero od 15 lipca, miesiąc po premierze w USA. Trudno zrozumieć ich decyzję, ale pewnie podyktowana była tym, żeby przeciętny zjadacz chleba, który kupi grę tuż po wizycie w kinie, od razu mógł cieszyć się tym, co znane i lubiane. Czyżby obawiano się o to, że gracze nie pamiętają już pierwowzoru i ciężko będzie im przebrnąć przez pierwszą połowę?Nie róbmy z tego jednak wielkiego zagadnienia, bo taka zamiana kolejności nie jest wcale największym problemem tej gry. Bardziej pochyliłbym się nad tym, jak słabo prezentują się misje dotyczące drugiej części. Pierwsza część Iniemamocnych była całkiem mądrą opowieścią o tym, że bycie bohaterem niekoniecznie polega wyłącznie na założeniu peleryny. W kontynuacji klimat zmienia się o 180 stopni i dostajemy prostą opowieść o tym, jak to miasto chce docenić swoich superbohaterów. Żeby zbytnio nie zepsuć wam filmu, powiem tylko, że ważni ludzie postanowili docenić bohaterstwo i wprowadzili specjalny program rządowy – takie lokalne mieszkanie plus. Jest też oczywiście gdzieś w tle główny wróg, posiadający niby twarz łotra, ale będący w rzeczywistości alegorią do prania mózgów przez media.

Żeby nie było, wszystko to jak najbardziej robi dobrą robotę. Nie ma co oczekiwać wybitnej głębi od filmu, walczącego o rząd młodocianych dusz. Problem jednak w tym, że dość sporą liczbę ciekawych wątków (między innymi obecny też w pierwowzorze motyw rodziny) upchnięto na przestrzeni zaledwie sześciu maksymalnie półgodzinnych misji, stanowiących – jak się zdaje – urywki z najistotniejszych scen filmu. To dla serii Lego klasyka, do której zdążyliśmy już przez lata przywyknąć, starając się zaczynać przygodę od materiału źródłowego. Teraz jednak, nie znając siłą rzeczy historii bazowej, zrozumienie wydarzeń na ekranie nieraz przychodziło mi z trudem. Właśnie dlatego, a nie z powodu spoilerów, sięgnięcie po grę przed wizytą w kinie niekoniecznie jest szczęśliwym pomysłem.Gdyby Iniemamocni skończyli się w tym miejscu, na końcu tekstu zapewne zobaczylibyście dużo niższą ocenę. Również przez to, że jakość samych plansz też niekoniecznie wynagradza brak wartości sentymentalnej. Jest też na szczęście, jak to twórcy pięknie nazwali, oryginalna historia, odblokowywana po trwającej około 3 godziny przygodzie z Iniemamocnymi 2. Warto do niej dotrwać, by zobaczyć, że na drugą połowę TT wyszło już w dużo lepszej kondycji, niż nasi na boisko w meczu z Kolumbią.

Tutaj wreszcie twórcy, bazując na tym co już znane i lubiane, dalej potrafią przyciągać przed ekran. Miałem wrażenie, że druga połowa przygody to misje ciekawsze i bardziej rozległe. Tak jakby powstały na początku, kiedy jeszcze decydenci z Warner Bros nie pukali palcem w kopertę zegarka. Zniknęło nagle obecne w pierwszej połowie łażenie po ciasnych korytarzach. Znana z filmu tropikalna wyspa czy rozwalone ulice metropolii okazały się perspektywą dalece bardziej atrakcyjną niż zwiedzanie rozpędzonego pociągu czy szaroburych hal produkcyjnych. Znów przeżyłem nieudaną akcję z Bomb Voyagem czy pojedynek z niejedną generacją gigantycznego robota bojowego, świetnie się przy tym bawiąc.O samym gameplayu niespecjalnie jest przy tym sens pisać, bo to po prostu klasyczne TT. Naczytaliście się o nim przez lata pewnie więcej niż wczoraj rano napisano o przyczynach naszego dramatu piłkarskiego. Zasady są niezmienne, niczym opracowany przez Duńczyków sposób łączenia ze sobą klocków. Gra to ponownie prosta platformówka z niewymagającymi walkami i zagadkami środowiskowymi, których zadaniem jest przede wszystkim nie zniechęcać nawet niedzielnych graczy. Często wymagają też połączenia umiejętności członków rodziny Iniemamocnych, czasami także z postaciami pobocznymi.Pan Bob to typowy tępy osiłek, będący jednak w stanie podnieść pociąg czy przerzucić inną postać nad przepaścią. Jego żona Elastyna nieraz służyć nam będzie w charakterze drabiny czy też umożliwi wciśnięcie bardzo oddalonego przycisku. Maks podobnie jak w filmie zapieprza z prędkością światła, nieraz biegając jak chomik na podpiętych do prądnicy kołowrotkach. Wiola umie natomiast swobodnie przecinać wiązki lasera dzięki polu siłowemu czy ukryć się przy pomocy niewidzialności. Bohaterowie dodatkowi oferują natomiast zdolności z grubsza zastępujące te podstawowe.Samo zaliczenie scenariuszy obu dzieł Pixara zajmie wam przy tym łącznie jakieś 7-8 godzin. Klasycznie też dla cyklu LEGO, samo ukończenie historii stanowi ledwie wierzchołek góry lodowej. Jeżeli lubicie kończyć gry na 100%, spokojnie znajdziecie tu roboty na trzy razy tyle czasu, zajmując się poprawianiem wyników w misjach fabularnych, wykonując zadania poboczne czy kolekcjonując znajdźki i próbując odblokować 113 grywalnych postaci. Część to oczywiście różne warianty tych samych herosów, ale zdarzają się też zapożyczenia spoza filmu jak np. rybki z „Gdzie jest Nemo”.Warto też powrócić do już rozegranych etapów, bo za pierwszym razem, ograniczani zdolnościami naszego towarzystwa, niekoniecznie jesteśmy w stanie odnaleźć wszystkie sekrety. Szukanie znajdziek odbywa się także pomiędzy misjami, w otwartym świecie. Gra nieco przypomina tu GTA, a przy okazji pokazuje nam, że da się skopać model jazdy jeszcze bardziej, niż w Saints Row 2. Kto grał, ten wie, jak wielka to sztuka. Auta jadą prosto nawet po wychyleniu gałki, rozpoczynając skręt dopiero w skrajnym położeniu grzybka. Dodajmy, skręt bardzo gwałtowny, co przed nabraniem odrobiny wprawy, nieraz skończy się na ścianie. Na szczęście pojazdy są w grze tylko dodatkiem.W oprawie graficznej też nie uświadczymy wielkich zmian. Produkcja wygląda całkiem ładnie, ale przy tym dość podobnie do poprzedniczek. Na pewno tła są bardziej szczegółowe niż zapamiętałem z „Władcy Pierścieni”, ale wielkich różnic brak. Trochę smutne są natomiast czasy ładowania, ale chyba można zwalić je na fakt, że grę testowałem na Xboksie One. Problematyczne pod kątem wczytywania było dla konsoli zwłaszcza całkiem spore jak na tego typu grę miasto..

LEGO Iniemamocni to po prostu gra, jakiej mogliśmy się spodziewać. Równie rewolucyjna co przez lata kolejne części Call of Duty. Znów urocza, gdy wrzuca to co znane i lubiane do maszyny, przemieniającej materiał źródłowy w serię uroczych gagów. Przy tym zaś nierówna, co akurat regułą nie jest. Mam jednak przeczucie, że jeżeli poczekacie z zakupem co najmniej do momentu aż obejrzycie Iniemamocnych 2, będziecie nieco bardziej usatysfakcjonowani pierwszą połową gry...

Źródło artykułu:Polygamia.pl