Legion samobójców - uśmiech ze smoły
Nie jestem pewny, jak mógłbym zacząć ten tekst, by uchronić się przed smagającymi batami.
Rozłożyć ręce i przeprosić? Bo bardzo często zapominamy, że recenzja powinna być subiektywna. Że inaczej śmierdzi zaglądaniem na Metacritica lub (w tym przypadku) Rotten Tomatoes, przetłumaczeniem kilku zdań, odfajkowaniem problemu zamiast stawienia mu własnego czółka. A jasne, że widziałem, co dzieje się w Sieci. Widziałem i jestem przerażony. Najważniejsze zdanie w polskiej części Internetu napisał Michał Walkiewicz na swoim Filmwebie: Zapomnieli, jak to było w czasach "Daredevila", "Elektry" i innych "Ghost Riderów". Zapomnieli. "Suicide Squad" to nie jest w żadnym wypadku zły film - za to zdanie właśnie planowałem przepraszać. W odjazdowych czasach żyjemy, co?DC Extended Universe robi, co tylko może, by nadgonić ponad dekadę straty względem filmowego uniwersum Marvela. Dlatego postaci nie otrzymują godnego przedstawienia, dlatego rzeczy dzieją się nagle niczym w fanowskich bazgrołach dwunastolatka, dlatego w końcu nikt chyba jeszcze nie wie, czym ta wspólna chronologia wszystkich tytułów ma do końca być, jaki charakter reprezentować. Czy iść w stronę konkurencji, letnich widowisk, które dopiero po latach zyskują emocjonalną głębię? Czy też może kontynuować smołowatą spuściznę Nolana i Snydera? Pierworodnym dzieckiem tego rozchwiania jest właśnie "Suicide Squad".
Tytułowy zespół poznajemy w iście teledyskowej konwencji i jeżeli kogoś zaboli pierwsze dwadzieścia minut filmu, to może spokojnie rozważyć opuszczenie sali kinowej. Dojrzałości zdecydowanie brak, tak jak wyczekiwanej przez wszystkich dosadności, którą reżyser musiał zamaskować przez rating PG-13. Wiemy, że to naprawdę źli ludzie są, lecz niewiele tego śladów zobaczymy na ekranie. I choć zespół składa się z siedmiorga cwaniaczków komiksowego świata DC (Slipknota odpuszczam), prowadzony jest spokojnie wypowiedziami Smithowskiego Deadshota - najbardziej ludzkiego z nich wszystkich - i chaosem Harley Quinn (zjawiskowa Robbie), spychając resztę ferajny na drugi plan. Tak, Killer Croc ma tutaj zaledwie zapewnić kilka śmieszków. Bo widzicie, on walczy za kablówkę w swojej celi.W lepszych - i moim zdaniem przeważających - momentach "Legion samobójców" (wybaczcie, nie mogę przywyknąć do polskiego tłumaczenia) staje się lekkostrawną opowiastką na logicznym skraju prawdopodobieństwa. Bo w świecie, gdzie tych złoczyńców za kratki włożyli Batman czy Flash (obaj gościnnie na ekranie), trudno byłoby uwierzyć, że żaden z nich nie przybyłby do miasta, gdzie toczy się walka o przyszłość świata. Dla dobra naszego Legionu warto zatem przymknąć oczy na dziurawą, niemożliwą intrygę. Dziwne, że wakacyjnemu blockbusterowi nie potrafi już towarzyszyć nastawienie na wakacyjny blockbuster. Relacje między postaciami iskrzą, humor jest przyjemnie naturalny, a jak sądziłem - to właśnie miało stanowić sól filmu. Nawet Captain Boomerang w skórze Jaia Courtneya ma szansę rozbawić.
W gorszych momentach film przypomina ofiarę szaleńczej cenzury po premierze "Batman v Superman", pacjenta Frankensteinów DC, którzy zaś wszystko pocięli i przyspieszyli, wprowadzając jeszcze większy zamęt niż młodzieżowe założenia synchronizacji obrazu z muzyką. Albo skupia na scenach akcji, mdłych i ciemnych, wyjątkowo mało atrakcyjnych. Wizualnie obroni się może wyłącznie ostatni pojedynek (skoro zwiastuny nie zdradzają "tego złego", ja też nie powinienem), ale spokojnie, gdyż na każde rozcinanie czarnych minionków przypada kolejna scena na wzór tej w barze. Gdzie ekipa, wiedziona moralizatorskim zacięciem Deadshota, ma sobie coś do powiedzenia. I wtedy jest fajnie.Jeżeli nadal nie wiecie, będę tym, który zepsuje zabawę. Joker w "Legionie" pojawia się przez kilka minut. Jared Leto nie ma nawet czasu go sobie podporządkować, choć wszystko wskazuje na to, że celuje we współczesną mieszankę gangesterskiego sznytu Nicholsona z filozofią chaosu Ledgera. O tym, czy jego kreacja, zepchnięta tutaj do widma prześladującego swoją ukochaną, ma potencjał na nową definicją najważniejszego szaleńca w DC, zdecydujemy zapewne dopiero w pełnometrażowym filmie Gacka. O ile ten kiedykolwiek powstanie. Na razie dostajemy ambitnego aktora, który próbuje włożyć kilka różnych interpretacji kultowego Jokera w jeden, gościnny występ. Za dziwnie i w efekcie zbyt rozchwianie to wypada. Dużo gorzej na przykład od chłodnej i okrutnej Amandy Waller (Viola Davis) - jedynej osoby w tym filmie, jakiej możecie się wystraszyć.Co ostatecznie wyszło z "Suicide Squad" Wór dziwactw opatrzony dwudziestoma hitami muzyki rozrywkowej? Poszatkowane pozostałości po autorskiej wizji reżyserskiej Davida Ayera ("Furia")? Szarobury film akcji? Intrygujący zestaw charakterów z przykuwającymi relacjami między nimi? Naprawdę zabawne, pierwsze lekkoduszne widowisko od DC? A może obdarzona nutką nihilizmu superbohaterska awangarda? Czy jesteście szczególnie zdziwieni, gdy piszę, że każde z tych po trochu?
W przeciwieństwie jednak do poprzedniego dzieła w tym filmowym uniwersum, któremu wersja kinowa robiła po prostu niedobrze, "Legion samobójców" warto zobaczyć nawet na wielkim ekranie. Jasne, że to, co dostaniemy na Blu-Rayu, będzie bez wątpienia lepszym dziełem (obecnie brakuje kilku scen ze zwiastunów!), ale uczucie, z jakim opuszczałem salę Multikina, było czymś przyjemnie nowym dla filmu z DC. Po raz pierwszy przeważały we mnie odczucia pozytywne. Jasne, że do Marvela nadal wyjątkowo daleka droga. Ale ja całe życie byłem dzieckiem Marvela, więc odmienna stylistyka (nawet kosztem słabszej jakości) konkurencji ma w sobie coś atrakcyjnego. Dziwnie się czuję, mogąc bez wątpliwości przyznać społeczeństwu fanów rację, że "krytycy przesadzają".PS: Film poprzedził zwiastun "Smoleńska". Pomijam już fakt naprawdę złego wyboru. Ale publiczność, która jak jeden mąż zaczęła klaskać, zostanie w mojej pamięci na długo.Adam Piechota