Król powraca w wielkim stylu – wrażenia z bety Quake Champions
Bałem się, że id Software przygotuje produkt, który ze swoim pierwowzorem wspólny będzie miał jedynie tytuł. Bo wiecie jak to jest, gdy próbuje się wskrzesić markę mającą status legendy. Bywa różnie. Na szczęście nie tym razem.
Król powraca w wielkim stylu. Jeśli jeszcze nie czekaliście na nową odsłonę Quake’a, to wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że warto zacząć to robić. Od pierwszych minut zabawy czuć klimat oryginału. Nie chodzi tylko o wrażenia graficzne, do tych jeszcze wrócę, ale przede wszystkim o szybkość i dynamikę walki. Quake Champions jest zbudowany przede wszystkim w oparciu o ideę ciągłego przemieszczania się. Postacie ruszają się diabelnie szybko, trup ściele się gęsto, ale i powrót do świata żywych zajmuje ledwie kilka sekund. Tu nie ma czasu na otwarcie butelki z colą czy przywitanie się z wchodzącą do pokoju osobą - no chyba, że nie przeszkadza wam oberwanie w trzewia solidną porcją ołowiu.Gra co rusz zachęcała mnie do jak najszybszego zwiedzania mapy - czy to przez fakt, że przy odrodzeniu miałem jedynie podstawową giwerę i trzeba było szybko poszukać lepszej broni, czy też przez to, że w innych częściach mapy było więcej przeciwników, a co za tym idzie: tak potrzebne do zwycięstwa fragi. To nie Battlefield, w którym punkty dostaje się właściwie za wszystko i gdzie gracz jest nagradzany za swój wysiłek. To Quake. Tu liczy się tylko to, ile razy flaki wroga rozsmarujesz na otoczeniu.
Do dyspozycji testerów zostały oddane jedynie trzy mapy, jednak należy tu dodać, że świetne trzy mapy. Nawet ich zaprojektowanie sprawia, że ten, kto będzie stał w miejscu, szybko stanie się łatwym celem. Niemal każda przestrzeń ma co najmniej trzy wejścia, których nie sposób pilnować cały czas - wróg może nadejść właściwie z każdej strony. I pisząc “każdej”, naprawdę mam to na myśli. Areny są bowiem przygotowane tak, że wymiany ognia odbywają się też pomiędzy piętrami. Szczegóły tego typu naprawdę są ważne, bo to właśnie od pozwolenia graczom na szybkie dotarcie w każdy etap mapy zależy dynamizm całej rozgrywki. Część z map to zupełne nowości, natomiast jedna z nich była odrestaurowanym Q3DM6, pieszczotliwie zwanym przez społeczność “campgrounds”. Jest to miły ukłon w stronę maniaków starszych części gry.Twórcy widocznie lubią liczbę trzy, bo tyle trybów udostępnili podczas zamkniętej bety: klasyczny deathmatch, team deathmatch i duel. O dwóch pierwszych właściwie nie muszę się rozpisywać - tutaj nie ma absolutnie żadnych udziwnień. Jeśli grałeś kiedykolwiek w jakiegokolwiek sieciowego FPS-a, wiesz z czym to się je. Na arenę wpuszczanych jest jednocześnie ośmiu graczy i zaczyna się krwawa rzeź.
Nieco inaczej sytuacja wygląda z duelem. Każdy z graczy podczas rundy ma tutaj trzy życia reprezentowane przez wybór trzech (a nie mówiłem o tej trójce?) różnych postaci przed meczem. Gdy ginie jeden bohater, odradzamy się w skórze następnego. W testowym duelu postrzelać można było tylko na remake’u Q3DM6 i z mojego punktu widzenia było tutaj więcej biegania niż akcji. Mam nadzieję, że do pojedynków 1 na 1 twórcy przygotują też nieco mniejsze, dedykowane areny.Zestaw uzbrojenia, którym można odbierać życie wrogom, jest do bólu standardowy, jak na Quake’a. Czy to źle? Absolutnie nie! Karabin maszynowy, shotgun, gwoździarka, miotacz błyskawic, wyrzutnia rakiet i railgun to absolutnie wszystko, czego potrzebuje prawdziwy fan. Pierwsze trzy mają swoje podstawowe wersje, z którymi można się odrodzić, i te bardziej wypasione, znajdowane na mapie. Każdy znajdzie tu coś dla siebie, bo bronie są względnie różnorodne - jedynie gwoździarka i karabin maszynowy są niepokojąco blisko siebie jeśli chodzi o ogólne wrażenia z użytkowania. Przyznać muszę, że pierwsze trzy giwery były dla mnie niemal bezużyteczne i zabicie kogokolwiek graniczyło z cudem, ale nie będę czarował siebie ani was - kto nie ma umiejętności, ten ma rakietnicę albo railguna, bo one są tutaj definicją prawdziwego pierdo… no mocne są, no.Jeśli jednak myślisz, że zrobiło się nudno i w gruncie rzeczy „to dlaczego w ogóle ktoś wydaje tę samą grę?!”, ten fragment tekstu będzie dla ciebie. Największym zaskoczeniem dla miłośników Quake’a są umiejętności bohaterów. Tym razem czempioni nie tylko różnią się wyglądem, ale i statystykami. Pomijając takie podstawowe rzeczy jak różna szybkość czy maksymalne zdrowie oraz pancerz, każda postać ma dodatkowy zestaw cech wyróżniających ją spośród tłumu. I tak mamy psychola na deskolotce - wiecie, takiej kopiuj-wklej z “Powrotu do przyszłości” - mogącego zmieniać kierunek lotu już po wybiciu się w powietrze Jest robot odnoszący dużo mniejsze obrażenia oraz generujący pole siłowe zatrzymujące pociski. Jest gość zakuty w pancerzu tak mocnym, że gdy się rozpędzi, dosłownie zmiata wrogów z powierzchni, a na drugim końcu tej gromady spotkamy niezwykle szybką i mogącą znikać w trakcie walki kobietę czy jaszczurzycę plującą kwasem. Łącznie dziewięć postaci do odblokowania i pogrania.
Mam wątpliwości co do słuszności tego rozwiązania. I gdy mówimy o trybach drużynowych, gdzie trup ściele się gęsto, a oczy trzeba mieć dookoła głowy, te dodatkowe skille nie wpływają znacznie na balans rozgrywki, jednak w przypadku duelu - są postacie znacznie lepsze od innych. Umiejętność znikania albo włączenia kilkusekundowego podglądu na to, gdzie jest przeciwnik, to właściwie gwarantowany frag. Plusem jest to, że czas odnowienia tych dodatkowych udziwnień jest dość spory, jednak mam nadzieję, że twórcy udostępnią też tryb wyłączający wszystkie dodatki.
Koniec końców, to jest po prostu znana wszystkim seria w nowej oprawie graficznej. Nawet jeśli gdzieś tam zaliczałem fraga wyrzuconym granatem, czyli zdolnością specjalną podstawowej postaci, ani przez chwilę nie miałem wrażenia, że gram w cokolwiek innego niż w odświeżonego Quake’a.Grafika prezentuje się naprawdę nieźle, możecie to zresztą zobaczyć na moim gameplayu. Jest krwiście i z masą szczegółów. Na początku ilość detali na mapach nieco przeszkadzała mi na skupieniu się nad tym, co najważniejsze, czyli odróżnianiu wroga od otoczenia, jednak wielka czerwona strzałka nad przeciwnikiem jest dość czytelnym kierunkowskazem.Niemiłym zaskoczeniem w becie była niemożność gry “na słuch”. Tak jak w innych grach zawsze bez problemu odróżniam, gdzie i jak daleko jest przeciwnik, tak tutaj do końca bety nie nauczyłem się tego robić. Poczekam na pełną wersję i na pewno podczas testowania będzie to pierwsza rzecz, na którą zwrócę uwagę. Sam jestem tylko ciekawy kiedy - Quake Champions nie ma jeszcze ustalonej daty premiery.
Już od dawna wiemy za to, że będzie to gra free-to-play z możliwością czasowego odblokowywania bohaterów. Jeden jest dostępny dla wszystkich od początku, za walutę zdobywaną w grze lub prawdziwą gotówkę odblokujemy resztę. W becie balans jest dobry, wirtualne punkty sypały się na prawo i lewo. Jak będzie w pełnej wersji? Zobaczymy. Pewnie już mniej optymistycznie.Dodatkowo za prawdziwe pieniądze można wykupić też wizualne elementy wyróżniające nas na arenie - czy to możliwość trzymania rakietnicy z Quake’a 2, czy jakieś fikuśne hełmy albo elementy zbroi. Bethesda stawia na model biznesowy znany z League of Legends - gdzie prawdziwą kasę można było wydawać przede wszystkim na wygląd herosów, natomiast podstawowa rozgrywka jest całkowicie bezpłatna.Quake Champions to dla mnie trochę deja vu. Identyczną sytuację miałem z Overwatchem - do momentu rozegrania kilku pierwszych meczy kompletnie mnie ta gra nie interesowała. Dziś wiem, że na nową produkcję id Software będę czekał z wypiekami na twarzy. Już teraz mogę wam powiedzieć, że jest to po prostu rewelacyjny powrót do korzeni z rozgrywką tak szybką, jak tempo straży miejskiej zakładającej blokady na kołach. Z zastrzykiem adrenaliny tak potężnym, jakie uaktywnia w sobie mój pies, gdy orientuje się, że zamiast na spacer został zabrany do weterynarza. Polecam, jest więcej niż dobrze.
Krzysztof Tomicz