Konfliktu między twórcami Punch Club, a G2A ciąg dalszy. Platforma odpowiada na zarzuty studia
Szara strefa ma to do siebie, że ciężko jednoznacznie określić, czy działania czyjeś działania faktycznie tak bardzo szkodzą. Szczególnie w przypadku takiej branży, jaką jest handel kluczami do gier.
23.06.2016 14:27
We wtorek pisaliśmy o tym, że niezależne studio tinyBuild straciło ponad 450 tysięcy dolarów za sprawą handlu stworzonymi przez nie grami na platformie G2A. Problem polega głównie na tym, że wielu tamtejszych sprzedawców kupuje klucze przy pomocy kradzionych kart kredytowych, by potem wystawiać je na sprzedaż w cenach dużo niższych, niż sugerowane, czy w ogóle rynkowe.
Wersję studia już znamy, teraz pora na G2A. Jak nietrudno się domyślić, jest ona diametralnie różna od tego, co do tej pory zostało powiedziane. W wydanym dwa dni temu oświadczeniu czytamy, że cała sprawa zaczęła się jeszcze w marcu tego roku, firma wielokrotnie próbowała wyciągnąć pomocną dłoń, zapewniała wszystkie dane, wycofała nawet 200 aukcji dotyczących gier studia, a jedyne o co prosiła, to lista podejrzanych kluczy.
Dalej pojawiają się też zastrzeżenia dotyczące strat finansowych. Szacunki studia opierają się na cenach oficjalnych, podczas gdy G2A pokazuje, że te gry można kupić dużo taniej na wyprzedażach czy w paczkach. Trochę racji w tym jest, poza tym pytanie, czy gdyby gry nie były dostępne na G2A ludzie kupiliby je drożej? Jest to podobne rozważanie, co w przypadku piractwa, na które tinyBuild też jakiś czas temu zwracało uwagę.
Przepychanki trwają. PC Gamer podaje, że Alex Nichiporchik – prezes tinyBuild – nie jest chętny do udostępniania komukolwiek listy kluczy, a argumentem jest fakt, że nie da się wyizolować tylko tych skradzionych i sporo uczciwych osób miałoby problem z zablokowanymi grami. Stwierdził też, że G2A powinno poddawać sprzedających bardziej szczegółowej weryfikacji, bo dziś wystarczy parę chwil i bez przeszkód można sprzedawać klucze.
Faktycznie przydałoby się, gdyby strony takie jak G2A czy Kinguin trochę większą uwagę przykładały do tego, kto za ich pośrednictwem sprzedaje klucze. Ich działalność sama w sobie nie jest zła i po prostu wykorzystuje wolny rynek, gdzie każdy może sprzedać wszystko za dowolną cenę. Oczywiście o ile działa w granicach prawa.
Bartosz Stodolny