Kończy się szał na filmy 3D?
Dużo wskazuje na to, że dobry wynik Avatara był wyjątkiem, a nie regułą.
23.07.2010 | aktual.: 07.01.2016 13:01
Po oszałamiającym sukcesie Avatara, Hollywood pośpiesznie zaczęło wyrzucać z siebie tak dużo filmów 3D jak to tylko możliwe. Jednak z każdym kolejnym filmem w technologii 3D wypuszczanym przez Hollywood, wpływy są coraz mniejsze. Widzowie wybierają tańsze bilety do tradycyjnych kin. Wygląda jednak na to, że za spadkiem stoją inne przyczyny niż szybko mijające zainteresowanie nowością. Ze wszystkich filmów wypuszczonych w ostatnim czasie w technologii 3D, tylko nieliczne były w całości i od początku przygotowywane z myślą o projekcji trójwymiarowej. W pozostałych efekty 3D dodawano później, w procesie postprodukcji.
W efekcie filmy z "dorabianym" 3D są po prostu za ciemne. Ich jakość spada tak drastycznie, że w przypadku "Starcia Tytanów" mówi się nawet o ludziach wychodzących z seansów. Wyświetlanie filmu w 3D w praktyce oznacza, że do każdego oka dociera tylko "połowa" odbitego od ekranu światła, reszta jest filtrowana przez okulary. Można ten efekt skompensować robiąc film od razu z myślą o projekcji 3D, tak jak było z Avatarem, albo tak jak robi IMAX - korzystać z dwóch rzutników. To rozwiązanie powoduje jednak znaczącą komplikację wyświetlania i wymaga w sposób oczywisty więcej sprzętu - w efekcie, znacząco podnosi koszty.
Wygląda na to, że są tutaj możliwe trzy sytuacje. Kina zaopatrzą się w nowy sprzęt, który zapewni wystarczającą jasność do projekcji 3D, prawdopodobnie projektory laserowe, nad którymi prace prowadzi już kilka firm. Z tym wyjściem jest jednak problem - koszty, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę, że wiele kin migrowało się niedawno na sprzęt cyfrowy. Druga możliwość jest taka, że Hollywood uzna, iż gra jest niewarta świeczki i zrezygnuje z robienia filmów 3D, które wrócą do swojej dotychczasowej niszy. Wreszcie ostatnia możliwość, która wydaje się najbardziej atrakcyjna - wytwórnie zaczną robić filmy, w których 3D będzie planowane od samego początku, a nie doklejane w postprodukcji.
[via The Wrap]
Maciej Starzycki