Komisja Europejska chce, by gry f2p nie były nazywane darmowymi grami
Podpisuję się pod tym dwiema, a nawet trzema rękami.
28.02.2014 | aktual.: 05.01.2016 15:44
Komisja Europejska postanowiła zająć się grami free-to-play (które ja złośliwie nazywam grami free-to-pay). W opinii jej członków klienci, a zwłaszcza dzieci, potrzebują większej ochrony przed niespodziewanymi i niechcianymi kosztami związanymi z wewnętrznymi płatnościami, które dominują w znaczącej większości domniemanych "darmowych" gier.
Mechanika działania gier f2p jest prosta - ściągamy niby bezpłatną aplikację, po czym w wielu przypadkach okazuje się, że bez pieniędzy gra się kiepsko (zwłaszcza gdy inni płacą, co zazwyczaj daje im przewagę). W gorszym wariancie odkrywamy, że nasze dziecko zdążyło wydać na nową broń i postaci pół średniej krajowej. Oczywiście są też gry f2p, w których można bawić się długo bez poczucia konieczności uiszczania opłat. KE chodzi jednak o fakt, że za darmowe gry uchodzą te, w których opłaty pojawiają się już po ściągnięciu i zainstalowaniu gry.
Komisja bierze pod lupę zwłaszcza słowo "free" - w jej opinii sugeruje ono, że gra jest w całości i bez wyjątków darmowa. Tak przynajmniej powinno być, i kto wie, być może wkrótce będzie. Chce również zabronić używania bezpośrednich zachęt do kupowania rzeczy w grze ("Kup teraz!" itp.), zwłaszcza w przypadku dzieci. Dodatkowo każda gra miałaby oferować adres mailowy, pod którym klient mógłby zadać twórcom gry pytanie dotyczące gry jeszcze przed zakupem.
- W obecnych realiach rynku gier mobilnych F2P to model, który daje największe szanse na to, żeby gra na siebie zarobiła - mówi Artur Ganszyniec, Lead Game Designer w AT Games, firmie mającej na koncie kilka hitów f2p, m.in. Another Case Solved i Puzzle Craft. - Nic więc dziwnego, że deweloperzy decydują się wypuszczać gry jako "darmowe" - skoro gracze właśnie za takie produkty płacą, producenci dostarczają. Problem pojawia się, gdy oferta zakupu mikrotransakcji przedstawiana jest w sposób niejasny lub nieuczciwy. Krytykę rodzą też sytuacje, w których podstawowe mechanizmy gry służą w pierwszej kolejności monetyzowaniu graczy, a dopiero później dostarczaniu rozrywki. W tym kontekście działania KE wydają się zrozumiałe - choć mam wrażenie, że jest to trochę musztarda po obiedzie. Obecnie na rynku F2P to podstawowy model sprzedaży i większość konsumentów zdaje sobie sprawę z tego, jak on działa.
Rynek aplikacji w samej Europie to w tej chwili ponad milion pracowników, a jego wartość ma w najbliższych 5 latach osiągnąć wartość 63 miliardów euro. 80% wpływów z tej branży, czyli blisko 10 miliardów euro rocznie, pochodzi zakupów wewnątrz gry. Tak poważny biznes nie mógł umknąć uwadze Komisji Europejskiej i choć to unijne ciało ma dość powolny czas reakcji, dobrze się stało, że zainteresowało się sprawą i bierze w niej stronę klientów.
Od wczoraj trwają spotkania z Google i Apple, bo rzecz dotyczy przede wszystkim gier na komórki - tutaj problem jest większy, niż na pecetach i konsolach, gdzie jest więcej świadomych graczy-konsumentów. Apple jakiś czas temu wprowadziło już zmiany w amerykańskiej wersji AppStore - wcześniej pozwalało na zakupy w swoim sklepie bez konieczności ponownego wpisywania hasła, jeśli poprzednie pobieranie miało miejsce w krótkim odstępie czasu. Zakończyło się to koniecznością wypłaty 32,5 miliona dolarów 37 tysiącom klientów, którzy zgłosili nieautoryzowane płatności, zapewne wykonane przez ich dzieci. Google również planuje zmianę polityki w tej kwestii. Niewykluczone, że rozmowy z Komisją Europejską przyspieszą zmiany.
Marcin Kosman