Klan Amstrada
Niemal grzechem byłoby używać tego komputera do tak prymitywnych zastosowań jak gry. Przecież to prawie profesjonalny sprzęt! – pisał o Amstradzie dziennikarz miesięcznika Informatyka. Niektórzy byli jednak przekonani, że maszyny te świetnie nadają się także do celów rozrywkowych.
18.02.2017 08:50
Oczywiście w Polsce Ludowej połowy lat 80. podstawową barierę w dostępie do mikrokomputerów stanowiła cena. Wiosną 1986 roku za średnią miesięczną pensję można było kupić co najwyżej archaiczne ZX81, a aby stać się właścicielem Spectrum z 48 kB pamięci RAM czy Atari XL/XE z magnetofonem, należało poświęcić przynajmniej półroczne zarobki. Co ciekawe, więcej niż sam komputer kosztowała stacja dyskietek, co czyniło to urządzenie dobrem niemal luksusowym. Zestaw komputerowy kompletowało się zatem zazwyczaj stopniowo. Dowodzona przez charyzmatycznego Alana Sugara brytyjska firma Amstrad wyznawała inną filozofię.– Dotychczas standardem jest komputer przyłączany do urządzeń dostępnych w domu: telewizora i magnetofonu kasetowego. Powoduje to konflikty z członkami rodziny, którzy chcieliby akurat obejrzeć coś w telewizji czy posłuchać muzyki – opisywał polskie realia dziennikarz Horyzontów Techniki.Tymczasem Amstrad CPC zaprojektowany został jako kompletny system. W obudowie komputera umieszczono magnetofon kasetowy (w modelu CPC 464) lub stację dyskietek (CPC 664 i 6128), samą jednostkę natomiast sprzedawano łącznie z monochromatycznym albo kolorowym monitorem, w który wbudowany był dodatkowo zasilacz dla całego zestawu.Nic zatem dziwnego, że gotowy do pracy od razu po wyjęciu z pudełka Amstrad stanowił obiekt pożądania również polskich miłośników domowej komputeryzacji. Entuzjastyczne opisy pojawiły się nie tylko w specjalistycznych Informatyce i Elektroniku, ale także w Bajtku, Komputerze i Mikroklanie, Horyzontach Techniki oraz Przeglądzie Technicznym, a nawet w młodzieżowym Razem. Tomasz Pyć pokazywał ten komputer w telewizyjnym programie „Spektrum”. Cóż jednak z tego, skoro (oprócz Pycia) wszyscy dziennikarze czerpali swą wiedzę z zagranicznych periodyków, a prawdziwego Amstrada mało kto widział na oczy.Nic dziwnego. W najtańszej wersji Amstrad CPC (464 + monitor monochromatyczny) kosztował więcej, niż przeciętny Polak zarabiał przez rok. Naturalnie, gdyby chcieć skompletować zestaw innej marki o podobnych możliwościach, dokupując kolejne interfejsy i rozszerzenia do Spectrum czy monitor i stację dyskietek do C64, oferta firmy Alana Sugara okazałaby się bardzo korzystna cenowo, niemniej jako jednorazowy wydatek była to propozycja raczej dla instytucji i przedsiębiorstw.Te dostrzegały liczne zalety Amstrada: wbudowany, szybko działający i wyposażony w opcje nieobecne u konkurencji język Locomotive BASIC, bezawaryjność czy system operacyjny CP/M wraz z całą bazą oprogramowania użytkowego. Szczególnie doceniane były możliwości tych maszyn w zakresie przetwarzania tekstów (a edytor Tasword szybko doczekał się nieoficjalnego spolszczenia).Co ciekawe, ta ostatnia cecha sprawiła, że komputery tej marki były wykorzystywane również przez podziemną Solidarność, a wiele ówczesnych nielegalnych gazetek składano przy pomocy tego właśnie sprzętu.Ceny sprzętu komputerowego wiosną 1986 roku:
- ZX81 – 25 000 zł
- ZX Spectrum 48 kB – 110 000 zł
- Atari 800XL – 80 000 zł
- magnetofon do Atari – 30 000 zł
- stacja dyskietek do Atari – 160 000 zł
- Commodore C64 – 150 000 zł
- stacja dyskietek do C64 – 170 000 zł
- Amstrad 464 (monitor mono) – 260 000 zł
- Amstrad 464 (monitor kolor) – 310 000 zł
- Amstrad 664 (monitor mono) – 330 000 zł
- Amstrad 6128 (monitor kolor) – 550 000 zł
- dyskietka 5,25” – 1500 zł
- dyskietka 3” – 6000 zł
- średnia pensja w 1986 roku – 24 000 zł
Jak wspominali członkowie Oddziału Trójmiasto Solidarności Walczącej, Andrzej Kołodziej i Roman Zwiercan, ich Amstrad został przewieziony przez granicę w transporcie leków z Francji, podarowanych szpitalowi w Wejherowie: – Niestety, celnicy przypilnowali, by komputer wpisano na listę darów, a współpracujący z nami szef szpitala znalazł się w trudnej sytuacji. Musiał wyjaśniać kolegom, że Amstrad nie jest dla nich, tylko dla podziemia. Co gorsza, nawet leki okazały się przeterminowane.Inni użytkownicy zdobywali swoje komputery na różne sposoby.– Ja wykorzystałem wakacyjny wyjazd w 1985 roku. Malowałem w Londynie domki, ponieważ dziennikarze telewizyjni zarabiali wtedy skromnie – opowiadał redaktor Tomasz Pyć. – Do Polski wróciłem z CPC 464 z kolorowym monitorem, a cały ten zestaw woziłem później na nagrania i z powrotem do domu. W telewizji komputera wtedy jeszcze nie było.Od 1985 roku Amstrada dało się już nabyć oficjalnie, zamawiając ten komputer w firmie Polanglia.– Zbieramy większą liczbę zamówień, pakujemy sprzęt do kontenera i wysyłamy do Polski. Przesyłki są do odebrania w Warszawie, za dodatkową opłatą 20 funtów możemy zapewnić wysyłkę do innych miast wojewódzkich – zdradzał kulisy takiej transakcji Andrzej Łukomski, dyrektor Polanglii, chwaląc się, że jego biuro w Londynie przyjmuje aż po kilkanaście zamówień dziennie.Taki zakup miał także zaletę w postaci serwisu gwarancyjnego (co ciekawe, płatnego), a w razie awarii kosztownego sprzętu użytkownik, w przeciwieństwie do tych, którzy kupowali swoje komputery na bazarach i giełdach elektronicznych, mógł liczyć na naprawienie usterki.Warto pamiętać, że oficjalnym serwisem dysponowali wówczas w Polsce jeszcze tylko posiadacze Atari XL/XE, sprowadzanego do Peweksów przez Lucjana Wencla.– Nie chciałbym niepochlebnie wyrażać się o innych firmach, ale Atari 800XL to jest naprawdę coś, czego na Zachodzie nikt już nie kupuje – przekonywał jednak na łamach Komputera Łukomski.Zachodnie technologie, które mogły być wykorzystywane także przez wojsko, obejmował zakaz eksportu do krajów bloku wschodniego. Komitet CoCom czuwał, by zaawansowane urządzenia i podzespoły nie trafiły tą drogą do armii ZSRR. Aż do 1985 roku takiemu ograniczeniu podlegał także Amstrad – dopiero wtedy uznano, że komputer, którego sercem jest wykorzystywany również w ZX Spectrum mikroprocesor Z80, można bez zagrożenia dla Zachodu udostępnić między innymi Polakom. Ci jednak nie czekali na oficjalne pozwolenia, tylko tradycyjnymi kanałami, takimi jak bagażniki wracających z delegacji z RFN-u dużych fiatów, zaczęli sprowadzać komputery marki Amstrad już wcześniej.
To właśnie dzięki Polanglii Amstrada kupili rodzice świetnie znanego czytelnikom Pixela Pawła Schreibera.
– Potrzebowali komputera do pracy naukowej, a pecety były wówczas jeszcze zbyt drogie i trudne do sprowadzenia. Stanęło na CPC 6128 – wspomina Paweł. – Z perspektywy mojej i brata najważniejsze były jednak gry: Fruity Frank, Pyjamarama, Combat Lynx, Spindizzy i Hobbit, od którego zaczynałem naukę języka angielskiego. Za najszlachetniejszą formę rozrywki uznawaliśmy jednak izometryczne komnatówki: Knight Lore’a oraz Fairlighta.Amstrad czy Schneider
Znaczna część komputerów przywożonych z RFN-u miała na obudowie logo Schneider. Były to jednak takie same maszyny jak te, które – już z nazwą Amstrad nadrukowaną nad klawiaturą – sprowadzano z Wielkiej Brytanii.
– Schneider jest tylko pośrednikiem, ale jego zamówienia są tak duże, że Amstrad zgadza się na zmianę oznaczenia – tłumaczył to zjawisko Adam Łukomski z Polanglii. – Gdybyśmy my zamówili od Amstrada na przykład 50 tysięcy komputerów, mogłyby się one nazywać choćby i Polanglia.Brat Pawła, Tomasz, zajmował się także programowaniem, a jego największym dokonaniem na tym polu była gra zatytułowana Dom II.Paweł Schreiber opisał ją w serwisie Jawne Sny: – Główny bohater (z wyglądu wyraźnie inspirowany postacią grubasa Berka z gry Trap Door, znanej nam wtedy tylko z obrazków w Bajtku) błąka się po całkiem sporym światku z zamiarem zbudowania domu. Może znaleźć młotek i klej. Każdy element otoczenia po kilku uderzeniach młotkiem daje się odczepić od podłoża i podnieść. Za pomocą kleju można go potem zamocować w innym miejscu. Niszczymy wszystko na swojej drodze i opróżniamy kolejne komnaty, żeby z pełnymi materiałów kieszeniami lecieć znów na górę i budować do woli.Materiały mają swoją wytrzymałość i są przytwierdzone do podłoża z różną siłą. Trzeba uważać, żeby przy zabieraniu luźnego kawałka kamienia nie sprowadzić sobie na łeb lawiny głazów, które na nim leżały. Oczywiście luźno leżące głazy i kłody da się także przesuwać i zrzucać na głowę czyhającym na nas potworom. Waląc odpowiednio długo młotkiem, można też właściwie wszystko zniszczyć (zdarzało mi się z nudów opróżniać prawie całe komnaty). Czysty sandbox – budowanie dla własnej radochy z materiałów znalezionych w świecie, który można do cna rozbić na kawałki.– Ciekawe, co by było, gdyby ktoś wtedy pokazał nam Minecrafta, a my byśmy westchnęli, że to przecież zupełnie jak Dom II – zastanawia się Paweł Schreiber. – Dzisiaj wiem, że ta gra była, jak na swój czas, zadziwiająca. Tyle że w całej historii gier wideo grały w nią dwie osoby.
Gra Tomasza Schreibera przetrwała do naszych czasów (sam jej autor, profesor matematyki, zmarł w 2010 roku). Ile podobnych produkcji rozmagnesowuje się na schowanych gdzieś na strychach lub w piwnicach kasetach i dyskietkach – nie wiadomo. Ponieważ amstradowców było mało, nie wydawano tych programów komercyjnie (jak miało to miejsce w przypadku Atari czy C64), bardzo ograniczona była również wymiana na giełdach (jak w przypadku Spectrum). Programów na Amstrada nie emitowano także w audycji „Radiokomputer”. W efekcie interesujące polskie gry zachowały się co najwyżej w formie listingów wydrukowanych w IKS-ie lub Bajtku.Przemysław Siwiński (lat 13) przysłał do Bajtka grę edukacyjną, w instrukcji której czytamy: „Wyobraźcie sobie, że nad naszym miastem zawisło niebezpieczeństwo. Przybysze z kosmosu postanowili je zniszczyć, zrzucając burzące bomby. Spadającą bombę można rozbroić, wykonując napisane na niej zadanie. Jeśli uczynimy to bezbłędnie, bomba zawiśnie w powietrzu i będziemy mogli ją zestrzelić. Jeśli jednak pomylimy się lub nie starczy nam czasu, bomba spadnie na miasto, a kilka domów legnie w gruzach”. Gra miała pomóc w nauce matematyki 10-letniej siostrze autora, Bianeczce.– Nie przypominam sobie, żebym miała problemy z matematyką – wspomina dziś dr Bianka Siwińska, inicjatorka akcji „Dziewczyny na politechniki!”, dodając po chwili, że od gier brata wolała Fruity Franka i Roland on the Ropes.– Moim największym dziełem programistycznym na Amstrada była gra platformowa zatytułowana Miauczur, przygody kota w zaczarowanym świecie pełnym pułapek, myszy i złych psów – opowiada po latach Przemysław Siwiński. – Kilkanaście bardzo zróżnicowanych, ciekawie zaprojektowanych poziomów, dużo humoru i bardzo wysoki poziom trudności. Byłem bardzo dumny z Miauczura. To było moje opus magnum. Niestety, program okazał się zbyt długi, by trafić na łamy Bajtka, i tak Miauczur zaginął bezpowrotnie.Ojcem Przemysława i Bianki, odpowiedzialnym za zakup ich Amstrada, jest Waldemar Siwiński, założyciel i redaktor naczelny Bajtka, nie może zatem dziwić promocja tego komputera na łamach magazynu. Podobnie jak w przypadku Atari, C64 czy Spectrum w każdym numerze miesięcznika pojawiał się „klan Amstrada” – recenzje sprzętowych nowości, opisy programów, listingi i porady (publikował je tam między innymi Tomasz Pyć).A jednak nie na wiele się to zdało – Amstrad nie podbił serc polskich użytkowników komputerów domowych. Tylko 3% uczestników ankiety przeprowadzonej w 1988 roku wśród czytelników Bajtka przyznało się do posiadania Amstrada (atarowców było ponad 60%, właścicieli ZX Spectrum – 20%, a C64 – ponad 10%, więcej zwolenników niż Amstrad miał nawet IBM PC).Oprócz ceny samego komputera na takie, a nie inne preferencje polskich posiadaczy mikrokomputerów wpływ miały również inne finansowe niedogodności związane z użytkowaniem Amstrada: nietypowa 3-calowa dyskietka, czterokrotnie droższa od standardowej, czy tylko jeden port joysticka, uniemożliwiający wspólną zabawę dwóm graczom równocześnie (można było kupić specjalny, oczywiście droższy joystick, w obudowie którego zainstalowano gniazdo do szeregowego podpięcia drugiego drążka).Piotr Deręgowski, założyciel klubu komputerowego AM-studio, zrzeszającego miłośników Amstrada, szacował, że w 1987 roku mogło być tych maszyn w Polsce nawet 14 tysięcy.We wspomnieniach polskich użytkowników Amstrada jedna gra powraca najczęściej – Fruity Frank (1984). To bardzo bliski krewny nieobecnych na Amstradzie Dig Duga i Mr. Do!, w którym tytułowy bohater kopie tunele, zbiera owoce i unika potworów. Te ostatnie można wyeliminować strzałem z pestki jabłka lub po prostu precyzyjnie zepchniętym na głowę jabłkiem przygnieść (jednak jabłko bywa zabójcze także dla Franka). Zmagania te odbywają się przy akompaniamencie tradycyjnych brytyjskich melodii. Mimo popularności FF twórca gry, Steve Wallis, porzucił branżę elektronicznej rozrywki, by resztę życia poświęcić promowaniu utopijnego socjalizmu – tym razem bez większych sukcesów. Zmarł w 2014 roku.– Dysponujemy 25 pozycjami z zakresu literatury, w tym kilkoma przekładami na język polski. Udało nam się także zgromadzić około 500 programów – reklamował ofertę AM-studio.Klub prenumerował również zachodnie czasopisma poświęcone Amstradowi, ułatwiał nawiązanie kontaktu z zagranicznymi użytkownikami tego sprzętu, a także tworzył własne aplikacje edukacyjne.
– Każdy członek naszego klubu ma prawo dostać 2–3 programy rozrywkowe na początek – zachęcał Deręgowski, podkreślając, że do listu należy koniecznie dołączyć znaczek zwrotny.Korespondencyjnie, ale międzynarodowo rozwijało swoją bazę literatury i programów prężnie działające skupisko użytkowników Amstrada ze Złotego Stoku w Kotlinie Kłodzkiej, gdzie tamtejsze zakłady produkujące tworzywa i farby zakupiły dla mieszkańców aż pięć komputerów tej marki (w tym dwa z kolorowymi monitorami).Warto jednak pamiętać, że burzliwa historia Amstrada obejmuje także komputery PCW przeznaczone do obróbki tekstu, tanie i dobre pecety, komputery przenośne, a nawet jedną konsolę (akurat niezbyt udaną)– Pracownia komputerowa jest czynna od wczesnego popołudnia, gdy zajęcia mają uczniowie tutejszych szkół, aż do późnej nocy. W czasie wakacji z komputerów korzystały dzieci przebywające tu na koloniach – chwalili się Bajtkowi członkowie klubu Złoty Amstrad, podkreślając, że udało im się nawiązać kontakt z angielskimi i francuskimi użytkownikami tych komputerów („Właśnie czekają na odpowiedź z USA” – pisał Bajtek w 1987 roku).Oczywiście cytowane wyniki ankiety z Bajtka nie oznaczają, że styczności z komputerem Alana Sugara nie miało wówczas więcej osób. Tata jednego z autorów tego tekstu, wtedy zatrudniony w szacownym ośrodku badania i rozwoju automatyki, w piątki zostawał na stanowisku pracy do późna, a gdy wszyscy jego koledzy opuścili już budynek, pakował do torby służbowego CPC 664 z monitorem oraz paczką dyskietek i cały ten zestaw przywoził tramwajem do domu, by po weekendzie spędzonym rodzinnie przy Fruity Franku i Bomb Jacku oraz podręczniku Locomotive BASIC-a w poniedziałek z samego rana, zanim do zakładu dotrze kierownictwo, odstawić Amstrada na miejsce. Nie były to sytuacje wyjątkowe.
Na blogu Salon24 wspomina Krzysztof Prusik, później redaktor Magazynu Amiga: – Pewnego dnia mój tata dziwnym trafem dostał do pracy wymarzonego Amstrada 6128. Prosiłem go niemal codziennie, żeby pozwolił mi po pracy przyjechać do siebie, ale w odpowiedzi słyszałem, że komputer to nie zabawka. Wybłagałem instrukcję Amstrada do czytania w domu, co jeszcze bardziej pobudziło moją wyobraźnię. Chociaż mało rozumiałem, to czułem, że w końcu dotykam marzenia. Kiedy po pewnym czasie tata zabrał mnie do pracy, jego koledzy byli zdziwieni, że potrafię sam załadować grę, a nawet napisać pierwszy program w BASIC-u. Patrzyli zdumieni na to, co robię, aż w końcu powiedzieli: „OK, może zostawać sam z komputerem”.– Po pewnym czasie wypatrzyłem grę, w którą nikt nie grał – opowiada Prusik. Zapytałem dlaczego. Odpowiedź: „Bo nie wiadomo, jak grać”. To była gra, gdzie latało się helikopterem, jednak ciągle rozbijałem się przy starcie. W końcu kupiłem książkę „Podstawy pilotażu śmigłowców”. Znowu nic nie rozumiałem, ale po miesiącu czytania mnie olśniło – należy pochylić dziób helikoptera i zwiększyć ciąg silnika, aby lot odbywał się do przodu zamiast w górę. Gdy udało mi się zmusić symulator do pracy, koledzy taty byli zaskoczeni.Na początku lat 90., gdy ciężko było już uzasadnić obecność ośmiobitowych maszyn w zakładach pracy, instytucjach czy służbach mundurowych (a wiele egzemplarzy CPC kupiły wcześniej także wojsko i policja), rozpoczęto wyprzedaż tego sprzętu. Używane komputery marki Amstrad pojawiły się na giełdach – wreszcie w przystępnej cenie. Na to, by zdobyły większą popularność, było jednak za późno. Wyobraźnię młodszych miłośników domowej informatyzacji rozpalała Amiga. Starsi przymierzali się już do zakupu peceta. Jeden z najlepszych mikrokomputerów pozostał w Polsce tylko ciekawostką.
Bartłomiej Kluska, Mariusz Rozwadowski
Republikacja z magazynu Pixel za zgodą redakcji