Grałem w Kingdom Come: Deliverance i było… dziwnie
Jest pewna cienka granica, po przekroczeniu której gra z realistycznej staje się upierdliwa. Kingdom Come tę granicę przekracza, choć wszystko inne robi świetnie.
Średniowieczne RPG bez magii, smoków, goblinów i całej tej otoczki fantasy? Mało kto próbuje takiego podejścia, a najbardziej w głowie siedzi mi Mount & Blade. Tylko że ta gra była klasycznym sandboksem ze świetnym gameplayem i leżącą fabułą. Kingdom Come: Deliverance chce zrobić to lepiej i pokazać, że otwarty świat wcale nie musi oznaczać miałkiej historii.
Platformy: PC, Xbox One, PS4
Producent: Warhorse Studios
Wydawca: Warhorse Studios
Dystrybutor w Polsce: cdp.pl
Data premiery: 13.02.2018
Wymagania: 64-bitowy Windows 7/8.1/10, Intel Core i5-2500K/ AMD Phenom II X4 940, 6 GB RAM-u, Nvidia GTX 660/Radeon HD 7870
Grę do recenzji udostępnił producent. Obrazki pochodzą od redakcji. Graliśmy na PC.
Beta, w którą miałem okazję grać, jest taka sama co w przypadku osób, które wsparły studio Warhorse odpowiednią kwotą na Kickstarterze, bądź kupiły grę po zakończeniu zbiórki. Zawiera fragment mapy i kawałek historii, do tego parę questów pobocznych, zalążek craftingu, trochę walki i w zasadzie to wszystko. Nie liczyłem dokładnie, ale jej ukończenie zajęło mi około 12 godzin.Fabuła nie zaczyna się od początku, tylko w nieco dalszym momencie, kiedy bohater jest już lekko rozwinięty, dysponuje jako takim sprzętem i potrafi o siebie zadbać. To powoduje, że ani nie wiedziałem, kim jestem, ani co mam w ogóle robić. Taki urok wczesnej wersji i ciężko określić jakość scenariusza przez pryzmat tak krótkiego fragmentu. Można za to powiedzieć coś na temat samej rozgrywki i mechanik, których jest wiele i w które twórcy włożyli wiele pracy.
Pierwsze kroki skierowałem do leżącego nieopodal obozu wojskowego, gdzie miałem się nauczyć walki od starego sierżanta. Po krótkiej przejażdżce koniem zachowującym się bardzo podobnie do Płotki dotarłem na miejsce i rozpocząłem trening. Powiem tak: lepszego systemu walki wręcz jeszcze nie widziałem. To trochę tak, jakby wziąć walkę z Warbanda i For Honor, a następnie ją podrasować.Mamy standardowe ciosy wlew, na odlew, z góry w głowę, od dołu, po skosie i oczywiście pchnięcia, ale to nie wszystko. Do tego dochodzą finty, kombinacje, przepychanie się przy zwarciu jelcami, parowanie, zasłanianie się tarczą, uniki, kontry… Mogę powiedzieć, że opanowanie całego systemu zajmie długie godziny, choć oczywiście podstawy łapie się dość szybko. Ciężko za to przestawić sposób myślenia o walce, jaki wsiąkł w nas przez lata lepszych lub gorszych rozwiązań prezentowanych przez innych deweloperów.A podstawowa zasada walki bronią białą w Kingdom Come brzmi: pozostań w ruchu, utrzymuj inicjatywę i nie bij na oślep. Jasne, jeśli wystarczająco długo będziemy okładać przeciwnika mieczem, w końcu padnie, ale będzie nas to kosztowało sporo wysiłku (nasza postać się męczy), bo takie ciosy wyrządzają małe szkody. Lepiej poczekać na otwarcie (finta, głupcze!) albo wyprowadzić kontrę i położyć wroga dwoma przemyślanymi uderzeniami miecza. W teorii brzmi to łatwo, za to w praktyce jest jak zawsze. Wszak stojąca po drugiej stronie oręża sztuczna inteligencja do głupich nie należy i skacze wokół nas, samemu próbując wyprowadzić śmiertelny cios.Walka jest zatem wymagająca, męcząca i naprawdę świetnie zaprojektowana. Do tego stopnia, że przy odrobinie wprawy jest się w stanie przewidzieć ruchy przeciwnika i odpowiednio wcześnie na nie zareagować. A do tego każdą broń „czuć”. Inaczej walczy się mieczem krótkim, inaczej półtorakiem, a jeszcze inaczej toporem. Jest jednak ciemna strona tego systemu – walki nie są zbyt dynamiczne i efektowne. Zapomnijcie o saltach, piruetach czy tym, co można było robić mieczem w Shadow Warriorze 2. Tutaj dwóch (albo więcej) gości walczy o życie i choć mamy do czynienia jedynie z grą, jest to bardzo odczuwalne. Nie wiem jak wam, ale mi takie coś pasuje.Samej walki jest w becie bardzo mało – w ciągu rozgrywki, poza walką treningową i paroma sparringami, dwa razy trafiłem na pojedynczych bandytów i oczywiście biłem się na koniec wątku fabularnego. Jednak realizm w Kingdom Come nie ogranicza się jedynie do machania mieczem. Twórcy z Warhorse na poważnie wzięli niemal każdy aspekt rozgrywki.Weźmy takie zadania poboczne. Zwykle w tego typu grach wygląda to tak, że człowiek w miejscu X każe nam iść do miejsca Y, w ten czy inny sposób zdobyć przedmiot Z i wrócić do X. Oczywiście wszystko ze znacznikami na mapie, żebyśmy, broń Boże, nie musieli przypadkiem zajrzeć do dziennika. Tymczasem tutaj jest inaczej, a niemal każde z dostępnych zleceń wiązało się z koniecznością przeprowadzenia małego śledztwa. Mało tego, zadania te możemy rozwiązać na kilka sposobów. Zarządca wsi zgubił klucze i prosi nas o pomoc? Możemy wypytywać ludzi i odtwarzać pijacką historię krok po kroku, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy poszli do lokalnego kowala, powiedzieli, co się stało i załatwili sprawę w 5 minut, ośmieszając przy okazji zarządcę.
Albo szukanie kryjówki bandyty związanego z naszym zadaniem głównym. Najpierw wypytujemy ludzi mających z nim kontakt, oni doprowadzają nas do kolejnych osób, które uświadamiają nam, że tamci kłamali. Zatem wracamy, lekko nimi trzęsiemy, poznajemy prawdę, idziemy dalej, w końcu trafiamy do człowieka, który wie, gdzie złoczyńca się ukrywa. Ale gra nie pokazuje nam strzałką, gdzie mamy iść. Zamiast tego słuchamy wskazówek, a następnie podążamy za nimi, co jakiś czas sprawdzając dziennik, w którym są zapisane. No i zapomnijcie o zadaniach typu zabicie potwora (bo ich nie ma) czy samodzielne rozprawienie się z grupą bandytów. Beta sugeruje, że cele będą dużo bardziej przyziemne – ktoś coś zgubił, kogoś otruto i tak dalej.Oczywiście wszystkiemu towarzyszą umiejętności, które potraktowano z taką samą starannością jak inne elementy. System rozwoju postaci działa tu podobnie jak w Skyrimie. Zatem regularnie strzelając z łuku, będziemy robić to coraz celniej (co i tak nie będzie łatwe, bo nie ma żadnego celownika – realizm!), a jeśli zechcemy być bardziej przekonywujący w rozmowie, nie dostaniemy żadnych punktów do wykorzysatnia – musimy po prostu gadać. I to nie tylko wykorzystując wybrane opcje dialogowe. Po prostu trzeba rozmawiać z kim się da, nawet o byle czym.Tak wierne oddanie realiów powoduje, że Kingdom Come zapowiada się na grę bardzo wiarygodną. Ludzie chodzą po drogach, przesiadują w karczmach, uprawiają ziemię i po prostu zajmują się swoimi sprawami. Widać nawet, jak rano udają się na śniadanie, co zresztą my też musimy robić. Do tego nie ma się wrażenia, że to właśnie my, i tylko my, możemy zbawić nie tylko królestwo, ale w ogóle cały świat. Wręcz przeciwnie – nie jesteśmy traktowani w żaden sposób wyjątkowo; w pewnym momencie pojawia się nawet myśl, że nie ma ludzi niezastąpionych. Nie uda się nam? Zrobi to ktoś inny.Ma to jednak swoją cenę. Nie bez powodu większość gier, w tym survivali, upraszcza wiele mechanik związanych z prawdziwym życiem, wyznaczając jasną granicę między realizmem a udręką. Kingdom Come ma z tym problem; konieczność jedzenia i spania jeszcze rozumiem, przecież są gry RPG z trybem survival, jak choćby Fallout: New Vegas, i wychodzi to dobrze. Ale animowanie każdej czynności wykonywanej przez bohatera to już gruba przesada. Jasne, na początku cieszy widok ręki wyciąganej po dowolny przedmiot czy fakt, że długiego miecza nie dobywa się ot tak. Jednak bawi to przez pierwszych parę razy, później zaczyna męczyć i drażnić.Podobnie jak mieszanie mikstur. Super, że stoimy przy stole, mamy książkę z przepisami, palenisko, moździerz i kociołek, w którym to wszystko mieszamy. Jest nawet klepsydra, żebyśmy niczego nie przypalili. Tylko szlag człowieka trafia, jak po raz kolejny musi lecieć przez pół mapy do zielarki, która nam ten cały bajzel udostępni, żeby uwarzyć miksturę na zatrucie pokarmowe, bo najadł się zepsutej szynki. „Soczków” też nie można zrobić sobie na zapas, bo przecież one również z czasem się psują. A zwieńczeniem tego jest sen. Kładąc postać na przepisowe 8 godzin, wychodziłem na papierosa, wracałem i miałem jeszcze spokojnie dwie godziny w grze do przeczekania. A mieszkam na piątym piętrze i palić schodzę przed blok.Pozostaje czekać do 13 lutego, kiedy Kingdom Come: Deliverance będzie miało swoją premierę. A zapowiada się solidny kandydat nie tylko na jedną z najlepszych gier 2018, ale najbardziej innowacyjną ostatnich lat. Tylko niech Czesi choć trochę zbalansują realizm.