King's Quest, odc. 1 A Knight to Remember - recenzja
Nadszedł czas, by rozpocząć kolejną epizodyczną przygodę. Tym razem dużo bardziej baśniową niż propozycje konkurencji. Tytuł słusznie może wydać się znajomy, aczkolwiek nowy King's Quest nie żeruje na popularności serii z jej złotych lat.
Przygodę podzielono na pięć odcinków. Póki co dostępny jest tylko jeden. Nie zaskoczę Was pewnie informacją, że A Knight to Remember służy przedstawieniu graczom świata i wprowadzeniu na scenę głównych postaci.
Ta główna to król Graham. Sędziwy staruszek, który spędza dni na opowiadaniu młodszemu pokoleniu swoich przygód z czasów, gdy po raz pierwszy przybył do królestwa Daventry, by spróbować dostać się na królewski dwór.
Lśniąca korona udowadnia, że młody niezguła w typie Guybrusha Threepwooda ostatecznie dopiął swego. Jak? To zależy już częściowo od nas.
Powrót do przeszłości
King's Quest: A Knight to Remember
Przyjemnym pomysłem jest narracja z perspektywy sędziwego władcy. Czasem coś podpowie, czasem zasłoni się brakiem pamięci, a niektóre śmierci gracza skomentuje ochotą zrobienia sobie przerwy na poczęstunek. Niektóre swe dokonania lubi uroczo podkolorować.
Także jego słuchaczka - wnuczka Gwendolyn - potrafi dorzucić od siebie trzy grosze "zza kadru", przypominając, że nie ma innej opcji niż happy end. To miła odmiana po ciężkich emocjonalnie przygodach w The Walking Dead, Grze o Tron czy Life is Strange. Porównania do konkurencji możemy w zasadzie zakończyć na epizodycznej formie. I może archaicznych sekwencjach QTE, które już dawno powinny w takich grach wyewoluować w coś ciekawszego.
Kto sieje wiatr... W kilku miejscach King's Quest poprosi nas o wybór jednej z opcji, co popchnie opowieść na inne tory. Ale w pierwszym odcinku te są jedynie lekko zarysowane. Dopiero później będą mieć szansę, by zaprezentować się w pełnej krasie. Choć i tak widzi mi się to raczej jako dobieranie nitek do snucia własnej wariacji opowieści, niż stawianie wszystkiego na głowie w oparciu o decyzję, czy do wozu kupca dosztukujemy koło z tarczy, czy zeschniętego chleba.
Gra w kilku miejscach zdaje się zresztą podchodzić do kwestii zapamiętywania przez świat niektórych wyborów dość lekkodusznie. Choć kilka z nich na pewno do nas powróci. Być może zionąc ogniem z zielonego pyska...
King's Quest: A Knight to Remember
Ale pierwszy epizod to scenariuszowy fundament, bez którego opowieść nie mogłaby ruszyć z kopyta. Obywa się tu bez wielkich szaleństw. Nie obywa się natomiast bez śmiechu. Graham, by dostać się na dwór, musi pokonać czwórkę innych kandydatów w konkretnych próbach. Do żadnej z nich nie nadaje się choćby w najmniejszym stopniu. Ale mamy do czynienia z baśnią, więc królestwo Daventry wprost wyjdzie z siebie, by mu się udało. I będzie przy tym mnóstwo śmiechu.
Czasem naprawdę głośnego. Choć serce mi się kraje, gdy muszę wspomnieć o kiepściutkim dubbingu starszego wcielenia króla. Suchary, które "sprzedaje" wnuczce, są częścią scenariusza, ale Christopher Lloyd - którego będę czcił po wsze czasy - często zdaje się mówić absolutnie od rzeczy, z przesadną emfazą akcentując banalne zdarzenia i rozwlekając ich opisy do usypiających rozmiarów. Do reszty obsady nie mam żadnych zastrzeżeń. Chłód głosu Zeldy Williams (córki zmarłego niedawno Robina Williamsa) jest wpisany w jej rolę (aczkolwiek mam plan podgrzać nieco palenisko pani Kowal), a pozostali bohaterowie to już szaleństwo na całego, które wychodzi grze tylko na lepsze.
Sielanka od ranka
King's Quest: A Knight to Remember
Ponury prolog pierwszego odcinka zachwiał moją pewnością, że spędzę przy King's Quest miłe godziny, ale kolorowa okolica, do której później trafiłem, nie tylko wszystko wynagrodziła, ale rozbudziła apetyt na więcej. Bo jak tu nie uśmiechnąć się, gdy wielki troll z mostem na plecach stwierdza, że on i jego kumple mają już dość defiladowego kroku gwardzistów i rozpoczynają strajk? Albo gdy raz za razem okazuje się, że ówczesne Daventry papierkologią mogłoby równać się z Vogonami z "Trylogii w pięciu częściach" Douglasa Adamsa? Bywa wariacko, absurdalnie, ale prawie nigdy nie jest nudno.
Do zwiedzania graczowi oddano tak naprawdę niewiele lokacji, ale doprawiono je postaciami i łamigłówkami, które nie pozwalają mieć grze tego za złe. Nawet jeśli większość z tych drugich nawet nieszczególnie uważny obserwator rozwiąże z marszu.
Zeszyty z zajęć w Starej Szkole Gier Przygodowych nie będą koniecznie. Lista przedmiotów w ekwipunku nie rozrasta się do nieprzyjemnych rozmiarów, a zastosowanie każdego jest w miarę logiczne. Jeśli na czymś się zacinałem, to na poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie - co dalej. King's Quest stara się ukryć swoją liniowość, ale raz na jakiś czas trafiamy na wąskie gardło opowieści, kiedy już absolutnie trzeba coś zrobić gdzieś, by dziadek znów miał o czym opowiadać.
King's Quest: A Knight to Remember
Jakieś podpowiedzi pozwoliłyby uniknąć łażenia po mapie w kółko. Choć przecież ostatecznie dobrnąłem do końca, a interfejs chętnie reagujący na obecność elementu, który można zbadać, zabrać czy uruchomić i tak oszczędza graczowi przeglądania ekranu piksel po pikselu. Żartuję - takiej opcji i tak tu nie ma, bo nowy King's Quest wrzuca na ekran kursor jedynie w wyjątkowych sytuacjach.
"Przygodówka" Warto chyba zresztą potraktować fakt, że nowa gra nie jest już przygodówką point & click jako okazję do wspomnienia, że choć dobrze kojarzący się tytuł może sprawić, że część graczy starszej daty zainteresuje się tą grą, to nie powinni oni oczekiwać od niej czołobitnego podejścia. Owszem, odnajdą kilka smaczków, których młodsze pokolenie nie wyłapie, ale produkcja studia The Odd Gentleman nie próbuje edukować gracza ze złotych lat serii.
Niektórych to zasmuci, ale King's Quest na dobre czy na złe jest "dzieckiem" obecnych czasów. Oznacza to tyle, że jest przede wszystkim opowieścią, która nie wymaga od gracza wylewania siódmych potów, by zdradzić mu kolejne rozdziały. Często będzie Was rozśmieszać, czasem zaskoczy czy nawet zasmuci. Ale to wciąż bardziej interaktywne opowiadanie, w którym możemy co nieco pomajstrować przy historii, niż wymagająca autentycznego zaangażowania i czuwania nad losem bohatera gra.
King's Quest: A Knight to Remember
Zdarzają się zagadki, które mogą go zabić, ale ostatecznie i tak zawsze sprowadza się to do krótkiego chrząknięcia narratora i wciśnięcia "continue". Bo opowieść musi trwać. Choć naprawdę nie obraziłbym się za możliwość ominięcia/przewijania raz zobaczonych scenek i dialogów. Mogłaby trwać wtedy ciut krócej...
Ale koniec końców - A Knight to Remember jest solidnym fundamentem do zbudowania na nim ciekawej, pełnej humoru i niecodziennych przygód opowieści. Po sześciu godzinach miałem ochotę od razu wrócić do Daventry i poznać dalsze perypetie króla Grahama. A może i Gwendolyn i jej kuzyna? To szalenie miłe miejsce do spędzania w nim czasu w skórze niewydarzonego poszukiwacza przygód, na którego czekają wielkie rzeczy.
Muszę jednocześnie zaznaczyć, że nie znamy dat premier kolejnych odcinków. Mają ukazywać się w tym i przyszłym roku. A dobrze wiemy, że nawet pomiędzy poszczególnymi premierami karnety na cały sezon potrafią znacząco tanieć. King's Quest natomiast jest droższy od epizodycznej konkurencji. Za sezon musimy wyłożyć obecnie: 40 Euro (Steam), 169 zł (PS3/PS4) lub 169,99 zł (360/X1).
King's Quest: A Knight to Remember
Wstrzymanie się, aż dostępna będzie cała przygoda, wydaje się kusząco rozsądne. Brak znajomości napisów końcowych A Knight to Remember nie będzie teraz bolesnym brakiem. A ominie Was nieprzyjemna chęć kontynuowania przygody, której dalszego ciągu nie ma jeszcze na rynku.
Wpis będzie aktualizowany o wrażenia z kolejnych odcinków. Gdy przygoda będzie kompletna, wystawimy jej podsumowującą ocenę.
Maciej Kowalik