Killzone: Najemnik - recenzja
Na Killzone: Najemnik czekała zapewne większość posiadaczy Vity. Było dużo nadziei i obietnic. Czy udało się im sprostać? I to jeszcze jak!
06.09.2013 | aktual.: 30.12.2015 13:28
Ocena: 5/5 Czekałem na taką grę półtora roku i jeszcze przez wiele tygodni nie zamierzam chować Vity do szuflady.
Przy premierze Vity wiele mówiło się o tym, że dzięki dwóm analogowym gałkom to idealny sprzęt do grania w przenośne FPS-y. Technologia to jednak nie wszystko, bo w ślad za nią muszą iść dobre gry. A powiedzmy sobie szczerze, zarówno Resistance: Burning Skies, jak i Call of Duty Black Ops Declassified były co najwyżej przeciętne. Twórcy nie do końca ogarnęli sterowanie na przenośnym sprzęcie, idąc jednocześnie na ustępstwa pod względem projektów poziomów i oprawy graficznej. Zupełnie jakby wciąż tkwili w erze PSP i nie potrafili zrozumieć, że tworzą grę na naprawdę mocny przenośny sprzęt. W pewnym momencie sam już straciłem nadzieję i przestałem liczyć na świetnego mobilnego FPS na Vitę. Na końcu tego tunelu smutku świeciło się jednak światełko, które jaśniało z każdym miesiącem zbliżającym mnie do premiery Killzone: Najemnik. Jaśniało i jaśniało, aż w momencie kiedy pierwszy raz włączyłem produkcję Guerrilla Cambridge, oślepiło mnie swoim blaskiem tak mocno, że aż zakręciło mi się w głowie.
Killzone: Najemnik
Koszmar wojny Najemnik to zupełnie inne podejście do konfliktu na linii ISA-Helghaści. Bohater gry, Arran Danner, to emerytowany żołnierz UCA, dziś cyngiel do wynajęcia. Kompletnie nie interesuje go podłoże niesnasek, ani to, kto aktualnie święci triumfy. Chce zarobić, a jak powszechnie wiadomo, wojna to ogromne pieniądze. Tytułowy najemnik to specjalista od misji niemożliwych, przez co w grze weźmiemy udział w akcjach ratunkowych, typowej dywersji czy likwidacji urządzeń uniemożliwiających jednostkom powietrznym atak na bazę wroga. I nigdy nie będzie spokojnie, zawsze na naszej drodze staną hordy uzbrojonych po zęby przeciwników. Gra prowadzi jednak za rękę. Nie ma mowy o otwartym świecie i przyjmowaniu zleceń wedle uznania. Ale nie traktujcie tego jako minus, bo choć w przenośnym Killzonie liczą się przede wszystkim pieniądze, Guerrilla Cambridge opowiada ciekawą historię, świetnie uzupełniającą opowieść znaną z trylogii. Wraz z jej rozwojem, w związku z fabularnymi twistami okazuje się ponadto, że popracujemy dla obu stron, co jest znaczącą nowością dla serii. Dzięki takiemu zabiegowi twórcom udało się nie tylko pokazać koszmar wojny, ale przede wszystkim rzucić zupełnie nowe światło na konflikt. Dotychczas zawsze uważałem siły ISA za te dobre, a Helghaści jawili mi się jako podli oprawcy - niby walczyli o swoją niepodległość, ale przedstawiano ich w takim świetle, że moim pierwszym skojarzeniem byli zawsze naziści. Po spędzeniu z trybem kampanii ponad pięciu godzin (normalnym poziom trudności) zmieniłem podejście, widząc okrucieństwa, jakich dopuszczają się obie strony. W tym konflikcie nie ma dobrych i złych. Są tylko strony, które po trupach dążą do dominacji, łapiąc każdy środek do osiągnięcia swojego celu. Przyznaję, tego po Killzone: Najemnik się nie spodziewałem i jestem bardzo pozytywnie zaskoczony.
Misje z trybu kampanii można również przejść ponownie, w trybie kontraktów precyzji, demolki lub tajnych. Do standardowej misji dodawane są wtedy dodatkowe cele, jak na przykład zabijanie tylko określonym typem broni, unikanie wykrycia lub wysadzenie celu. Zwykła kampania na normalnym poziomie trudności nie była najłatwiejsza, ale kontrakty to już zdecydowanie wyższa szkoła jazdy. Niespełnienie bowiem jakiegoś warunkuautomatycznie oznacza porażkę.
Killzone: Najemnik
Nie chcesz, nie smyraj Dotykowy ekran i tylny panel Vity to jednocześnie błogosławieństwo i przekleństwo. Otwiera masę nowych możliwości, urozmaica rozgrywkę, a jednocześnie stanowi pułapkę dla twórców. Ale nie dla Guerilla Cambridge, które wzorowo poradziło sobie w tej kwestii, dając graczom wybór. Przykładowo bieg to dwukrotne wciśnięcie kółka, ale można też tyle samo razy puknąć w tylny panel. Można również wspomagać celowanie analogami poruszając Vitą, ale jest to tylko opcja, a nie przymus. Lubicie stukać w ekran? W takim razie zamiast zbierać amunicję trójkątem, wybierzcie klikanie niebieskie ikonki pojawiające się na monitorku. Dotykowego ekranu będziemy natomiast używać zawsze przy krótkich sekwencjach walki wręcz oraz zbliżając obraz w lunecie snajperki. Po kilku próbach staje się to jednak bardzo naturalne i nie przeszkadza w rozgrywce. Poza tym sterowanie to klasyczny Killzone znany z dużych konsol.
Wizualny majstersztyk Wiem, że nie możecie się już doczekać i zastanawiacie się, czemu nie piszę o najbardziej interesującej Was rzeczy. Długo zastanawiałem się czy nie zacząć recenzji od zachwalania oprawy graficznej Killzone: Najemnik. Nie potrafię również o niej tylko wspomnieć. Mam jednak powód. Wizualnie gra rzuca na kolana, każe szukać szczęki na podłodze, strąca z głowy czapkę (niepotrzebne skreślić). Żadna, podkreślam, żadna przenośna gra nie wyglądała jeszcze tak dobrze. Killzone: Najemnik to prawdziwy pokaz możliwości PlayStation Vita, a jednocześnie dowód na to, że tablety i smartfony mają jeszcze sporo do nadrobienia i póki co mogą iść do kąta i zapłakać. Dopracowane jest tu absolutnie wszystko. Od modeli broni, przez postacie, dynamiczne oświetlenie, tekstury i animacje aż do niesamowitych widoków w tle. Krótkie sekwencje przerywnikowe zapierają dech w piersiach rozmachem i reżyserią - aż dłonie mocniej zaciskają się na konsoli. Testując wczesną wersję miałem pewne zarzuty co do dynamiki rozgrywki. Te zniknęły, bo Najemnik w pełnej wersji działa płynnie, jest szybki, a po ślamazarności nie ma nawet śladu. Mógłbym przyczepić się do niektórych nienaturalnie wyglądających wybuchów, ale widziałem je tylko kilka razy. Zawsze potem miękły mi kolana przy jakimś dynamicznym światełku i szybko o wybuchu zapominałem. Wizualne orgia, która wyznacza zupełnie nowe standardy mobilnej oprawy, deklasując jednocześnie niejedną świeżą pozycję na duże konsole.
Nie mogę doczekać się opublikowania pełnej ścieżki dźwiękowej, która nie tylko świetnie spisuje się uzupełniając opowiadaną historię, ale brzmi jakby nadawała się do samodzielnego słuchania. Genialnie zrobiono dźwięk kuli wbijającej się w głowę przeciwnika - wiem, brzmi niedorzecznie, ale spróbujcie, a będziecie co chwilę szukać okazji do sprzedania wrogowi headshota. Recenzowaliśmy polską wersję językową i jak to w przypadku gier od Sony bywa, technicznie wykonano kawał profesjonalnej roboty. Jednak z pewnymi zastrzeżeniami - i patrzę tu na wybór aktorów dubbingujących. Danner na przykład jest sztuczny i wręcz sili się na bycie twardzielem. Ale nic nie przebije Blackjacka. Nie wiem, jak wojenny przedsiębiorca brzmi w oryginale, ale w polskiej wersji językowej jego rosyjski akcent jest bardziej rosyjski niż akcent prawdziwego Rosjanina. Brzmi to trochę karykaturalnie, ale na szczęście bardziej śmieszy niż irytuje. Polski dubbing jest poziom wyżej od tego z Liberation, choć chociażby do Bad Company 2 nie ma nawet startu. A szkoda, można było zrobić to lepiej, szczególnie, że Killzone to nie jakaś popierdółka, a jedna z najważniejszych marek na sprzętach Sony.
Typowy Jacek - handlarz, przedsiębiorca Danner nie jest jedynym gagatkiem, który ma głęboko w nosie obie strony konfliktu i jedyne na czym mu zależy to pieniądze. Wspomniany przed chwilą Blackjack to tajemniczy przedsiębiorca z rosyjskim akcentem, który rozstawia na tu i ówdzie skrzynie. Otwarcie takowej powoduje automatyczne przejście do ekranu jego sklepu. A tam półki wręcz uginają się pod ciężarem arsenału. Kilkanaście sztuk broni podstawowej, tyleż samo dodatkowej (karabiny i pistolety maszynowe, zwykłe pistolety, snajperki, strzelby, wyrzutnie granatów i rakiet), kilka rodzajów granatów i kamizelek. Od przepychu aż rozbolała mnie głowa. Te ostatnie wprowadzają urozmaicenie w rozgrywce, oferując zarówno inne statystyki odporności na ogień wrogów, jak również zmieniając mobilność naszego najemnika czy hałas towarzyszący poruszaniu się. A tę różnicę czuć na polu walki. Ale to nie koniec dobrodziejstw Jacka. Zakupić możemy również systemy bojowe Van-Guard. Mogą to być na przykład drony do cichych zabójstw, energetyczna osłona przestająca działać jedynie kiedy oddajemy strzał czy działo jonowe, którym przysmażymy przeciwników z powietrza. Fakt, Van-guardy ładują się strasznie długo, działają krótko, ale kiedy już zostaną włączone, dają nam przez jakiś czas ogromną przewagę na polu walki. Świetna zabawa, zarówno w trybie kampanii, jak i podczas sieciowych potyczek. Ważna sprawa - w rozmieszczonych dość szczodrze skrzyniach można również uzupełnić amunicję, co niejednokrotnie ratowało mi skórę.
Killzone: Najemnik
Wskakujemy do sieci Tryb kampanii to niejedyne, co oferuje Killzone: Najemnik. Twórcy postanowili oddać w nasze ręce również 3 tryby rozgrywek wieloosobowych. Dość standardowe - zwykły deathmatch każdy na każdego, starcia drużynowe oraz tryb, w którym wyznaczane są cele. Najciekawiej wygląda trzecia opcja, w której na równi z zabijaniem przeciwników ważne jest hakowanie zrzuconych kapsuł Van-Guard, ich bronienie czy zdobywanie kart odwagi przeciwnika. Zadania przydzielane są dynamicznie, co jeszcze bardziej urozmaica rozgrywkę. Pamiętam, jak lata temu specjalnie dla sieciowej zabawy w Killzone: Liberation kupiłem router WiFi. Teraz nie mogę się natomiast oderwać od internetowych potyczek w Najemniku. Bardzo podoba mi się pomysł zaczynania zabawy z bronią odblokowaną w trybie opowieści i funduszami tam zgromadzonymi. Dzięki temu nikt nie będzie się czuł jak łamaga, pomykając po mapach z gołym tyłkiem i najprostszym karabinem. Super sprawą jest kolekcjonowanie kart odwagi (coś jak nieśmiertelniki) które upuszczają pokonani gracze. To, jaką kartę nosicie akurat w kieszeni zależy od broni, z jakiej korzystacie i skuteczności na polu walki. Talia jest więc na tyle duża, że jej skompletowanie zajmie sporo czasu.
Do sieciowych zmagań wprowadzono również przesłuchania występujące w trybie kampanii. Tak potraktowany przeciwnik wyjawi pozycje swoich towarzyszy, a my przy okazji przyklepiemy kilka dodatkowych dolarów vektańskich. Pamiętajcie, że na mapach nie pojawiają się skrzynie Blackjacka, przez co Waszym jedynym źródłem amunicji są magazynki po pokonanych wrogach, a ustawieniami ekwipunku należy interesować się przed meczem. Na szczęście w trakcie zabawy można przełączać się między pięcioma zestawami, choć na początku dostępne są jedynie trzy.
Killzone: Najemnik
Nie napotkałem na większe problemy z połączeniem, choć kilka razy straciłem łączność z hostem - na szczęście przed, a nie w trakcie meczu. Podejrzewam, że kiedy serwery zapełnią się ludźmi, czas oczekiwania na innych towarzyszy rozwałki skróci się znacząco - choć już jest w porządku. Najważniejsza i tak jest przyjemność z zabawy, a ta jest ogromna. Gra jest dynamiczna niezależnie od trybu i ciężko oderwać się od konsoli. Syndrom jeszcze jednego meczu gwarantowany. Podobają mi się również mapy, choć trochę obawiam się, że niektóre miejscówki z otwartymi przestrzeniami i dużą ilością poziomów mogą stać się powodem plagi kamperów z karabinami snajperskimi. Ale to tylko moje obawy - na razie chcę grać, zarabiać wirtualne pieniądze i zdobywać kolejne awanse. Powiem więcej, na rzecz trybów sieciowych Najemnika porzuciłem wszystkie stacjonarne FPS-y, a to chyba wystarczająca rekomendacja. Kiedy pomyślę, że mogę zabrać Vitę do plecaka, udostępnić sobie połączenie z telefonu i cisnąć w multi gdzieś na działce u teściów, mam na plecach ciarki. FPS-owa frajda w najczystszej postaci.
Werdykt Pod względem graficznym i technologicznym Killzone: Najemnik to najbardziej dopracowana i dopieszczona przenośna produkcja, z jaką miałem kiedykolwiek styczność. Pokazuje nie tylko możliwości konsoli PlayStation Vita, ale jednocześnie definiuje przenośne FPS-y i kieszonkowe rozgrywki sieciowe. Chcę łączyć się z PSN i zdobywać kolejne stopnie, odblokować wszystko co jest do odblokowania, uczyć się na pamięć map i zarabiać wirtualną walutę w świetnych trybach sieciowych. Pomimo bohatera, który nie angażuje się w konflikt na linii ISA-Helghaści, gra opowiada fajną historię, której finał bardzo chciałem poznać. Rozgrywka jest wymagająca, wciągająca, a strzelanie zadowoli każdego fana FPS-ów. I co najważniejsze - po chwili zapomniałem, że gram na przenośnym sprzęcie. Czekałem na taką grę półtora roku i jeszcze przez wiele tygodni nie zamierzam chować Vity do szuflady.
Ocena 5/5 - Koniecznie! (Ocenę 5 otrzymują gry bardzo dobre, dopracowane, urzekające - po prostu świetne.)
Paweł Winiarski
- Producent: Guerrilla Cambridge
- Wydawca: Sony Computer Entertainment
- Dystrybutor: Sony Computer Entertainment Polska
- PEGI: 18
Grę do recenzji dostarczył dystrybutor.