Killzone 3 - recenzja
Nie da się ukryć, że PlayStation 3 ma farta do tytułów na wyłączność. Jest ich dużo i wszystkie są pierwszej klasy. Trzecia część Killzone'a dołącza do tego chlubnego grona.
14.02.2011 | aktual.: 30.12.2015 14:05
W świecie gier wideo dwa lata to szmat czasu i wiele może się w ich trakcie wydarzyć. W Sony wydarzył się trójwymiar i ruchowa kontrola gier, znana także jako Move. I jak dla mnie to właśnie te dwie sprawy są najważniejsze w przypadku Killzone 3 i to one definiują najnowszą grę Guerilla Games. Bo uczciwie patrząc gdyby ich nie było, to mielibyśmy do czynienia z zupełnie normalną, niczym nie wyróżniającą się kontynuacją. A tak jest mała rewolucja.
Ciąg dalszy nastąpił Zakończenie Killzone 2 jasno dawało do zrozumienia, że to nie koniec historii. Tomas 'Sev' Sevchenko, siedząc na stopniach pałacu autarchy Visariego, patrzy na flotę Helghastów nadlatującą zza horyzontu. Wszystko wskazuje na to, że walka dopiero się zaczyna. Scenariusz Killzone 3 kręci się wokół ewakuacji z Helganu i rozciąga na przestrzeni pół roku. Jego pierwsza część skupia się na rozpaczliwych próbach dotarcia resztek oddziału Alpha do jednego z ostatnich statków ewakuacyjnych, część druga wprowadza kilka dodatkowych wątków, o których z oczywistych przyczyn mówić nie będę.
Dość powiedzieć, że historia znów nie powala - brak jej dramatyzmu i głębi i choć przerywniki filmowe wyreżyserowano świetnie, to wyróżniają się głównie dynamicznymi ujęciami kamery, oraz faktem, że zwykle Sev wypada z jakiegoś pojazdu i jest później podnoszony z ziemi przez Rico. Nowy badguy, w osobie Jorhan Stahla nie robi szczególnie demonicznego wrażenia - to raczej wkurzony karzełek, a nie przerażający przywódca. W efekcie, wśród przeciwników największe wrażenie robi MAWLR, olbrzymia krocząca platforma bojowa, oraz oczywiście niezastąpiony ATAC, który jak zwykle doprowadza do szału zwinnymi unikami.
Mimo wad scenariusza rozgrywka nie nudzi, bo na nudę nie ma tu po prostu czasu. Gra rzuca nas od jednej strzelaniny do drugiej, nie dając chwili na wytchnienie. Killzone 3 jest klasycznym corridor shooterem, który prowadzi nas za rączkę, rzucając kolejne fale przeciwników, których wybicie pozwala przejść dalej. Swobody nie ma, ale zabawa jest przednia, nawet jeśli śmierdzi na kilometr CoDami.
Sama rozgrywka właściwie nie różni się od tego, co znamy z Killzone 2. Nadal podstawową taktyką jest przyklejanie się do osłon i ostrożne zdejmowanie kolejnych czerwonookich Helghastów. Oczywiście pojawiły się nowe typy przeciwników i kilka nowych broni, ale i tak używałem głównie karabinka M82 ISA i helgańskiego StA52 - obie bronie są wyposażone w kolimatory, które zdecydowanie ułatwiają celowanie.
Nieco rozczarowujący jest mocno reklamowany plecak odrzutowy. Nadaje się tylko do wykonywania krótkich skoków, a dostępny jest właściwie tylko w dwóch miejscach, z czego tylko w jednym jest wymagany. Do tego plecak fatalnie działa z Movem (o którym więcej za chwilę) - czułość obracania z niewyjaśnionych przyczyn wzrastała kilkukrotnie, sprawiając, że właściwie nie dało się normalnie grać. Główną zaletą jetpacka jest sprzężony z nim karabin maszynowy o niekończącej się amunicji, ale biorąc pod uwagę fakt, że w grze kulki się właściwie nie kończą (dzięki gęsto porozmieszczanym skrzyniom z zaopatrzeniem), jest to zaleta wątpliwa.
I like to move it, move it Killzone 3 jest pierwszym wysokobudżetowym FPSem obsługującym PlayStation Move. Granie przy pomocy tego urządzenia okazało się być zupełnie nowym doznaniem. Powiem wprost - od teraz nie chcę inaczej grać w FPSy na konsolach. Move to absolutna rewelacja, a radocha jaką daje jest porównywalna tylko z graniem na myszy i klawiaturze. Oczywiście doceniam, że panowie z Guerilla mocno dopracowali sterowanie padem, które wreszcie zaczęło przypominać to co znamy z innych popularnych strzelanin, ale po zagraniu z różdżką po prostu nie chciało mi się już wracać do sixaxisa. Radze poświęcić kilka minut na dokładne dopasowanie opcji i precyzyjne skalibrowanie Move'a, bo w zamian otrzymacie niezrównaną dokładność i przede wszystkim szybkość wybierania celów.
U Konrada miałem okazję zagrać z wykorzystaniem Sharpshootera, czyli karabino-podobnej nakładki na Move'a i, choć zdawało się to niemożliwe, moja podjarka jeszcze wzrosła. Zdaję sobie sprawę, że kupienie całego zestawu to wydatek rzędu 500 złotych, ale w tym przypadku warto. Sharpshooter sprawia, że celowanie staje się znacznie stabilniejsze i pewniejsze. I choć czerwona odpustowa zabawka wygląda wyjątkowo niemęsko, to sprawdza się po prostu perfekcyjnie.
"Teraz szybko, zanim zorientujemy się, że to bez sensu!" Ten cytat z króla Juliana doskonale oddaje moje odczucia z grania w Killzone'a w 'czyde'. Trójwymiar oczywiście działa. Gra rzeczywiście robi się przestrzenna, a cały system ma nawet jedną dużą zaletę - znacznie łatwiej jest wyczuć skąd padają strzały. Ale już po godzinie grania zaczęły boleć mnie głowa i oczy. A ponieważ nie mam w zwyczaju grać w godzinnych sesjach, to i sensu w 3d nie widzę. Zwłaszcza że telewizor obsługujący tę opcję to wydatek rzędu 5-6 tysięcy złotych. Wolę wydać 500 i postrzelać z plastikowego karabinka.
Masowy mord Killzone 2 to sztandarowa multiplayerowa strzelanina na PlayStation 3. Ten tytuł już wkrótce utraci, bo Killzone 3 jest pod każdym względem lepszy. Trzy tryby rozgrywki to nie dużo, ale lepiej zrobić trzy dobre, niż 10 słabych. A te są wyjątkowo dobre. Guerilla Warfare, Partyzantka, to klasyczny drużynowy deathmatch - o tym więcej powiedzieć się nie da. Warzone, Strefa Wojny, znany z poprzedniej części, każe graczom wykonywać określone zadania, zmieniając co jakiś czas cel. Zdecydowanie najciekawiej wygląda jednak tryb Operations, Operacji, w którym bierzemy udział w minihistoryjce - jedna strona naciera, podczas gdy druga się broni. Gracze muszą niszczyć wskazane cele, zdobywać przyczółki by ostatecznie rozwalić bazę przeciwnika, albo polec próbując. Fajnym patentem jest dodanie przerywników filmowych, w których widać nasze postacie.
Jak każda współczesna strzelanina, tak i Killzone 3 nie mógł się obejść bez systemu klas, oraz odblokowywania nowych opcji. W odróżnieniu od dwójki, tym razem nie trzeba orać doświadczenia - wszystkie klasy dostępne są od samego początku, a każda z nich posiada jakąś specjalną, wyróżniającą ją cechę. Medycy mogą leczyć, snajperzy nakładają kamuflaż termooptyczny, sprawiający, że są prawie niewidzialni, a infiltratorzy na wzór szpiega z Team Fortress 2 na pewien czas przebierają się za przeciwnika, co pozwala im dokonywać brutalnych i wysoko punktowanych zabójstw w walce wręcz. Tryb multi w Killzone 3 podoba mi się znacznie bardziej niż nieco już przetrawiona siekanina z kolejncyh CoDów - ma fajne tempo, wygląda równie efektownie co singleplayer i brak mi w nim tylko możliwości korzystania z systemu osłon. Nie do końca rozumiem, dlaczego Guerilla Games z niego zrezygnowało.
Gra oferuje także rozgrywkę coopową, ale tylko offline, przy wykorzystaniu split-screenu. Oznacza to, że grać można tylko na normalnych joypadach - w tym trybie Move przestaje po prostu działać. Cóż, dobre i to.
Miss Wojna.pl Przy poprzedniej części sporo narzekałem na jednorodną oprawę. Cała gra od początku do końca była brązowo-piaskowa i pokryta blachą falistą. A że narzekałem nie tylko ja, ale i znacznie szersze rzesze graczy i recenzentów, część trzecia jest znacznie bardziej zróżnicowana. Oprócz helgańskiej stolicy odwiedzimy zasypane śniegiem góry, w których zlokalizowane są fabryki i bazy badawcze Stahla, przejdziemy się po jednym z najdziwniejszych lasów jakie wymyślono, oraz odwiedzimy złomowisko, którego nie powstydziłby się żaden szanujący się Jawa (nawiasem mówiąc Helghaści bardzo mi Jawów przypominają). Tradycyjnie największe wrażenie zrobiły na mnie efekty specjalne - pod względem wybuchów, odprysków, buchających płomieni i iskier Killzone jest po prostu niezrównany.
SCEP po raz kolejny zdecydowało się na całkowitą lokalizację. Biorąc sobie do serca razy jakie spadły na firmę po ocenzurowanej i ugrzecznionej części drugiej, tym razem panowie poszli po bandzie. Bluzg goni tu bluzg i choć całość jest wierna wersji oryginalnej, to jednak mam wrażenie, że troszkę przegięto. W niemniej wulgarnym Bulletstormie przekleństwa są przynajmniej zabawne, tu humoru brak jest całkowicie. Z drugiej strony, aby nie wyjść na hipokrytę nie mogę uznać kloacznego języka za wadę. Wojskowi rzucają mięchem na prawo i lewo i trzeba się z tym pogodzić.
Natomiast nie trzeba się godzić z słabymi i źle odegranymi rolami. Aktorzy brzmią nieprzekonująco i być może dlatego przekleństwa stają się tak wyraźne i tak walą w uszy - one są odczytywane, a nie odgrywane. Słuchając Psów Pasikowskiego, czujemy że każda 'k...wa' jest tam na właściwym miejscu. Tu czujemy, że aktorzy zupełnie nie angażują się w swoje role. Na szczęście gra umożliwia zmianę języka z poziomu menu głównego, więc jeśli nie spodoba się Wam wersja polska, to zawsze można włączyć oryginalną. Co, nie chwaląc się, uczyniłem bez większej zwłoki.
Werdykt Killzone 2 mi się podobał, ale czułem mocny niedosyt. Być może był on spowodowany hypem jaki budowano od 2005 roku i któremu ten tytuł po prostu nie sprostał. Po Killzone 3 tak wiele się nie spodziewałem, więc nie czuję dysonansu. Czuję za to niesamowitą radochę ze strzelania, doskonale bawię się w trybie multi, kocham namiętnie w sterowaniu Movem i doceniam poprawioną, bardziej zróżnicowana oprawę graficzną. Grałem w życiu w niejednego FPSa i trudno mnie zadowolić, ale nowemu Killzonowi się to udało. Pięciogodzinna kampania jest oczywiście zbyt krótka (ten trend robi się wyjątkowo wkurzający), a do tego ma słaby scenariusz, ale gra nadrabia multiplayerem i, powtórzę to po raz kolejny, Movem. Dla każdego fana strzelanin posiadającego PlayStation 3 nowy Killzone to obowiązkowy dodatek do biblioteczki gier.
Tadeusz Zieliński