Kholat - recenzja
O tym, że Kholat będzie mroczne i pełne tajemnic wiedzieliśmy od dawna. Ale czy udało się ostatecznie zbudować na tej intrygującej opowieści grę, która wciągnie fana niebanalnych produkcji? Odpowiedź znajdziecie w recenzji.
08.06.2015 | aktual.: 30.12.2015 13:19
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Mam takiego przyjaciela, którego pasją są horrory. Sporo filmów, od czasu do czasu książka, ale przede wszystkim horrorowe gry. Chciałby ograć wszystkie, dla Eternal Darkness wyłącznie kupiłby Gacka, dla ZombiU... wiecie; przykładów mam tyle, ile tylko generacji sprzętów. Standard, jasne, koleżeński stereotyp, bo wielu z Was takich zapaleńców również zna. Ale mój przyjaciel, gdy kilka dni temu oznajmiłem mu, iż recenzować będę Kholat, przyznał, że umknął mu ten tytuł. Człowiek-encyklopedia, dwukrotnie mądrzejszy w temacie niż ja.
Do niego zatem oraz czytelników, którzy także nie wiedzą, o czym właściwie będą czytać, kieruję poniższą recenzję. Bo wstyd, waćpanowie.
Kholat to polska produkcja, atakująca świat prosto z Bielska-Białej. Celuje jednak w swoistą niszę, więc o ewentualnym sukcesie miary Dying Light raczej nie usłyszymy. Skoro już rozpocząłem szereg natrętnie recenzenckich porównań, to Kholat mógłby stać się tegorocznym This War of Mine, lecz nie za sprawą tematyki czy wartości artystycznych, a rozmiarów. Czterogodzinna przygoda idealnie wpasowuje się w charakterystykę gier niezależnych. Choć kolekcjonerzy starej daty dorwą tytuł również w pudełku i wrzucą w bezkresną otchłań posiadanych zbiorów.
Najlepiej gdzieś nieopodal trylogii Penumbry. Jeżeli przyznacie mi rację, iż przerażająca twórczość Frictional Games stanowi zaczątek nowego podgatunku horrorów, który dosięga już nawet gier AAA (ostatni Obcy), to możemy Kholat do tej zacnej grupki dołączyć.
Kholat
Ważne jest poczucie niepewności oraz totalna bezradność w obliczu zagrożenia (perspektywa FPP w tym bardzo pomaga). Niemniej klasyfikacja ta byłaby nadal odrobinę lekceważąca. Zjawy zjawami, owszem, kręcą się w wielu miejscach i zabiją nas przy pierwszym kontakcie fizycznym, ale głównym adwersarzem dzieła IMGN.PRO jest co innego.
Zmysł orientacji Gdy milczący bohater po raz pierwszy obudzi się w opuszczonej przez dawne bóstwa części Uralu, będzie miał przy sobie kompas i mapę. Przyjechał tutaj w poszukiwaniu odpowiedzi (tak początkowo strzelamy) na autentyczną zagadkę tragicznej śmierci grupy Diatłowa na zboczu góry Chołatczachl.
O rzeczywistym tle Kholat, czyli jednej z tych mrożących krew w żyłach historii rodem z Supernatural (od serialowych dużo mocniejszej, zapewniam), można sporo przeczytać nie tylko w pozostałej części Internetu, ale również szczegółowej zapowiedzi Tomka Kutery sprzed trzech miesięcy. Toteż ja ograniczę się do absolutnej esencji.
Kholat
Pod koniec lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku, dziewięcioro rosyjskich studentów wyruszyło na narciarską wyprawę celem zdobycia szczytu Otorten. Wszyscy byli doświadczeni w takich ścieżkach przetrwania, a sam Igor Diatłow szykował się nawet do „zwiedzenia” Arktyki. Ich ostatnia przygoda, choć wyjątkowo niebezpieczna z perspektywy normalnych ludzi, miała zaledwie charakter rozgrzewki. I wszyscy, odliczając szczęśliwie rozchorowanego Jurija Judina, który musiał wrócić do domu, zginęli w niewyjaśnionych do dzisiaj okolicznościach.
Odnalezione później ciała wskazywały na dramatyczne wydarzenia: strzaskana czaszka, zmiażdżone klatki piersiowe, brak języka i części twarzy u jednej ofiary. Bardzo „wdzięczna” historia pod opowieści z dreszczykiem, szczególnie wirtualne.
Kholat
Wróćmy jednak do wątku mapy. Kholat zostawia gracza w otwartym, górskim środowisku, na domiar złego podczas niekończącej się nocy. Lokacja jest niemała, a podobne do siebie przesmyki, skarpy czy laski oraz utrudniona przez zamieć widoczność często płatają pamięci figle. Wyjście z lodowej piaskownicy ujrzymy dopiero, gdy znajdziemy dziewięć notatek (Slender się kłania!) mających rozjaśnić całe misterium Przełęczy Diatłowa. Każda z nich spoczywa przy jakimś punkcie widokowym (spalony las, opuszczony kościółek), jednak dotrzeć tam łatwo tylko w założeniach, nawet jeśli dach upragnionej budowli widać po drugiej stronie urwiska.
No to otwieram mapę, wiadomo. Jestem na samym środku, wielkim pustkowiu z monolitami pachnącymi działalnością obcych. Mam do wyboru kilka ścieżek we wszystkich kierunkach. Decyduję się dotrzeć nad jezioro. Bo tam przecież coś znajdę. Truchtam w odpowiednią stronę, podziwiając bliskie Skyrimowi widokówki, które przeciążają delikatnie mój komputer. Ucho od razu podpowiada, że „o muzyce trzeba wspomnieć, niebanalna, momentami wyjątkowo poruszająca”. Mijam jakieś wzniesienie, rozglądam się kilka razy, może złapię obrazek. I już nie wiem, gdzie mam iść. Nie wiem nawet skąd przyszedłem...
Kholat
No to otwieram mapę, wiadomo. Kolokwialnie mówiąc - dostaję od mapy po pysku. Kholat jednym banalnym mykiem przemienia beztroskie podróżowanie w rzeczywiste wyzwanie, bezlitośnie wytykając współczesnemu graczowi gigantyczne lenistwo, do którego przyrósł podczas dziesiątek tak zwanych „samograjów”.
Mapa nie pokazuje graczowi jego aktualnej pozycji - to wszystko. Nie obraca się posłusznie wraz z bohaterem, nie wisi u rogu ekranu, by rzucać nań okiem w każdym wolnym momencie. Warto zatem przypomnieć sobie ostatnią dłuższą wyprawę w góry, odkurzyć znajomość róży wiatrów i odczytywania współrzędnych geograficznych.
Kholat
Teren Przełęczy to nie Los Santos, ale odległości kluczowych lokacji od bezpiecznego centrum wystarczają, żebyś czasem przez kilkanaście minut błądził jak ksiądz na studniówce. A depresyjny powrót po próbie ogarnięcia swojej lokalizacji do miejsca, w którym straciłeś orientację, przypomina zapętlenie z śp. P.T. Aż słychać w oddali kultowe „Don't touch that dial now. We're just getting started”.
W środku zimy Szok jest krótkotrwały, oczywiście, przynajmniej dla Gracza z krwi i kości (prowokuję!). Ja przeszedłem pierwszego Metroida*, to co mi tam będzie Kholat dyktował warunki. Przyzwyczajamy się do częstego wodzenia palcem po cyfrowej mapie, zaczynamy skrupulatnie korzystać z kompasu, staramy się zapamiętać jak najwięcej mijanych obiektów, dostosowujemy do wyzwania. Wtedy dopiero można rozpocząć „czyste” wchłanianie dzieła IMGN.PRO, jego aury i designu.
A w tym aspekcie ktoś zasłużył na premię! Szukając notatek (koordynaty najważniejszych są podane na tacy, ale dla ciekawskich przygotowano jeszcze odrobinę pobocznej zawartości informacyjnej), zwiedzimy kapitalną, przejmującą krainę z pogranicza klasycznego horroru i postmodernistycznej mrocznej baśni.
Kholat
Z jednej strony księżyc w pełni, szczątki obiektów kultu z rozwieszonymi czaszkami, pusta chata, opuszczony bunkier czy wycie wilków w oddali - to, co znamy dobrze, ale nadal tolerujemy; z drugiej nieprzemijające opady śniegu podkreślone samotnymi uderzeniami fortepianu, wspominany spalony las z wirującymi w powietrzu iskrami, jaskrawe dusze wskazujące nam właściwą ścieżkę, białe równiny wypełnione tańczącymi na wietrze drzewkami iglastymi - coś rodem z wrażliwości hiszpańskiego kina, emocjonalnie bardziej dołujące niż przerażające.
Bo prawdziwego strachu w Kholat niewiele. Nie wiem, czy twórcy z nożem przy gardle w ogóle nazwaliby swoje dzieło horroropodobnym. Jedynym faktycznym niebezpieczeństwem, jak pisałem już wcześniej, są wrogie, pomarańczowe zjawy. Kręcą się one w kółko, właściwie mało zainteresowane buszującym w śniegu bohaterem. To zdecydowanie nie Obcy: Izolacja.
Kholat
Pierwsze skrzypce gra zatem spokojna eksploracja pięknej piaskownicy. Żeby jednak przygoda nie pozostała „Slenderem na sterydach” (w sumie wiotki chłopak, mógłby poćwiczyć), znalezieniu każdej z dziewięciu głównych notatek towarzyszy inteligentnie wyreżyserowana sekwencja (z braku lepszego słowa) „akcji”. To wisienki na torcie. Takie, o których - z oczywistych względów - nie chciałbym pisać za wiele.
Na przykład znana ze zwiastunów pomarańczowa mgła, spływająca majestatycznie ze szczytu mijanej góry. Intuicyjna ucieczka od niej - bo Kholat szybko wyjaśnia, że to, co w ogóle pomarańczowe, nie jest zbyt przyjazne - do majaczącego na horyzoncie kościoła nie sprawia co prawda szczególnej trudności, ale i nie musi. Poprowadzona jest sprawnie, wszystko dzieje się nagle, trwa krótko, obija się później o ścianki pamięci. Podobnych momentów jest więcej. Intro, czyli wyruszenie do baśniowego lasu ze stacji kolejowej w (jak zakładam) Iwdiel nosi w sobie namiastkę artystycznego geniuszu.
„Czy idziesz do mnie?” Łatwo zauważyć, że nie jest to gra dla każdego. Silny nacisk na szwendaczkę, potrzeba ciągłego rozkminiania mapy oraz planowania następnych wyborów na rozstajach dróg kontrastują z trendami współczesnych niezależnych straszaków - krótszych, skondensowanych, ale i ulatujących pamięci. Brak akcji wynagradza za to nastrój przygody. Kholat oferuje wyśmienicie przemyślane środowisko. W takim miejscu rzeczywiście chce się poznać wszelkie odpowiedzi na mroczną tajemnicę. Które i tak nie przyjdą - najważniejszy wątek gracz dopowie sobie sam.
Kholat
Komu zatem polecić? Chciałbym każdemu poszukującemu „świeżości”. Bo Kholat to zwyczajnie dobra gra. Na mojej osobistej skali, choć zaznaczam, że wobec dreszczowców mam wyjątkowo zawyżone oczekiwania, to produkcja na poziomie Outlast (choć o zupełnie odmiennym charakterze), którą warto zaliczyć „w drugiej kolejności”, na przykład już po twórczości Frictional Games. Polacy mają wielkie nadzieje, podkreślając swoją produkcję głośnymi nazwiskami (Sean Bean w angielskim dubbingu, Andrzej Chyra w lokalizacji).
Trzymam kciuki, by pomysł chwycił, a marka w jakiś sposób rozrosła się. Toteż polecam - każdemu poszukującemu „świeżości”, bo takich już obrazki muszą zaciekawić. I Bartoszowi, mojemu przyjacielowi-encyklopedii, również polecam.
*ale mapkę wydrukowałem z Internetu
Adam Piechota
Platformy:PC Producent:IMGN.PRO Wydawca:cdp.pl Dystrybutor:cdp.pl Data premiery:09.06.2015 PEGI:12 Wymagania: Intel Core i3, 4 GB RAM, karta graficzna GeForce GTX 470
Grę do recenzji udostępnił dystrybutor. Screeny pochodzą od redakcji.