Kevin sam w domu, Hughes przewraca się w grobie

Kevin sam w domu, Hughes przewraca się w grobie

marcindmjqtx
10.12.2010 10:38, aktualizacja: 15.01.2016 15:46

Każdy Polak zna Johna Hughesa, nawet jeśli o tym nie wie. Dlaczego? Ponieważ każdy Polak zna Kevina McCallistera, który co roku zostaje sam w domu, aby stać na straży naszej mamoniowatości i przypominać, że lubimy tylko to, co już znamy. Hughes to zmarły niedawno scenarzysta serii "Home Alone", a także twórca wielu innych komedii uznawanych za kultowe. To ceniony filmowiec, jednak jeśli chodzi o growe adaptacje jego dzieł, facetowi zdecydowanie brakło szczęścia.

Oto John Hughes Hughes dorobił się tytułu mistrza komedii - głównie komedii dla nastolatków - dzięki trzem filmom, które napisał i wyreżyserował w latach 1985-86. Były to "Klub winowajców" (The Breakfast Club), "Dziewczyna z komputera" (Weird Science) i "Wolny dzień Ferrisa Buellera" (Ferris Bueller's Day Off). W Polsce są to produkcje stosunkowo mało znane, lecz w Stanach mają status absolutnie kultowych. Nie bez przyczyny. Hughes posiadał bowiem dar tworzenia kompletnie absurdalnych opowieści, których bohaterami byli jak najbardziej realni nastolatkowe, dręczeni przez typowe w ich wieku problemy. Postaci takie jak Ferris czy Bender były po prostu fajne, a co więcej - dało się z nimi łatwo identyfikować. Właśnie ta cecha sprawiła, że na filmy Hughesa waliły do kin całe tłumy. Nawet gdy poruszały inne tematy, nazwisko scenarzysty gwarantowało komedię na poziomie, czego dowodem były także "W krzywym zwierciadle: Witaj święty Mikołaju", "W krzywym zwierciadle: Wakacje", czy "Jeden bilet na dwóch".

W latach dziewięćdziesiątych wydawało się, że Hughes spoczął na laurach, choć - paradoksalnie - w tym okresie stworzył filmy, które w Polsce zyskały sporą popularność. Przede wszystkim napisał dwie części "Kevina samego w domu", a także dwa pierwsze "Beethoveny", "Dennisa rozrabiakę", "Brzdąca w opałach", "101 dalmatyńczyków"... Lista jest długa. Przypadek sprawił, że te właśnie znane i lubiane u nas filmy dorobiły się growych adaptacji. Dzieliły się one na złe i absolutnie koszmarne. A jeśli kiedykolwiek wykopano by dziurę, w celu pogrzebania tych niezamierzonych parodii gier wideo, na jej dnie powinny spocząć wszystkie wersje "Kevina samego w domu".

Kevinem w twarz - po raz pierwszy Powstało pięć elektronicznych adaptacji "Home Alone". Każdą tworzyło inne studio, ale trzy miały wspólnego wydawcę - THQ. Nie ma się co dziwić, że Kevin tak szybko się rozmnożył. Film był nieziemsko popularny - zarobił ponad 500 milionów dolarów. Każdy chciał skorzystać na jego sukcesie.

Jako pierwsze w sklepach pojawiły się wersje na NES-a, Game Boya i Amigę. Spośród nich najbardziej skomplikowana była ta ostatnia. Zadaniem gracza było zabezpieczenie domu różnego rodzaju pułapkami, a następnie wabienie przestępców, aby w nie wpadali. Choć Amiga dorobiła się kilku horrorów, najbardziej straszył właśnie "Kevin sam w domu". Przerażała kiepska animacja i monotonna muzyka, a przede wszystkim nieznośnie dłużąca się rozgrywka.

Home Alone - NES Gameplay

Późniejsze edycje na Genesis (czyli Mega Drive) i SNES były nieco lepsze, ale niewiele im to pomogło. Na platformie Nintendo Kevin biegał po domu, zbierał kosztowności i chował je w sejfie, unikając pary złodziei. Brzmi jak festiwal nudziarstwa? To dobrze, bo gra zabijała monotonią. Gwoździem do trumny stała się wadliwa detekcja kolizji.

Wersja na Genesis, skonwertowana też na Game Gear, okazała się najlepsza. Miała zarówno fazę rozmieszczania pułapek, jak i fazę "survivalową". Problem w tym, że była niezbyt ładna, a muzyka powodowała zwijanie się uszu w trąbkę. Co gorsza, po raz kolejny Kevin zabijał nudą. Jego film po prostu nie stanowił dobrego materiału na grę, ale węszący forsę developerzy udawali, że jest inaczej. A wkrótce mieli zaatakować ponownie.

Kevinem w twarz - po raz drugi W 1992 roku pojawił się przygotowany na szybko filmowy sequel Kevina - i dzięki Bogu, bo w przeciwnym razie Polacy nie mieliby powodu, żeby obchodzić drugi dzień świąt. Tym razem akcję osadzono w Nowym Jorku. Jeśli myślicie, że zróżnicowanie fabuły umożliwiło stworzenie ciekawszej gry, to... pogratulować optymizmu.

"Home Alone 2: Lost in New York" ukazało się w wersjach na NES, SNES, Genesis oraz PC. I znów Genesis dostąpił zaszczytu otrzymania najlepszej (choć wcale nie dobrej) edycji. Tym razem była to standardowa, pozbawiona udziwnień platformówka - Kevin biegał, skakał i unikał lub załatwiał nacierających przeciwników. Zagrożeniem byli wszyscy: od policjantów, przez opryszków, aż po przypadkowych przechodniów, których życiowym celem było najwyraźniej zadeptanie słodziutkiego Macaulaya Culkina na śmierć (potrafię to zrozumieć). Gra była w porywach przeciętna, ale choć trudno narzekać na nią tak bardzo, jak na poprzedniczki, to granie nie miało sensu - konsola Segi dorobiła się pokaźnej biblioteki o niebo lepszych platformówek.

[NES] Home Alone 2: Lost in New York by Stobczyk 2/3 (Longplay)

Kevin na Game Boya wyglądał niczym zestaw misji do pierwszej części gry. Wiele elementów grafiki pozostało niezmienionych - zaprojektowano tylko nowe poziomy. Trudno jednak znaleźć osobę, która po zasmakowaniu pierwowzoru byłaby chętna na dokładkę. W przypadku PC sprawy miały się jeszcze gorzej, gra ograniczała się bowiem do... uciekania. Gracz zasuwał w prawo lub w lewo, zwiewając przed jednym z dwóch przestępców. Jeśli Kevin wpadł na zbyt wiele przeszkód, oprych doganiał go. Game over. Zabawa na całego!

Kevinem w... Uf, tym razem nas oszczędzili Choć wydawało się to niemożliwe, drugi film dorobił się jeszcze gorszych gier niż pierwowzór. Ale koszmar jeszcze się nie zakończył. Graczy na całym świecie ogarnęła zgroza, gdy do kin zawitał... "Home Alone 3", tym razem bez Kevina. W Polsce wszedł na ekrany jako "Alex sam w domu". Scenariusz znowu napisał Hughes, ale tym razem coś nie wyszło. Film był głupi, wtórny, nie miał ani grama uroku poprzedników. Aż strach pomyśleć, jaka byłaby jego adaptacja, gdyby w ogóle powstała. Tym razem jednak oszczędzono nam mąk.

Po raz kolejny przeżyliśmy chwile grozy, gdy światło dzienne ujrzał "Kevin sam w domu 4". Hughes nie miał z nim nic wspólnego, a film trafił prosto na DVD - a przy okazji do rankingów największych porażek w historii Hollywoodu. Elektronicznej adaptacji po prostu nie opłacało się robić. I bardzo dobrze. Wystarczy, że Hughes przewraca się w grobie za każdym razem, gdy ktoś uruchomi jedną z dotychczasowych gier o Kevinie. Gdyby dołączyła do nich kolejna, biedak mógłby przewiercić się do Honolulu.

Co ciekawe, w Internecie można znaleźć witrynę homealonethegame.com, która zapowiada nowy tytuł z Kevinem... a poza tym nie zawiera więcej informacji. Wiadomo tylko tyle, że premiera miała się odbyć miesiąc temu, ale najwyraźniej nie doszła do skutku. Jeśli kolejna gramiałaby prezentować taki poziom jak jej poprzednicy - żadna strata.

Michał Puczyński

PS A jeżeli wyjątkowo nudzi się Wam w pracy i jesteście fanami Kevina, to zawsze możecie w niego zagrać online na tej stronie.

[Polsat ugiął się pod naciskiem fanów i w tym roku znowu będziemy mogli w święta obejrzeć Kevina samego w domu. Pomyśleliśmy, że to miły gest i postanowiliśmy dołożyć swoją cegiełkę. -pg]

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)