Kentucky Route Zero - cudownie jest żyć w czasach, w których bohaterem gry może być dostawca antyków
Jeśli chcecie komuś zaimponować i udowodnić, jacy jesteście wrażliwi i że warto się z Wami całować, pokażcie mu/jej tę grę. Zakocha się w niej, a potem w Was. Proszę bardzo.
09.01.2013 | aktual.: 15.01.2016 15:41
Conway jest dostawcą w sklepie z antykami. Razem ze swoim psem jeździ po Kentucky swoją rozklekotaną furgonetką, rozwożąc różne dziwne rzeczy. W grze spotykamy go w momencie, w którym musi dostarczyć przesyłkę na Dogwood Drive, do którego nie wie jak trafić, a noc jest już coraz bliżej, dlatego o radę zwraca się do pracownica stacji benzynowej. Który odsyła go w podróż ze wskazówkami w rodzaju "skręć w lewo zaraz jak zobaczysz gorejące drzewo". Ale czego się nie robi aby dostarczyć paczkę?
Kentucky Route Zero to produkcja magiczna. Granica pomiędzy tym co prawdziwe, a nierzeczywiste jest w jej świecie bardzo umowna i kilka razy miałem momenty, w których już chciałem narzekać, że "zaraz, przecież kompletnie nie wiadomo o co chodzi", aby szybko jednak dojść do wniosku, że tak jest lepiej, znacznie bardziej umownie. To tego typu historia, w której nieznajoma pyta głównego bohatera, czy ma jakieś długi do uregulowania, a on odpowiada, że jest winien kilku osobom przeprosiny. Albo gracz odwiedza kopalnię, w której grupa naukowców prowadziła badania nad gwarą i językiem górników. A górnicy musieli płacić bonami za dostęp do wentylacji. Wiecie, to jedna z tych gier, w recenzjach których będą padać odniesienia do Davida Lyncha.
Grając wiem, że to wszystko jest bardzo oniryczne, mgliste, zarówno od strony fabularnej, jak i audiowizualnej. Ten senny klimat fenomenalnie buduje stonowana, wyciszona paleta kolorów, kształty postaci i otoczenia wykrojone prostymi liniami, a jednocześnie pełne szczegółów, które wbijają się w pamięć, jak okulary jednej bohaterki, czy charakterystyczne machanie nogą innej postaci.
Od strony "mechanicznej", Kentucky Route Zero jest grą przygodową. Wskazujemy bohaterowi punkty do których ma podejść i dotknąć coś czy nacisnąć. Zagadki nie są trudne, właściwie w pierwszym epizodzie ich nie ma, twórcy bardziej niż męczyć gracza problemami, chcieli, aby o nich zapomniał i zanurzył się w interaktywną opowieść z wyśmienicie napisanymi dialogami, w których można wybierać opcje dialogowe. W moim wypadku udało im się to w 100 procentach.
Aktualnie dostępny jest tylko pierwszy epizod, który trwa około godziny. Trochę nie wiedząc czego do końca się spodziewać zapłaciłem (7 dolarów) za dostęp jedynie do niego. Ale teraz już wiem, że spokojnie mogę Wam polecić wykupienie całości (25 dolarów). Pozostałe cztery części będą ukazywały się stopniowo na przestrzeni najbliższych kilkunastu miesięcy. Nie mogę się doczekać.
Jeśli 2013 rok zaczyna się od takich gier, to boję się, jak fantastyczne produkcje czekają na nas w następnych miesiącach.
Konrad Hildebrand