Kampania Call of Duty WW2 - mógł być reboot drugowojennych FPS‑ów, jest ich remaster
Będzie trochę hipokrytycznie. Przecież sam pisałem, że nie mam nic przeciwko kompilacji "the best of..." przerabianych już scenariuszy ale w standardach 2017 roku.
Tyle tylko, że nie chodziło mi jedynie o oprawę. Ta, jak na Call of Duty, jest wyjątkowa, a stempel z bieżącą datą przybija jej obsługa 4K i śliczny HDR. Ale nie tylko one zachwycają. Od początku miałem wrażenie, że w Sledgehammer Games znalazł się ktoś zdolny przeforsować jakże nierewolucyjną myśl, że nie liczy się tylko to, co się pokazuje, ale też to jak się to robi. Czuć, że deweloper wiedział jak operować kamerą, gdy projektant poziomów mu na to pozwalał. Po raz pierwszy od dawna słychać też poprawę w oprawie dźwiękowej.
Call of Duty jeszcze nigdy nie wyglądało i nie brzmiało tak dobrze (wszystkie obrazki w tym tekście złapałem na Xboksie One X i zmniejszyłem do rozmiaru 1080p). Wyłączając polski dubbing. Ten jest zagrany dobrze, częściej trafia w klimat sceny niż go omija. Ale... głosy nie pasują do postaci. To razi.Ale to już koniec zachwytów nad kampanią.Zgraną, nudną, przewidywalną i pozbawioną czegokolwiek, co po tych pięciu godzinach zostawałoby z graczem. "Boots on the ground" - motto tej odsłony - miało oznaczać odstawienie odrzutowych plecaków do garażu i opowiedzenie żołnierskiej do bólu historii z frontu 2 Wojny Światowej.Gdy rozpoczynasz taką grę od wrzucenia gracza w skórę jednego z żołnierzy szturmujących w czerwcu '44 plaże Normandii, musisz wiedzieć, że atakujesz poprzeczkę zawieszoną bardzo wysoko. Filmy, seriale, książki i inne gry przerabiały już ten scenariusz na tyle sposobów, że po prostu musisz mieć w rękawie jakieś asy. COD: WW2 ich nie ma. Niech osoby wrażliwe na dobór słów w kwestiach historycznie drażliwych wybaczą mi następne zdanie, ale to być może najnudniejszy atak na odcinek Omaha w popkulturze, z którym dane mi było się zetknąć.
Sledgehammer zaczyna kampanię od starcia z kultową sceną pozbawione własnych pomysłów na wyniesienie jej na nowy poziom. Golutkie. W kolejnych misjach jest podobnie. Deweloper przeleciał przez większość kojarzących się nam z grami z tej epoki klisz. Z obowiązkowym waleniem do Stukasów z dział AA, wysadzaniem artyleryjskich baterii, rajdami za kierownicą Jeepa udającego, że nie jest klockiem puszczonym po szynach czy fragmentami, w których dowodzimy czołgiem. Ucho gracza, który ma za sobą początki serii czy skoki w bok z Medal of Honor, łatwo wyłapuje na odprawach słowa klucze: "walka o każdy żywopłot", "las ardeński", "zdobywanie mostu na Renie", a gra nie robi później nic, by przywołane wspomnienia zawstydzić, a nas zaskoczyć. Zero - to liczba momentów OJCP*, jakie do zaoferowania ma tegoroczna kampania. Jeden z powodów, dla których warto było sięgać po serię, w tej grze nie istnieje, a w zamian WW2 nie daje nic.
Z 2017 roku Call of Duty: WW2 ma tylko oprawę. Rozgrywka czy opowiadanie historii to powrót do standardów sprzed Modern Warfare. Lekkie odgrzanie, przepisanie - niestety nie zdefiniowanie ich od nowa z użyciem całego know-how, jakie autorzy strzelanin wypracowali od tego czasu. Dlatego choć w teorii miała to być opowieść o braterstwie i poświęceniu, traktujące o tym elementy znajdziemy tylko w przedzielających misje scenkach przerywnikowych.Gdy przejmujemy kontrolę nad Danielsem, wszystko to znika w morzu wykrzykiwanych w naszą stronę poleceń. Mikrozarządzanie graczem na polu walki znów wraca do wieków dla serii ciemnych. Idź tam, zrób to, "mam dla ciebie apteczkę", "mam dla ciebie granaty", weź to i strzel tam. Wszystko na malutkich arenach, do których wrogowie wlewają się zewsząd. Gdy po raz kolejny okazało się, że stoję w miejscu, w którym nie przewidzieli mnie "reżyserzy" studia, powróciły flashbacki z Call of Duty 3. Gry, w której albo szedłeś krok w krok zaprojektowaną ścieżką, albo ginąłeś. Bzdurne QTE tylko te przykre wspomnienia wzmacniały.WW2 nie umie komunikować się z graczem. Raz osłaniany członek oddziału sam wyrywa się do przodu, kiedy indziej trzeba dać mu komendę. Każdy z pomocnych kumpli drze się, że ma dla mnie apteczkę, granaty, amunicję czy marker dla oznaczenia celów dla moździerzy. Ale żeby wybrać właściwego do sytuacji muszę go wskazać d-padem w górę, będąc blisko. W chaosie nieustającego ostrzału, jakim jest Call of Duty, to fatalne, kaleczące cały pomysł rozwiązanie. Choć rozumiem, że jest jednym z mechanizmów mających utrzymać gracza tam, gdzie chcą go widzieć deweloperzy. Bo gdy jest gdzieś indziej, cała źle rozumiana filmowość idzie w diabły. Myślałem, że seria już z tego wyrosła. Ba, wiem, że już z tego wyrosła.Żołnierska opowieść? Towarzysze broni? Moje klimaty. I zabijcie mnie, ale nie pamiętam nazwisk okularnika i podróbki bohatera granego przez Vina Diesla w "Szeregowcu Ryanie". W sumie i tak prawie nie było ich widać.
Patrząc na okładkę trudno nie mieć skojarzeń z grafiką promocyjną Brothers in Arms: Hell's Highway, grze, której w przyszłym roku stuknie dyszka. Szkoda, że Sledgehammer nie zgapiło z niej więcej w temacie pokazywania sytuacji toczących ludzi na froncie 2WŚ. Konflikt między dowódcami? No, przez większość gry tylko o nim słyszałem, bo deweloper nie spróbował wpleść go w samą rozgrywkę.W efekcie składają się na nią kolejne strzelnice - ciekawsze, nudniejsze, ładniejsze, brzydsze, ale tak samo pozbawione ikry i trzymające gracza na krótkiej smyczy.Kampania Call of Duty: WW2 nie ma do pokazania ani opowiedzenia nic, czego gracze by już nie znali. Zamiast przenieść przełomowe momenty 2WŚ w czas współczesnych metod opowiadania wojennych historii i przeplatania rozgrywki fabułą, cofa gracza w okolice 2002 roku. Jest do bólu przewidywalna, archaiczna i przez to kompletnie pomijalna dla graczy, którzy kupują Call of Duty, by być na bieżąco z singlowymi trybami w strzelaninach.
Tak, w mojej hierarchii jest niżej nawet niż zeszłoroczna odsłona, której wydawało się, że jest Mass Effectem.
A gdzie recenzja Call of Duty: WW2? Się robi. Nazwijcie mnie staroświeckim, ale wolę przed wydaniem oceny faktycznie pograć na konsumenckich serwerach. Póki co delektuję się rozgrywką. I... ciszą w tak zwanym obszarze społecznościowym - autorzy wyłączyli wszystkie społecznościowe rzeczy żeby dało się w ogóle wejść na serwery.
Ale gdy już się uda... Po becie marudziłem. W pełnej wersji odnajduję mapy i tempo, które bardzo mi pasuje...
Tak czy siak - kampania zzZzzsie.* - O, ja cie pierun!