Jump Force – recenzja. Dwa różne światy

Jump Force – recenzja. Dwa różne światy

Jump Force – recenzja. Dwa różne światy
Krzysztof Kempski
28.02.2019 16:09

Dragon Ball, One Piece i Bizzare Adventures wreszcie się spotkały. Szkoda tylko, że usiadły przy różnych stołach.

Jump Force objawiło się światu podczas konferencji Microsoftu na E3 jako nowa produkcja Spike Chunsoft – znanego głównie z serii Danganronpa, ale też kilku gier w świecie Dragon Ball (Raging Blast, Ultimate Tenkaichi)  czy One Piece (Burning Blood). To ekipa z wielkimi zasługami dla pozycji japońskich gier w Europie. Teraz jednak bohaterowie wymienionych we wstępie serii wreszcie mają okazję spotkać się na jednej scenie, chociaż (jak sami twórcy swoją grę reklamowali) do tego połączenia nigdy nie powinno dość. Czy po napisach końcowych słowa te dalej są fajnym sloganem czy może stają się już ostrzeżeniem?

Platformy: PC, PS4, Xbox One

Producent: Spike Chunsoft

Wydawca: Bandai Namco Entertainment

Data premiery: 15.02.2019

Wersja PL: napisy

Wymagania: Windows 7-10, Intel Core i5-2300/ AMD A10-7850K, NVIDIA GeForce GTX 660 Ti/ Radeon HD 7950 3 GB, 17 GB HDD

Graliśmy na PC. Grę do recenzji udostępnił wydawca. Zdjęcia pochodzą od autora tekstu.

Crossover swoją drogą, zabawę zaczynamy jednak w edytorze postaci. Na tyle rozbudowanym, że później można bawić się sterując istotą tylko odrobinę przypominającą człowieka – i tyle mi do szczęścia wystarczyło. Jak dowiadujemy się parę chwil po zatwierdzeniu wyglądu naszej wojowniczki (lub wojownika), w growym świecie doszło do połączenia się światów paru najpopularniejszych anime. Niby fajnie, bo Son Goku (czy, jak twierdzą redakcyjne staruchy, Songo) może wziąć pod pachę Jojo czy Zoro i razem ruszać na ratunek światu tylko... no właśnie, nie tylko ci dobrzy wpadli na pomysł, by połączyć siły.

Na szczęście „dobro” postanowiło stworzyć organizację Jump Force i zatrudnić  nas – obiecującego ziemianina, którego wyszkolić mogą na superbohatera. Skutkiem tego postaci z różnych bajek nie tylko spotykają się razem, ale jeszcze klepią michy przeciwników w otoczeniu Wieży Eiffela, Łuku Tryumfalnego, na ulicach Tokio czy wśród pradawnych świątyni. Powiedzmy sobie jednak wprost, opowiadana tu historia jest ledwie pretekstowa. Mimo połączenia światów, każdy zdaje się występować tu osobno – jakąkolwiek chemię poczuć można wyłącznie w paru lepiej zrobionych przerywnikach. Znakomita ich większość to jednak kiepsko napisane dialogi i bohaterowie stojący jak kołki (mimika jest naprawdę szczątkowa), co swoją drogą dość śmiesznie kontrastuje z widowiskowymi animacjami podczas walki.

Jump Force samo trochę podkłada się wypychając kampanię fabularną wyraźnie na pierwszy plan. Tuż po rozpoczęciu przygody bez jakiegokolwiek sensownego menu głównego lądujemy od razu w niewyróżniającej się niczym szczególnym bazie. Ot, niewielki placyk, z którego drogi prowadzą do siedziby trzech głównych stronnictw, z których na start wybrać możemy jedno. Co nie ma aż tak wielkiego znaczenia jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Na misje wciąż możemy wyruszyć także z postaciami spoza stronnictwa, lekko różnił się będzie jedynie styl walki naszego herosa. Nie na tyle jednak, żeby wyraźnie zachęcić do stworzenia kolejnych postaci.

Poza logowaniem się do kolejnych misji fabularnych, od NPC-ów znajdziemy również zadania poboczne czy samouczki. Nic wielkiego, acz pozwalają polepszyć sobie poziom doświadczenia, podnieść jego limit czy zgarnąć dodatkowe pieniądze do zainwestowania w ulepszenie umiejętności. W dostępnym w bazie sklepie znajdziemy też stosowane przed bitwami, jednorazowe przedmioty wzmacniające między innymi nasz pasek zdrowia lub siłę. Jeżeli poszukujecie natomiast trybu wieloosobowego, znajdziecie go jako dodatkową aktywność w jednej z budek. I do takiej roli niestety rzeczywiście został zepchnięty...

Niezależnie jednak od tego czy wykonujemy zadanie poboczne, główne czy chcemy walczyć z żywym człowiekiem, koniec końców lądujemy wreszcie na arenie – i tutaj, w najbardziej istotnym elemencie Jump Force naprawdę dobrze trzyma gardę. Starcia toczymy w konwencji, którą wypadałoby określić jako 2,75D, aby podkreślić, że trzeci wymiar jest tu bardziej obecny, niż w określanych mianem 2,5D klasycznych bijatykach z bardziej rozbudowaną grafiką. Postaci cały czas znajdują się w jednej płaszczyźnie, a lewa gałka służy wyłącznie do skracania dystansu. W głąb ekranu możemy przesunąć się natomiast wyłącznie przy pomocy uniku.

System walki ze względu na rozbudowaną klawiszologię wydaje się dość skomplikowany, ale da się go szybko nauczyć. Mamy tu klasyczne ciosy, błyskawicznie skracającą dystans szarżę (może służyć także jako uskok w tył), a także potężne zdolności wymagające naładowania odpowiedniego paska mocy. Gdy już jednak odpalą to klękajcie narody... Każdy bohater ma swoje własne ciosy specjalne, a ich zastosowanie wiąże się zwykle z bardzo efektowną animacją. Co trochę rozbija dynamikę, ale w kontekście materiału źródłowego jak najbardziej pasuje.

Ciekawym elementem jest też fakt, że starcia rozgrywane są zwykle w formule 3 na 3 (chyba że akurat dana sytuacja fabularna każe inaczej). Zmiana to sposób na modyfikację taktyki, ucieczkę przed falą ciosów czy wyprowadzenie wspólnego ciosu. Ale już nie szansa na podmianę rannego kompana, bo dla zdynamizowania starć, pasek życia jest wspólny dla całej drużyny. Podczas walki trzeba się też ciągle pilnować. Dzięki odrobinie koncentracji bez problemu da się nadrobić słaby początek, podobnie zresztą jak nadziać się w końcówce na mocarny atak specjalny i stracić w mgnieniu oka 3/4 paska zdrowia.

Na arenie Jump Force wreszcie zaczyna się więc zazębiać i staje się totalnie inną grą niż na pierwszy rzut oka. Nie tylko o wiele lepszą technicznie, ale też oferującą naprawdę sporo na gruncie mechaniki. Jasne, nie jest to bijatyka na poziomie królów gatunku, ale to też tytuł dla młodszego, dopiero wchodzącego w takie produkcje odbiorcy i na tym gruncie sprawdza się świetnie. Nie odstraszy poziomem trudności, ale też czasem ukaże za bezmyślne klepanie ciosów i wymaga jednak odrobiny zaangażowania.

Trudno jednak przy ocenie skupiać się wyłącznie na fantastycznych walkach, skoro znaczącą jednak część 12-godzinnej przygody spędzimy też w bazie, męcząc się z kiepsko rozpisanym scenariuszem i powodującymi ziewanie przerywnikami. Te nieraz zajmują więcej czasu niż właściwa część gry, polegająca na oklepywaniu buziek. Poza areną każdy z przeszło czterdziestki bohaterów stoi jak kołek ledwie poruszając ustami i opowiadając straszne pierdoły, podczas gdy po obwieszczającym początek rundy komunikacie zamienia się w świetnie animowany huragan. Poruszając się przy tym w takim tempie, że zrzucenie ostrego screena graniczy z cudem.

Jakkolwiek więc slogan Bandai Namco o tym, że światy te nigdy nie powinny się spotkać był lekką przesadą, tak to konkretne spotkanie nie należy do szczególnie udanych. Problemem tej gry nie jest ostatecznie rozdźwięk pomiędzy jej bohaterami, lecz elementami składowymi. Na co mógłbym w zasadzie przymknąć oko, gdybym mógł całą tę opowieść olać i od razu z poziomu menu wskoczyć do klasycznej walki, po prostu testując możliwości kolejnych postaci.

Przez obraną formułę Jump Force nie jest natomiast niestety ani ciekawą przygodą, ani w pełni sprawną grą. Choć jestem w stanie sobie wyobrazić, że młodszemu, mniej krytycznemu odbiorcy zakochanemu w materiale źródłowym, efekt prac Spike Chunsoft może spodobać się nieco bardziej, niż mi.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)