Judgment – recenzja. Japońskie LA Noire

Judgment – recenzja. Japońskie LA Noire

Judgment – recenzja. Japońskie LA Noire
Krzysztof Kempski
08.07.2019 13:48, aktualizacja: 08.07.2019 14:00

A podobno to Call of Duty jest synonimem odgrzewanego kotleta...

Nie doszedłem nawet do pierwszego akapitu recenzji Judgment, a zdążyłem napisać już dwie rzeczy, z których trzeba będzie się w kolejnych linijkach wytłumaczyć. Zatem po kolei. Oczywiście nazywanie Judgment japońskim LA Noire jest mniej więcej równie niepoprawne, co określanie Yakuzy (protoplasty omawianego tu tytułu) japońskim GTA. Ów slogan bardzo jednak lubię, bo przy okazji jest też nieco ironiczny. Ale dlaczego LA Noire?

Platformy: PS4

Producent: Ryu ga Gotoku Studio

Wydawca: SEGA

Dystrybutor: Cenega

Data wydania: 25.06.2019

Wersja PL: brak

Grę do recenzji dostarczył wydawca. Obrazki pochodzą od redakcji. PS4 przywiózł mi na rowerze miejskim Adam, po tym jak przegapił remont torowiska we Wrocławiu.

Podobnie jak w grze Team Bondi przenosimy się tym razem na jasną stronę mocy. No dobrze, przenosimy się w jakichś 90%, bo nazwanie Yagamiego (główny bohater gry) japońskim Colem Phelpsem jest nieco na wyrost. Podczas gdy tamten nawet zdegradowany z komórki kryminalnej w szeregi Arsonu stanowczo stronił od ciemnych spraw, nasz bohater ma pewne powiązania ze światem Yakuzy, w której szeregach zadziwiająco sporo jest chłopców o złotych sercach. Po prostu zmitologizowany obraz gangsterów, czyli po prostu cecha rozpoznawcza tej serii. Judgment dzieli z „japońskim GTA” nie tylko świat – wbrew wciśnięciu nas w buty detektywa, zaserwowano nam po prostu kolejną opowieść o mafiozach. Nawet jeżeli na początku autorzy świetnie uśpili naszą czujność.A przynajmniej moją, serwując we wstępie świetną przeróbkę (ale z nieco innym finałem) „Adwokata Diabła” – filmu, który uwielbiam i który obejrzałem przynajmniej dwukrotnie więcej razy niż łączna liczba gier tego studia. Przedstawiony w Judgment Yagami to młody, ambitny prawnik, który stawia sobie za cel ocalenie od więzienia młodego człowieka, oskarżonego o zabójstwo pewnego staruszka leżącego z demencją na oddziale szpitalnym. Choć sprawa wydaje się niemożliwa, a wina ofiary pewna, w toku sprawy udaje się odkryć pewien paradoks, po którym pada wyrok uniewinniający. Tylko niestety parę tygodni później okazuje się, że jednak stwierdzenie „muchy by nie skrzywdził” w kontekście oskarżonego było jednak bardzo na wyrost.Dotyczącą tego fragmentu retrospekcję rozegramy w późniejszej fazie rozgrywki, ale punkt wyjścia dla historii jest już inny. Zawstydzony bronieniem diabła (ale czy na pewno?) Yagami zrzuca togę i, ubrany już w dżinsy i kurtkę ze skóry, otwiera agencję detektywistyczną. Postanawia zaleczyć nękające go poczucie winy, doprowadzając teraz z kolei przed oblicze sprawiedliwości kilku niecnych ludzi. Już jedna z pierwszych spraw pokazuje, że może i potrzebne będzie nie siedem czy siedemdziesiąt siedem dusz, a wystarczy jedna. W mrocznych zaułkach Kamuchoro zostaje odnalezione ciało pewnego wysoko postawionego Yakuzy, pozbawione przez zabójcę gałek ocznych. Później natomiast kolejne... Rozwiązanie tej zagadki to chyba całkiem dobra pokuta za poprzedni błąd w sztuce.Jeżeli miałbym podać jeden argument za odpaleniem Judgment, byłby to właśnie scenariusz. Zawarta w grze intryga jest konkretna – skomplikowana, wielowymiarowa i z biegiem czasu okazuje się, że również bardzo bliska naszemu bohaterowi. By zbyt wiele nie zdradzać dodam tylko, że jeden z tropów prowadzi też do szpitala, w którym dokonało się wspomniane już zajście, które sprawiło, że godziny zakuwania książek prawniczych poszły na marne. W końcu bez kolejnych niepewności, zwrotów akcji i nawiązań do przeszłości bylibyśmy rozczarowani, prawda?Jak nakazuje tradycja Yakuzy, również Judgment wypełnia scenariusz co najmniej podobnej objętości kupką spraw pobocznych. Nie tylko tropimy groźnych morderców zachodząc przy okazji za skórę rządowym ważniakom, ale też śledzimy niewiernego męża, bronimy dzieciaka przed oskarżeniem o zjedzenie zostawionego w lodówce ciastka czy ratujemy ojca innego brzdąca, a młodemu jeszcze wydaje się, że jest superbohaterem (a może jednak jest?). Część takich spraw wpleciono w główny scenariusz, ale prawdziwą kopalnią tychże jest dopiero odpowiednia tablica w biurze bohatera.Widać, że Japończycy zatrudniają do pisania szalenie inteligentne osoby. Nawiązań do popkultury (w dużej mierze Ace Attorney) jest tu ponownie cała masa, a każde dodatkowe zadanie jest drobną perełką. Gdyby Adam nie zadzwonił po konsolę przypominając, że czas już by pograł do recenzji w CTR-a, zapewne szybko by jej nie odzyskał.

Słowo "szybko" zawiera jednak pewną pułapkę, odnoszącą się nie tylko do tego, że ukończenie scenariusza to co najmniej 25 godzin roboty, a na zajęcie się totalnie wszystkim włącznie z dekorowaniem mieszkania i zbieraniem płyt, może nie wystarczyć nawet 80… Roboty jest tu co nie miara od minigierek po inwestowanie w projekty na Kickstarterze czy uzupełnianie list zakupów w sklepach.Skoro wcielamy się w detektywa, gra musiała uraczyć nas szeregiem nowych aktywności. Czasami przykładowo trzeba kogoś przesłuchać. Niczym w LA Noire wybieramy najlepsze opcje, ale w praktyce nie jest ważne co zaznaczymy – myślenie nagradzane jest tu mało istotną plakietką w menu. Trzeba skonfrontować świadka z dowodem? Hulaj dusza, piekła nie ma, a jak wybierzemy z listy nie tę opcję, nasz bohater odpowie głośno „no to może coś innego”. Wszystko jest tu tak ukartowane, że totalnie można było wstawić w tych fragmentach cutscenki. Przynajmniej „Press X to skip” działałoby szybciej.No to może przebieranki? Czasami wdziejemy strój bezdomnego, innym razem speca od klimatyzacji, by odwrócić czujność śledzonych/podsłuchiwanych postaci. Co swoją drogą prowadzi czasami do radosnych absurdów. Wpadamy do pełnej ludzi restauracji, gdzie siedzi świadek. Przebieramy się z poziomu menu tuż przy jego stoliku, a po chwili gra… cofa nas do wejścia i okazuje się, że reszta osób wyparowała. Tylko my i on, nic tylko siąść przy sąsiednim stoliku i podsłuchiwać. Później odkrywamy, że takie przeskoki czasowe są na tyle częste, że przestają dziwić mniej więcej po 3-4 godzinach. Aha, zapomniałbym. Wybór ubrania nie jest dostępny, gdy nie wymaga tego skrypt.Może zatem badanie miejsca zbrodni daje radę? O ile lubicie mało zaawansowane hidden object. Ale na dobrą sprawę jest to wyłącznie polowanie z kamerką na elementy scenografii i nic więcej. Ponownie mamy tu listę rzeczy do odnalezienia i jeżeli lubicie gwiazdki, podobnie jak w LA Noire tylko część dowodów jest istotna. W końcu zawsze wyklikacie jednak co trzeba.Są też sekwencje z dronem, ale nie zasługują na wiele miejsca w tekście. Bo niby dlaczego mam marnować baterię w laptopie na pisanie o minigierce polegającej na podleceniu do określonego obiektu/postaci i wciśnięciu odpowiedniego przycisku? Dron w trakcie kampanii pojawia się kilkukrotnie, ale jakoś dziwnie zawsze latamy w tym samym, ograniczonym niewidzialnymi ścianami punkcie Kamurocho. No dobra, dwóch, bo jest jeszcze wyścig. Niby niezły, ale to nie karaoke (którego tym razem zabrakło).O matko, Kamurocho. Jak ja już mam dosyć tego miasta, czerwono czarnej mafii… Poważnie, ileż jeszcze można męczyć tę samą mapę, tylko nieco w paru miejscach zaktualizowaną np. o skutki pewnego pożaru, ale poza tym wycięte żywcem z poprzednich odsłon? No ale przecież Ryu Ga Gotoku włos z głowy spadnie, jeżeli ograniczą nieco tempo wypluwania kolejnych odsłon… Przy Judgment, nawet ostatnie Call of Duty to szczyt innowacji i kreatywności. I nie zmieni tego ani parę nowych mechanizmów, ani tajemniczy gość w płaszczu przeciwdeszczowym czy świetny scenariusz. Choć opowieść wciąga to tak szczerze i po ludzku - przetykająca ją rozgrywka czasami sprawia, że po prostu krwawią oczy.

Najbardziej wyczuwalną zmianą okazało się więc… ograniczenie liczby walk w głównym scenariuszu. Spokojnie, i tak namachacie się pięściami sporo, aż do porzygu, zwłaszcza w czasie swobodnej eksploracji, natykając się na bardzo kiepskie skrypty. Jednak fakt, że starć mamy w samym scenariuszu nieco mniej niż zwykle to akurat bardzo dobrze, bo tu ponownie twórcy męczą nas mocno wyeksploatowanym już klepaniem po twarzach kolejnych zastępów mafiozów, urozmaiconym kombosami grupowymi czy obrzucaniem się rowerami. Zaserwowano nam klasyczne style tygrysa i żurawia, od których można puścić dodatkowo pawia. W sumie wszystko to jest nawet przyjemne tylko po prostu co za dużo to nie zdrowo.Judgment poza uporczywym trzymaniem się zużytej formuły potyka się też na gruncie technologicznym. Fajnie, że nie tworzy już sztucznie ograniczonych aren na potrzeby kolejnych potyczek, ale co z niewidzialnymi ścianami? W 2019 roku wypadałoby już chyba wymyślić bardziej kreatywne uzasadnienie, dlaczego nie możemy wkroczyć na daną ulicę, niż po prostu wstawienie tam przezroczystego ograniczenia.Gorzej, że takie detale mamy też w tak prostych miejscach jak wnęki w budynkach. Cieszy, że wnętrza wielu kamienic są wyraźnie bardziej rozbudowane, niż w poprzedniczkach. Tylko czy naprawdę spadłby twórcom włos z głowy, gdyby umożliwili graczom odbicie się od drzwi do klatki schodowej te 4-5 metrów dalej, a nie od niewidzialnej ściany na brzegu wnęki? Przez to Kamurocho wydaje się okropnie sterylne.

Dlaczego wreszcie w 2019 roku skrypt wywołujący przeciwników podczas eksploracji miasta jest aż tak beznadziejny? Taka sytuacja – biegnę sobie do znacznika misji, przekraczam linię skryptu, rzuca się na mnie grupka bandytów. Po pokonaniu ich robię trzy kroki naprzód i po szybkim rzucie okiem na mapę dochodzę do wniosku, że od jakiegoś czasu idę jednak w złą stronę. Zawracam, cofam się trzy kroki i… z powietrza pojawia się nowa grupka bitnych przechodniów. I gra nawet nie próbuje udawać, że już tam stali, materializują się dosłownie na naszych oczach. W Yakuzach bywało już z tym lepiej.Mam więc z Judgment wyjątkowy problem. Chciałbym zarówno polecić wam poznanie tej historii, ale jednocześnie olanie tego tytułu, żeby pomóc autorom dojść wreszcie do smutnego wniosku – formuła rozgrywki nosi już poważne oznaki wypalenia. Choć Judgment to świetna narracja, boleśnie pokazuje, że grom Ryu Ga Gotoku na gwałt potrzebne jest już świeże powietrze. Jak kupicie, dostaniecie świetną opowieść, ale inwestując inaczej pieniądze w sumie też przysłużycie się dobrej sprawie.

Mógłbym w sumie napisać, że jeszcze ten jeden raz haczyk zadziałał, a przy kolejnej grze (pewnie nastąpi to niedługo) już się policzymy… ale po co? Jak pokazują losy Yagamiego, choć robienie za adwokata diabła przynosi sławę, może mieć też bardzo niedobre konsekwencje…

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)