Joy Ride Turbo - małe autka, wielka frajda [recenzja]

Joy Ride Turbo - małe autka, wielka frajda [recenzja]

Joy Ride Turbo - małe autka, wielka frajda [recenzja]
marcindmjqtx
10.06.2012 12:24, aktualizacja: 08.01.2016 13:20

Kinectowe Joy Ride było nudnym samograjem, który robił za gracza wszystko. Szkoda, bo przez to możecie zbyć Joy Ride Turbo śmiechem. A to oznaczałoby odpuszczenie sobie świetnych wyścigów małych autek.

Joy Ride Turbo nie sili się na żadne rewolucje w szerokim katalogu klonów Mario Kart, ale wychodzi to grze na dobre. To jeden z tych tytułów, w których frajda trafia do krwioobiegu gracza dosłownie w sekundzie, w której weźmie on pada do rąk. "Pod tym przyciskiem jest dopalacz, tak się robi triki, a efektów rozmaitych znajdziek nauczysz się w trakcie zabawy. Baw się dobrze!" Takie krótkie instrukcje w zupełności wystarczyły, by czwórka moich znajomych spędziła kilka godzin na zaciętej rywalizacji w tej kolorowej grze. Możliwość rywalizacji czterech zawodników na ekranie podzielonym na cztery części to jest to!

Nie dajcie się zwieść kolorowej grafice czy awatarom, które siedzą za kierownicą karykaturalnych autek. Może nie jest to gra skierowana do hardkorowców, ale ciekawe, oferujące mnóstwo skrótów trasy i całkiem rozbudowany system ofensywnych i defensywnych znajdziek sprawiają, że trudno się tu nudzić.

Ciągle coś się dzieje, ktoś chce nas ustrzelić, przypadkiem odkryjemy nową odnogę trasy. Rywalizacja jest zacięta, ale i dobrze zrównoważona. W dodatku model jazdy idealnie trafia w moje gusta jeśli idzie o frajdę płynącą z prędkości i długich poślizgów. Triki potraktowano po macoszemu, ale częste, potężne skoki to najlepsza okazja do naładowania paska dopalacza, by potem po wylądowaniu od razu pognać do przodu na złamanie karku.

W Joy Ride Turbo trudno się na coś denerwować. Odpalenie tej gry to absolutny pewniak do wprowadzenia grona znajomych w dobry humor. Nie brakuje przekomarzania się, rywalizacji i śmiechu, gdy ktoś nadzieje się na zastawioną na trasie pułapkę czy wystrzeloną rakietę.

Problem w tym, że sprawy nie wyglądają już tak różowo, kiedy gramy sami. Tryb kariery jest nudny. Zwykle na torze jest jeden rywal, który stanowi wyzwanie, a reszta to pionki, które równie dobrze możemy dublować przy dłuższych wyścigach. Podzielenie pojazdów na klasy zrobiono trochę bez głowy, bo tak naprawdę dopiero te najszybsze, sprawiają, że gra pokazuje pazurki. Reszta maszyn jest za wolna, by rozpędzić emocje.

Miłą ciekawostką jest tryb Stunt Park. To w zasadzie wielka, otwarta arena, na której autorzy poukrywali znajdźki. A my szalejemy po zakrętach i wielkich skoczniach bez presji czasu czy przeciwników. Nie jest to coś, co wciąga na godziny, ale trudno odmówić temu trybowi uroku, płynącego z wolności.

Werdykt Joy Ride Turbo żadną miarą nie jest zakupem obowiązkowym, ale jesteście sobie winni, by dać tej grze szansę ściągając demo. Zwłaszcza, jeśli przed telewizorem nie przesiadujecie sami. Czwórka graczy na jednym ekranie to fantastyczna sprawa i każdy -niezależnie od growego doświadczenia - będzie bawił się świetnie. W sieci ścigać może się dwa razy więcej zawodników, ale z obcymi to już nie końca to samo.

Samotnicy mogą dać sobie spokój, bo tryb kariery to najsłabszy element gry. Reszta niech poczeka na pierwszą promocję (na razie gra kosztuje 800 MSP) i kupuje. Nie pożałujecie.

Maciej Kowalik

Obraz
Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)