Jest, wicie, taki trynd
Gamescom to dziesiątki hostess, setki gier i tysiące oglądających to wszystko pryszczatych nerdów. To także tygiel w którym z roztopionej masy nowych i starych pomysłów wyłaniają się powoli nowe trendy.
Chodząc po olbrzymim centrum wystawowym (Koelnmesse jest większe niż kolońskie stare miasto) starałem się podpatrzeć w jakim kierunku zmierza nasza branża. I udało mi się poczynić kilka, mam nadzieję ciekawych, obserwacji.
3d, 3D, fri di, czy de... Odmieniane przez wszystkie przypadki, widoczne niemal wszędzie. Gry z przestrzenną grafiką wydają się być 'the next big thing'. Dla mnie pozostają cały czas wielką niewiadomą. Jak dotąd nikt z moich znajomych nie miał okazji posiedzieć przy 3D dłużej niż kilka minut na okazyjnych pokazach. Oczywiście wszyscy byliśmy na Avatarze, który wyglądał rewelacyjnie i mimo grubo ponad dwóch godzin metrażu nie wysadzał gałek ocznych. Ale po minucie migotania w GT5 miałem ochotę wydrapać sobie patrzałki i nigdy więcej nie oglądać niczego przestrzennego. Na szczęście po drodze z pokazu przechodziłem koło stanowiska prezentującego Cryengine 3, gdzie przy wykorzystaniu chamskich, tekturowych okularków z polaryzującymi szkłami poznałem moc trójwymiaru. A potem na stoisku pewnej znanej firmy robiącej karty graficzne usłyszałem, że 3d w PS3 to ściema, bo ma niższą rozdzielczość, mniej klatek i w ogóle jest paździerzem. Oby były to tylko zawistne słowa niebezpośredniej konkurencji.
Apdejt redaktora Gnypa: zgłasza votum separatum, bo jemu bardzo podobał się Motorstorm Apocalypse. Gra wyglądała słabiej w 3D ale grając nie zwracało się na to uwagi i jemu nic nie migotało. Good for him!
Rozpaczliwa gestykulacja Szturm gier wykorzystujących Kinecta i Move nastąpił już na E3, a na Gamescomie mieliśmy tego potwierdzenie. U każdego większego wydawcy widać było przynajmniej jedną zgrabną dziewoję podskakująca przed ekranem. Jak na razie oba nowe gadżety mnie rozczarowały w ten czy inny sposób. Kinect zabija ceną i faktem, że przyzwoity hardkorowiec nie ma w co na nim zagrać. Poza tym widok kolesia udającego że jedzie na niewidzialnych nartach przekonał mnie ostatecznie, że Singstar po pijaku został zrzucony z tronu growej żenady.
Z Move niby jest wszystko w porządku, bo to przecież takie Wii od Sony, z tymże w przypadku konsoli Nintendo obie części kontrolera wykorzystują ruch, a w Move tylko ta z kulką. To spora wtopa, zwłaszcza że przesuwanie palca z analoga na krzyżak w ogniu walki zwykle kończy się awarią i grozi śmiercią lub kalectwem. Mimo tego w starciu z Kinectem Move raczej wygrywa, głównie przez wsparcie dla fajnych gier.
Twórcy zaczynają mantykować Po mniej więcej pięciu latach od premier obu konsol (tak, wiem że PS3 wyszło później) twórcy zaczynają powoli narzekać na ograniczenia narzucane im przez sprzęt. Wiele nowości multiplatformowych prezentowanych było na pecetach (czy właściwie stacjach roboczych), co w kilku przypadkach zakończyło się dość zabawnymi sytuacjami: 'tak, oczywiście prezentujemy wersję na konsoli... Oops... system nam się wywalił do Win7'. Przy największej dozie dobrej woli, nie da się ukryć, że gry na konsolach wyglądają gorzej i mają mniej płynną animację. Kolejna generacjo NADCHODŹ SZYBCIEJ.
Trudne przymierza Określenie 'Uneasy alliance' jednego dnia usłyszałem trzy razy od trzech różnych developerów. Chodzi o sytuację, w której bohaterowie muszą ze sobą kooperować, ale jednocześnie rywalizują i mogą robić sobie świństwa. Taka współpraca poprzez wkurzanie kolegi. W F.3.A.R. Pointman (bohater pierwszej gry) i Fettel (ten zły generał, przypadkiem będący bratem Pointmana) nienawidzą się szczerze, ale muszą ze sobą działać. Tak samo jest z Graysonem Huntem i Trishką Novak z Bulletstorma - jedno chciałoby zabić drugie, ale nie może, bo inaczej nie wydostaną się z zabójczej planety. Najbardziej ubawiło mnie, gdy po zobaczeniu tych dwóch krwawych tytułów usłyszałem to samo hasło z ust producentów Ratchet & Clank: All 4 One. Cztery kolorowe ludki biegające po mapie i zbierające kółka zębate też stanowiły trudne przymierze. Czekam na 'uneasy alliance' Kubusia Puchatka i Hefalumpów.
Darmowa konina Niby nie zagląda się jej w pysk, ale biorąc pod uwagę zatrzęsienie tytułów tego typu, trudno nie było sprawdzić stanu uzębienia. To zdecydowanie domena pecetów - darmowe MMO, darmowe RTSy, darmowe wyścigi a nawet darmowe strzelaniny. To że ktoś nie posiada budżetu nie oznacza już, że nie może grać. Oczywiście w niektórych przypadkach brak ceny łączy się z niską jakością, ale tych przypadków było mniej niż gier dobrych i bardzo dobrych. NFS World to solidne wyścigi, League of Legends (Riot wystawiał się w strefie biznesowej) masakrująco dobra MOBA, Rappelz czy Runes of Magic (bardzo mocno promowane) to MMO wcale nie gorsze od tych płatnych. Na mnie największe wrażenie zrobiło Company of Heroes Online. To pełna wersja CoH, czyli najlepiej ocenianego RTSa w historii (z recenzji ma taką samą średnią jak SCII, tylko użytkownicy dali mu o 1 punkt więcej), który mimo kilku lat na karku nadal rządzi pod każdym względem. Mam wersję pudełkową, ale i tak zagram w online, bo będzie miała całą masę nowych opcji.
Oto moja garść obserwacji. Jeśli ktoś z Was był i zauważył coś więcej, to piszcie w komentarzach. Chętnie podyskutuję.
Tadeusz Zieliński