Jessica Jones, sezon 2 - recenzja. Fioletowe demony przeszłości
W Defenders nikt nie miał trudniej od tej pani.
Dobry wieczór! Być może nawet nie poczuliście tęsknoty i zdziwiły Was plakaty na przystankach tramwajowych w drodze do pracy, wcale Was nie winię. Ale to prawda - Marvel znowu na tyle polubił się z Netfliksem, by wydać na świat kolejne trzynaście odcinków ich serialowego uniwersum. Dzisiejszy pacjent? Och, czyż to nie moja ulubiona Jessica Jones? W sam czas, trzeba poprawić jej wizerunek po dość, nie ukrywajmy, komediowym występie w "Defenders". Niezależnie od tego, czy zgodzicie się z moją oceną pierwszego sezonu (któremu w tej superbohaterskiej siatce dorównuje wyłącznie "Daradevil"), czy właśnie po niej przestaliście liczyć się z moim zdaniem, pozostaje bez dyskusji - to była dość wyjątkowa seria. A jej uroku nie można już powtórzyć. To co, kto polewa pierwszego?Główną siłą oryginału była szaleńcza dynamika między Jessicą, uzależnioną od rudego trunku antybohaterką, a Kilgravem, sadystycznym mutanem z kompleksem boga. Jeżeli, co biorę za niesamowicie odważne, jedno z nich usunęliśmy z równania na zawsze, w serialu pozostaje krater wielkości stadionu. Ale nie pierwszy raz netfliksowi marionetkarze mierzą się z podobnym problemem; Mattowi Murdockowi poszło przecież całkiem spektakularnie bez Wilsona Fiska (ba, na tyle, że jeden z "antagonistów" doczekał się własnej serii). Tylko że "Daredevil" u fundamentów jest przepełniony akcją, akcja dyktuje jego tempo, wypełnia pustki, wynagradza mniej udane wątki poboczne. "Jessica" była thrillerem. Teraz zaś nie ma już źródła dreszczu.
Jessica nigdy nie umiała radzić sobie ani ze współczesnością, ani z dziurawą przeszłością. Powrócą, oczywiście, obie, by w drugiej połowie sezonu - tej, której nadgorliwi recenzenci do dzisiaj nie mogli zobaczyć - spróbować raz jeszcze powiększyć stawkę całego dramatu. Proszę jednak nie dać się zwieść sugestiom z pierwszego sezonu, narkotyk "zwiększający zdolności bojowe" oraz jego nieobliczalny konsument wcale nie będą tutaj najważniejsze. Bo ogólnie zabraknie antagonisty z krwi i kości. Tasiemcowy Netflix od jakiegoś czasu walczy z fabularną konstrukcją rodem z gry wideo. Jasne, są dobrzy i źli, są tajemnicze morderstwa (wszak inspiracji neo-noir trudno się pozbyć), ale najbardziej przerażające jest... drugie dno psychiki tytułowej bohaterki. Wewnętrznych demonów nie można zabić. Wrócą, w całej swojej fioletowej poświacie.To już niemal stuprocentowy dramat. Jeżeli będziecie w stanie przełknąć ten fakt, jeżeli intrygowały Was traumatyczne przebłyski z zamierzchłych czasów, odnajdziecie się w powolnym tempie kontynuacji. Nie mam ochoty po raz czwarty już wypominać Netfliksowi, iż trzynastoodcinkowa formuła zaczyna wychodzić im bokiem. Jednak w przeciwieństwie do "Punishera", "Jones" nie odwdzięczy Wam się ekstremalnie krwawym zwieńczeniem. Przypomina wręcz coś na wzór "sezonu przejściowego", po którym rzeczywiście "nic nie będzie takie same", ale podczas którego (tak będzie pewnie uważało mnóstwo osób) dzieje się właściwie niewiele. Trudno mi to wyjaśnić. Atmosfera gęstnieje, w wyniku ostatnich kilku odcinków jest to już najmroczniejszy rozdział całego uniwersum. Ale wszystko jest rozwleczone. Tak zwyczajnie, serialowo, by binge trwał beztrosko i można było pójść skubnąć coś z lodówki.Wiele gorzkich przygód czeka nie tylko sarkastyczną pijaczkę. Trish zajdzie do piekła i z powrotem w drodze do swojej komiksowej persony (ale to jeszcze nie teraz, niestety). Hogarth - i wątek ten uważam za najmocniejszy w całym sezonie - znowu spróbuje osiągnąć swój cel choćby po trupach, niemniej tykający na karku zegar pozbawi ją dotychczasowego opanowania. Opowieści przeplatają się chętnie, więc prędzej czy później wszystkie w jakiś sposób wzbogacą rozdrapywanie ran protagonistki. Jedynym ciepłem w tym dołującym świecie jest sąsiad Malcolm. Jego figura w dużym formacie Marvela byłaby zapewne nieznośna, lecz tutaj pasuje idealnie. Chciałbym mieć takiego kumpla. Chociaż zazdrościłbym mu sześciopaka.
No właśnie, dojrzałość. "Jessica Jones" już za pierwszym razem poruszała tematy, których prawdziwe MCU boi się niczym kanara w nocnym autobusie. Nowe rozdziały z przeszłości bohaterki nie są już tak przerażające, co miesiące spędzone pod urokiem Kilgrave'a. Uświadomimy sobie za to, jaki koszmar przeżyła jej przyszywana siostra, nim stała się pomocną, ambitną dziennikarką. Na nią, na Hogarth, na każdego, kto z jakichś powodów był zaplątany w sidła eksperymentów genetycznych, które stworzyły Jessicę, chlupnie najwięcej fekaliów. Szczerze mówiąc, po trzynastu odcinkach nie wyobrażam sobie kiedykolwiek drugiego spotkania wszystkich członków Defenders. Wszystkie serie odchodzą we własnych kierunkach. "Jessica" odcina się od mistyki, humoru i efekciarstwa. Wybiera refleksje nad butelką wódy i wieczny żal. A zatem bądźcie spokojni, nadal ma sporą część dawnego uroku.
Jeżeli "Luke Cage" jest charyzmatycznym głosem czarnoskórych w świecie odcinkowych superherosów, "Jessica" staje się pięścią kobiet. Kobiety są najsilniejsze w tym świecie. Kobietą jest "antagonistka" tego sezonu. To kobiety zdobywają mężczyzn lub płacą prostytutkom. Kobiety są szefami. Nie powinno Was to dziwić - wszystkie epizody wyreżyserowane zostały przez kobiety. Nie mam potrzeby dokładania własnej cegiełki do coraz silniejszej polityczności Marvela, jednak druga seria "Jones" sporo na tym zyskuje. Pasuje jej. Zwłaszcza z dość kontrastową, nieperfekcyjną panią na pierwszym planie. Nie ma bardziej "uszkodzonego" bohatera w całym uniwersum.Tyle mogę bez przesadnych spoilerów. Czy warto obejrzeć? Tak. "Jessica Jones", nawet bez elektryzującego wroga i równie spiętej atmosfery, wciąż jest silniejsza od "Luke'a" "Defenders" czy, wiadomo, "Iron Fista". Jestem ciekaw, czy wśród naszych czytelników znajdą się tacy widzowie, którym drugi sezon przypadnie do gustu mocniej od pierwowzoru. Ale standardowo - karuzela nie zwalnia. Nie zdążycie zatęsknić za mroczniejszą odsłoną superbohaterskiego Nowego Jorku, nim dookoła zaczną rozwieszać twardą buźkę Mike'a Coltera promującą drugi sezon Cage'a. Może to takie zabezpieczenie ze strony Netfliksa? Żeby przerwa nigdy nie była na tyle długa, abyśmy zauważyli, że ich serie zaczynają nam się powoli przejadać?
Adam Piechota