Jeśli chcecie traktować Switcha wyłącznie jako konsolę przenośną, Nintendo wam to ułatwi
24.05.2018 07:00
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Zaoszczędzone pieniądze można przeznaczyć na pierwszą grę. Czyli pewnie Zeldę.
Lubię być członkiem kumatej części społeczności kibiców Nintendo. Bo widzicie - oni wyczuli co się święci dosłownie kilka sekund po tym, jak japoński gigant zapowiedział… ładującą podstawkę do Switcha, dzięki której można szarpać w trybie tabletop oraz karmić prądem swojego Pstryczka jednocześnie. Bo w tej konsoli wejście USB rozwiązane jest na tyle niefortunnie, że wcześniej ładować należało w trybie przenośnym-przenośnym, trzymając sprzęcik w rękach. Kumaci fani, o których wspomniałem, już wtedy stwierdzili - ta zapowiedź jest pierwszym krokiem w kierunku następnego „modelu” Switcha, uniemożliwiającego pełne wykorzystanie jego hybrydowej natury.
Tylko głupiec lub szaleniec nie wypuściłby podobnego zestawu na pozostałych rynkach (hmm… a skoro mówimy o Nintendo). Nie jestem zdziwiony, że firma powoli zaczyna kombinować z formułą ostatniej zabawki. Przekaz marketingowy był klarowny i dziś wszyscy wiedzą, jaką przewagę nad pozostałymi konsolami ma Switch. Potencjalny kupiec powinien zatem dokładnie wiedzieć, że pakując się w tańsze rozwiązanie, pozbawia się stacjonarnej części całego doświadczenia. Ale może tę stację dokującą dokupić później. Albo nie ma telewizora, więc mu niepotrzebna (problem ogromu domów w Japonii). Albo kupuje Pstryczka dla Pokemonów i tradycja serii nie pozwalałaby mu włączyć ukochanej serii stacjonarnie. Cokolwiek.
Prędzej czy później, choć Nintendo odkłada ten moment w czasie, ile tylko potrafi, Switch zastąpi na rynku 3DS-a. I podobnie jak on - powinien zaoferować tyle różnorodnych rozwiązań, ile tylko jego producenci ogarną.
Adam Piechota