James Bond 007: Blood Stone - recenzja
Zaliczenie dwóch gier z Jamesem Bondem w mniej niż dwa tygodnie powinienem uznać za nie lada wyczyn. Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że wcale nie mam dość i chętnie spędziłbym jeszcze kilka godzin przy nowym filmie z Agentem Jej Królewskiej Mości. Po świetnej reinkarnacji GoldenEye 007 na Wii, przyszedł czas na przeznaczony dla konsol generacji HD James Bond 007: Blood Stone. I choć nie można mówić o jesiennym hicie, to trudno powiedzieć, aby najsłynniejszy tajny agent się nie sprawdził.
Podczas gdy przeznaczony dla Nintendo Wii GoldenEye 007 bazował zarówno na kinowym obrazie, jak i wirtualnym hicie minionej dekady, tak Blood Stone opowiada zupełnie nową historię, która czerpie jednak pełnymi garściami ze znanej i lubianej konwencji. Zaczyna się z grubej rury - w Atenach Bond musi powstrzymać człowieka, który pragnie wysadzić w powietrze przywódców państw należących do G-20. Oczywiście nie jest tajemnicą, że wcielający się w postać Jamesa Daniel Craig nie pozwoli na tak odważny pomysł i praktycznie bez problemów pokona terrorystów, śląc w ich stronę przynajmniej kilkaset kul ze swojego wyposażonego w tłumik pistoletu. To dopiero początek wielkiej przygody. Dalej jest jeszcze ciekawiej - broń biologiczna, podstęp, piękna kobieta, zdrada i masa akcji. Sami przyznacie, że ten schemat znamy jest od wielu lat i raczej trudno, aby się znudził - czy to w kinowych produkcjach, czy w wirtualnych odsłonach przygód Bonda. Daniel "Polemizuję pięścią" Craig Wraz z pojawieniem się Daniela Craiga, filmowy James Bond zmienił konwencję. Z naciąganego, ale i uroczego na swój sposób wizerunku wyposażonego w dziesiątki wymyślnych gadżetów amanta, Bond stał się twardzielem, który załatwia wszystkie problemy pięścią i karabinem. Nie ma tu miejsca na niewiarygodne pomysły w stylu strzelającego laserem zegarka czy wyposażonego w wyrzutnię rakiet długopisu. Jest za to dużo krwi, połamanych rąk i cała plejada szybkich wymian ciosów. Taki właśnie jest Blood Stone - to niezła strzelanka TPP (z elementami skradanki) polana pościgowym sosem.
Akcja zwalnia tylko w kilku miejscach, a dzięki szybkiemu tempu czujemy, że uczestniczymy w emocjonującej przygodzie mającej z założenia zapewnić stały dopływ adrenaliny. Bo co może być lepszego, niż pacyfikowanie przeciwników wszystkimi dostępnymi środkami? Pięścią, nogą, łokciem, głową, pistoletem, karabinem, wyrzutnią granatów - nie ma znaczenia czym, liczy się efekt. A ten jest konkretny. Dodajcie do tego przydatny i dobrze działający system osłon, prostą, ale efektowną walkę wręcz i ładowane, skuteczne Focus shots, a dostaniecie całkiem niezły miks, który gwarantuje dobrą zabawę. Szybkie kobiety i piękne samochody James spotyka w grze całkiem niebrzydką koleżankę po fachu, która odgrywa w fabule dość ważną rolę. Wcieliła się w nią piosenkarka Joss Stone i trzeba przyznać, że wirtualnie wypadła o wiele lepiej niż w rzeczywistości. W związku z tym pozwolę sobie pominąć dalszy opis kobiecej postaci i przejdę do zdecydowanie ciekawszej sprawy - automobili. Ważnym elementem Blood Stone są pościgi samochodowe. Jest ich kilka, ale to więcej niż pewne, że w pamięci pozostanie Wam głównie syberyjski rajd przez zamarzniętą rzekę. A samochody? Miłość niejednego faceta - Aston Martin DB9, czy trzeba mówić coś więcej? Fury nie są wyposażone ani w dopalacze, ani w rakiety, dzięki czemu nie będziecie się czuli jak w filmie science-fiction. Choć model jazdy nie wygląda na zbyt skomplikowany, to samochody prowadzi się przyjemnie i nie czuć, że elementy pościgowe dodane zostały na siłę. Bez rewelacji, ale i wstydu. A że po wyścigu samochód wygląda już niezbyt ciekawie? Widać Bondowi wolno wszystko.
Gumowy James z niewyraźną twarzą Przed premierą kilka razy wspominałem, że postać Craiga wydaje mi się odrobinę gumowa i niestety muszę podtrzymać swoją tezę. Dziwna to koncepcja, ale najwidoczniej o to chodziło Bizarre Creations. James wydaje się zbyt elastyczny, a jego ruchy nienaturalne. Spodziewałem się, że twarz Craiga zostanie dopracowana do perfekcji, a okazało się, że facjata bohatera jest, delikatnie mówiąc, niewyraźna. Oczywiście po jakimś czasie przestanie Wam to przeszkadzać, więc nie ma co ronić łez. Niestety zachwytów nad oprawą graficzną nie będzie, bo gra wygląda raczej przeciętnie. Jest oczywiście kilka momentów, które zapadną w pamięci - jak chociażby nieźle wyglądający pościg poduszkowcem, ale o wyznaczaniu standardów absolutnie nie może być mowy. Lepiej za to prezentuje się oprawa dźwiękowa. Świetnie słuchało mi się muzyki grającej w tle (bezbłędnie bondowska), a zarówno dźwięki wszelakie, jak również głosy aktorów stoją na najwyższym poziomie. Craig mógłby podejść do nagrań bardziej emocjonalnie, ale z drugiej strony na kinowym ekranie też nie tryska humorem. Nie zauważyłem, aby animacja przycinała, choć przy oprawie tego typu byłoby to dość dużym nietaktem. Obowiązkowo sieciowo Choć jest więcej niż pewne, że zagrywacie się teraz w Call of Duty: Black Ops i nie interesuje Was tryb rozgrywki wieloosobowej w Blood Stone, to nie wypada o nim nie wspomnieć. Wbrew temu, czego się spodziewałem, jest on grywalny i sądząc po braku problemów ze znalezieniem chętnych do zabawy, cieszy się popularnością. Nie są to sieciowe boje znane z Gears of War, ale nie powinniście się nudzić. Czekają tam na Was trzy tryby: Team Deatmatch, Last Man Standing (tak naprawdę to TDM, ale z jednym życiem) oraz Objective. Gra się przyjemnie, a pojedynki są emocjonujące. Czasem łatwo złapać zbłąkaną kulę, wystrzeloną przez kogoś nie wiadomo skąd, ale nie powinniście z tego powodu wpadać w szał. Szybki palec na spuście i celne oko powinny wystarczyć do osiągnięcia sukcesu. Ciekawe tylko, jak długo będą pojawiać się na serwerach przeciwnicy. Historia pokazuje, że po kilku miesiącach chętni do grania znajdują się tylko w produkcjach z najwyższej półki.
A mogło być tak pięknie Niestety, nie wszystko w nowych przygodach Bonda dograło. Przede wszystkim boli krótki czas gry. Na normalnym poziomie trudności przejście Blood Stone zajęło mi 5 godzin, ale jestem więcej niż pewien, że mogłem uwinąć się w cztery. Sporo czasu zajmują przerywniki filmowe, przez co właściwa rozgrywka jest jeszcze krótsza. Telefon komórkowy, który z założenia ma wskazywać drogę i zarysowywać pozycje przeciwników wygląda wizualnie jak marna kopia Detective Mode z Batman: AA. Obraz trzęsie się gdy biegniemy, a trzeba dość często z pomysłu korzystać. Choć drżący ekran jest zabiegiem celowym, to bardzo mnie irytował i szkoda, że nie da się tego wyłączyć. Łamigłówek nie ma, a proste minigierki uwłaczają definicji QTE. Powalenia przeciwników są zbyt proste (choć efektowne), a ich sztuczna inteligencja pozostawia wiele do życzenia. Nie czuć mocy broni, przez co szycie do wrogów z pistoletu czy wojskowego karabinu nie robi większej różnicy. Warto uważać na system osłon, bo choć sam w sobie działa dobrze, to czasami można złapać kilka kulek, pozostając w ukryciu. Trafiłem ponadto na momenty, w których padałem jak mucha, innym razem przyjmowałem na klatę kilka magazynków i wciąż miałem szansę na przeżycie.
Werdykt Blood Stone trzyma poziom wyznaczony przez Quantum of Solace, ale wypada słabo przy odświeżonym GoldenEye 007. Gdybym miał wybrać tej jesieni lepsze przygody Bonda, bez wahania postawiłbym na tytuł dla Wii. Nie spodziewałem się po Blood Stone rewelacji, więc nie mogę mówić o zawodzie. Z drugiej strony Bizarre Creations mogło bardziej przyłożyć się do niektórych elementów, szczególnie w związku z tym, że nie goniły ich filmowe terminy, a Activision wydało w podobnym czasie Black Ops, które na pewno napchało już portfel Kotticka do granic możliwości. Najdziwniejsze w Blood Stone jest to, że przez te kilka godzin bawiłem się naprawdę dobrze, co w konsekwencji było wyznacznikiem poniższej oceny. Dobry średniak. Wart sprawdzenia - choć może niekoniecznie od razu po premierze.
Paweł Winiarski