Jak Umbrella radzi sobie z problemami, czyli gramy w Resident Evil: Operation Raccoon City
Mieliśmy przyjemność przetestować przedpremierową wersję Resident Evil: Operation Raccoon City. Zastanawiacie się, jak strzelało się nam do zombiaków?
03.02.2012 | aktual.: 07.01.2016 15:55
„Resident Evil: Operation Raccoon City” to kooperacyjna strzelanka TPP, która pokaże nam wydarzenia znane z „Resident Evil 2” i „Resident Evil 3: Nemesis” z zupełnie innej perspektywy. Przyjdzie nam się wcielić w jednego z oficerów Umbrella Security Service (USS), złapać za broń i likwidować wszelkiej maści cele. Tak, zapomnijcie o rozwiązywaniu tajemnic i zagłębianiu się w fabularną opowieść. Tu liczy się przede wszystkim skuteczność broni i szybki palec na spuście. I tak, można jednocześnie chodzić i strzelać.
Wesoła drużyna likwidująca problemy Postacie, w które przyjdzie nam się wcielić, tworzą najbardziej ponurą ekipę, jaką ostatnimi czasy widziałem. Ale może właśnie tacy są specjaliści od radzenia sobie z trudnymi problemami? Bo przecież trudno lepiej opisać to, z czym przez lata zmagała się korporacja Umbrella. Cała szóstka (Vector, Beltway, Spectre, Four Eyes, Lupo i Berth), z której szeregów możemy wybrać ulubione cztery postacie, chodzi w maskach i obcisłych czarnych strojach - wygląda to dość nietypowo, niektórzy powiedzą, że wręcz komicznie. Każdy z nich preferuje inny arsenał (choć można go zmienić) i ma inne umiejętności - postacie zostały podzielone na klasy. Warto mieć to na uwadze podczas dobierania drużyny, choćby po to, aby zapewnić sobie nie tylko wsparcie ogniowe, ale również medyka, który będzie leczył pozostałych.
Strzela się całkiem przyjemnie i dynamicznie, łatwo rozbudować arsenał zarówno o bronie porozrzucane po lokacjach jak i o "pukawki" zostawiane przez poległych wrogów. Na tłumy zombiaków nieźle działa zwykły granat oraz granat oślepiający. Całkiem nieźle wypada system osłon, postacie same przyklejają się do niektórych obiektów - zza takiej osłony zdecydowanie bezpieczniej prowadzi się ostrzał.
Głupi i głupszy Sterowani przez konsolę współtowarzysze to straszne głupole, ale o nich później. Nie lepiej prezentuje się mięso armatnie. Dobrze, zombie są usprawiedliwione, one chcą tylko zjeść nasze mózgi i ciała, nie potrzeba im do tego skomplikowanej strategii. Dzielnej czwórce bohaterów przyjdzie się jednak zmierzyć również z uzbrojonymi członkami oddziałów specjalnych, którzy - powiedzmy sobie szczerze - wyglądają na intelektualne sieroty. Wychylają się zza osłony dokładnie wtedy, kiedy w ich stronę lecą pociski, potrafią podbiec samotnie w naszą stronę, gdy akurat stoimy w grupie. Widziałem też takich zawodników, którzy zacinali się na murkach, próbując sforsować je siłą woli. Do poprawki, oby coś podobnego nie znalazło się w finalnej wersji.
Klimat jest, ale trochę inny No właśnie, „Resident Evil: Operation Raccoon City” nawet nie udaje zwykłych odsłon serii i czuć to po atmosferze, jaka panuje w grze. Na rzecz strzelania zgubił się tu gdzieś klimat horroru. Zresztą będąc członkiem uzbrojonej po zęby, czterosobowej drużyny, trudno się bać. Nawet hordy mocniejszych przeciwników w końcu padają, jeśli prują w nie cztery ciężkie karabiny. Nie poczułem tu nie tylko strachu, ale również zaszczucia. Fani serii odnajdą się jednak w tym klimacie, a to z dość prostego powodu. Otóż jeśli kiedykolwiek interesowaliście się uniwersum Resident Evil, to z ogromnym zaciekawieniem będziecie brać udział we wszystkich misjach, ponieważ pokazują one wiele szczegółów dotyczących rozprzestrzeniania się wirusa T oraz tego, w jaki sposób Umbrella radziła sobie nie tylko z samymi zarażonymi, ale również likwidowaniem śladów wskazujących na jej udział w incydentach.
Nieładnie, oj nieładnie Niestety, gra wygląda dość przeciętnie. Szczególnie przy pierwszej misji poczujecie się jak w wehikule czasu, który postanowił Was cofnąć w okres pomiędzy czwartą a piątą częścią RE. Nie wydaje mi się, aby oprawa miała w pełnej wersji gry ulec poprawie, miejcie więc ten mankament na uwadze. Postacie nie są tak dopracowane, jak w „piątce”, ich animacje wyglądają na niedokończone. Przy większej liczbie przeciwników grze zdarza się zakrztusić. Kolorystyka nie poprawia wrażenia, wszystko jest ciemne i bure. Nie zachwyca również oprawa dźwiękowa - o ile dialogi są w porządku, o tyle odgłosy broni i ogólne udźwiękowienie nie budzi sympatii. Capcom wielokrotnie pokazał, że umie zrobić produkcje o zdecydowanie bardziej dopracowanej oprawie audiowizualnej. Wielka szkoda. Pod tym względem najlepiej wypada menu, jest w dodatku strasznie klimatyczne.
Po pierwszej misji byłem na nie. Po drugiej czułem, że fajnie spędziłem ostatnie 30 minut, bo tyle mniej więcej trwają poszczególne fragmenty. Grałem samotnie, konsolowi przyjaciele nie prezentowali zbyt wysokiego poziomu inteligencji, przez co potrafili ginąć w głupich sytuacjach, nie mogłem też liczyć na to, że skupią na sobie uwagę napierających zombiaków, bym mógł zajść nieumarłych na przykład z boku i zlikwidować bez większego problemu. Czteroosobowa kooperacja sprawdzi się jednak przy obsadzeniu wszystkich bohaterów żywymi graczami. Jestem tego pewien, dopiero wtedy „Resident Evil: Operation Raccoon City” nabierze rumieńców. Samemu nie było źle, ale nie tak powinno się grać w ten tytuł. Musicie tylko przymknąć oko na oprawę graficzną i techniczne niedociągnięcia.
Paweł Winiarski