Invizimals: Następny wymiar (PSP) - recenzja
Po przejściach z EyePetem miałem serdecznie dość rzeczywistości rozszerzonej, czyli umieszczania w czasie rzeczywistym cyfrowych obiektów na obrazach wychwytywanych przez kamerę. Jak się okazało, technologię można ujarzmić. Większym problemem jest wykorzystanie jej do stworzenia dobrej gry.
09.03.2011 | aktual.: 30.12.2015 14:05
To żyje! Powtórzmy, bo to rzecz niesłychana: Invizimale działają! Nie ma tu znanego z EyePeta problemu z nieprawidłowym odczytywaniem podstawki referencyjnej, nie ma zwolnień animacji, nie ma niezwykle rygorystycznych wymagań dotyczących umiejscowienia kamery. Powiem więcej: technologia augmented reality została zastosowana w grze Novaramy wręcz wzorowo. Wszystko działa tak płynnie i tak bezproblemowo, że gracz może się poczuć jak filmowy reżyser - tylko od niego zależy, jak efektownie będzie przedstawiała się akcja. Możliwość robienia dużych zbliżeń i oddaleń, a także płynne animacje obecnych na ekranie postaci, tworzą mieszankę, która przy pierwszym kontakcie z grą zrywa skarpetki bez znieczulenia. Invizimals: Następny wymiar jest z pewnością jednym z najbardziej widowiskowych tytułów na PSP. Szkoda, że nie jednym z najlepszych.
Uczucia mieszane z przewagą negatywnych Gracz wciela się w trenera niewidzialnych stworów, które można zobaczyć tylko dzięki kamerze PSP. Kolejne fragmenty fabuły, przywodzącej na myśl animowane Pokemony, przedstawione są w formie zaskakująco dobrze zrealizowanych filmów, kręconych w prawdziwej scenografii, z wykorzystaniem profesjonalnych aktorów. Całość przypomina produkcje telewizyjne Disney Channel i robi spore wrażenie, lecz przekombinowany scenariusz i rozbrajająco naiwne zachowania postaci potrafią doprowadzić do szału. To pierwszy z poważnych problemów Invizimali.
Gdy zasiądziecie do gry, bardzo szybko zauważycie, że proporcje długości przerywników i właściwej rozgrywki są... co najmniej dziwne. Przebrnięcie przez wstawki filmowe niemal zawsze zajmuje więcej czasu niż interaktywna zabawa. Tę zaś możemy podzielić na trzy grupy: łapanie invizimali, bitwy i dodatkowe minigierki.
Pierwsza z czynności jest najciekawsza - upolowanie każdego ze stworków, które następnie rzucimy w wir walki, wymaga odmiennego podejścia. Czasami konieczne będzie umiejętne manewrowanie kamerą, czasem dobre wyczucie czasu, a w niektórych przypadkach zostaniecie zmuszeni do wykorzystania mikrofonu. Niestety, aby zacząć "polowanie", najpierw danego stworka trzeba znaleźć. Każdy invizimal pojawia się na powierzchni określonego koloru, toteż jeśli nie macie domu udekorowanego tuzinem dywanów w jednolitych barwach, dla uniknięcia frustracji zaopatrzcie się w kolorowy papier. To nie żart - warto oszczędzić sobie szukania koszulek czy koców, których kolor uruchomiłby tryb polowania.
Walka, niestety, nie jest nawet w ułamku tak ciekawa jak łapanie invizimali. Stwory mają do dyspozycji tylko cztery ataki; do tego można zakupić uderzenia specjalne, które działają na zasadzie "raz a dobrze". Nie jest to szczególnie rozbudowana mechanika, a możliwość skorzystania z (prawie) zawsze skutecznego bloku sprawia, że wygranie dowolnego pojedynku staje się kwestią refleksu. W zasadzie możecie nawet nie szkolić swoich stworków, jeśli tylko macie dobre wyczucie czasu. Trzon gry prezentuje się więc niezbyt ciekawie. Dodatkowe minigierki w postaci prostych puzzli nie ratują obrazu całości.
Werdykt Największą zaletą Invizimali jest udanie zaimplementowana technologia augmented reality, której potencjał nie został jednak wykorzystany. Aż prosi się o zastosowanie jej w bardziej rozbudowanej grze, takiej jak Mortal Kombat. Wyobraźcie sobie Scorpiona wykonującego fatality na waszym biurku - to byłaby najlepiej sprzedająca się bijatyka wszech czasów! Dopóki spece nie podchwycą tego pomysłu, możecie co najwyżej pobawić się potężnie uproszczonym klonem Pokemonów. Czy warto wydać na niego pieniądze? Tylko jeżeli nie macie pomysłu na prezent urodzinowy dla dziesięcioletniego kuzyna. Jako gra dla dzieci Invizimals: Następny wymiar powinna sprawdzić się znakomicie. Starszym graczom radzimy jednak trzymać się od niej z daleka.
Michał Puczyński