Iniemamocni 2 – recenzja filmu. Choć w papierach lat przybyło...
... to naprawdę wciąż jesteśmy tacy sami. I jest to świetna wiadomość.
Choć po raz ostatni widzieliśmy się z rodzinką Parrów jakieś 14 lat temu, bohaterowie od tego czasu nie bardzo się zmienili. Bob, głowa rodziny wciąż jak mantrę powtarza, że gdy nie jest super bohaterem to się marnuje, a okres pracy w ubezpieczeniach wspomina jako najgorsze lata swojego życia. Maks wciąż jest szybki, a poza tym znów ma problemy z matematyką i ojcem denerwującym się z tego powodu, że od jego dzieciństwa w dodawaniu ułamków trochę się pozmieniało. Elastyna nie przestała być przez te lata elastyczna, zarówno pod względem wiotkiego ciała o jakim marzy każda gimnastyczka, jak i umiejętnego godzenia funkcji super bohaterki oraz mamy. Wiola dalej jest nieśmiałą licealistką, po godzinach natomiast wywołuje pola siłowe, o jakich mogliby pomarzyć profesorowie od fizyki.Słowem tacy sami, jak rodzinka, która ponad dekadę temu powstrzymała plany diabolicznego Syndroma. Trudno zresztą zmienić się w ciągu ułamku sekundy, bo choć oba filmy dzieli ponad dekada, akcja dwójki rozpoczyna się dokładnie w momencie, w którym skończyła się jedynka. Twórcy zaś, co godne pochwalenia, nie bawią się w wyjaśnianie widzowi kto, gdzie i kiedy. Pamiętacie pierwowzór? Świetnie, poznacie ciąg dalszy. Nie wiecie, kto to Bomb Voyage? Nie przeszkodzi wam to w śledzeniu nowej części przygód Parrów, bo to niezależna historia.Spodobało mi się takie podejście do sprawy, bo nawet bez nawiązań do pierwowzoru, dzieje się tu już bardzo dużo. Oś fabuły obraca się tym razem wokół tajemniczego milionera, który marzy o przywróceniu blasku super bohaterom. Jeżeli nie widzieliście jedynki, wspomnę, że w filmowym uniwersum żyje sporo ludzi o magicznych mocach. Niestety, choć nie brak wśród nich istot o złotych sercach, ostatecznie zostają oskarżeni o sianie zamętu i zdelegalizowani. Wspomniany już milioner ma jednak plan, jak przywrócić im dawny blask.Zauważa, że telewizja pokazuje przecież wyłącznie skutki ich akcji. Wiecie, zdemolowane całe miasto, okradziony bank i wizerunek ludzi w kostiumach na tle tego wszystkiego. Trudno w takiej sytuacji wyobrazić sobie, że bez ich interwencji mogłoby być dużo gorzej... Co by było jednak, gdyby pokazać ludziom na bieżąco jak pracują?
Poza Mrożonem, Elastyną i Bobem do akcji stopniowo przyłączają się kolejni ukrywający się na całym świecie superbohaterowie. Pokazywanie w telewizji odwagi "ludzi w pelerynach" ma przyczynić się do wzrostu ich popularności, a w efekcie podpisania przez polityków ustawy pozwalającej im na legalne działanie. Każda z postaci ma mieć okazję do wykazania się, na pierwszy ogień idzie jednak Elastyna. Po analizie porównawczej zniszczeń powstających w skutek akcji okazuje się dużo tańsza od swojego męża. Z czym wiąże się swoją drogą późniejsza dość zabawna sprzeczka małżeńska. Publika oczywiście szybko zakochuje się w superbohaterach, ale wtedy na scenę wkracza naprawdę groźny przeciwnik - Ekrantyran. Genialny hacker umie hipnotyzować ludzkość przez telewizję, a jego celem jest dyskredytacja działań bohaterów. Temat filmu jest zatem na czasie ze względu na dość wyraźne nawiązanie do popularnego w ostatnim czasie problemu fake newsów.Drugim budującym scenariusz motywem jest natomiast równie ważny w jedynce temat odpowiedzialności za rodzinę. Wiecie, można być sobie bohaterem w pelerynie, ale od tego nie odrobią się lekcje, nie wyniosą się śmieci ani kupa nie zniknie z pieluchy. Pod tym względem Iniemamocni 2 leżą bardzo blisko jedynki, z tą małą różnicą, że twórcy zadbali oczywiście o parytet i odpowiednik wątku super robota kierowanego przez tego z pozoru dobrego, przypadnie teraz w udziale Elastynie. Nie zwariować z własnym potomstwem będzie usiłował z kolei pan Iniemamocny.Poza zachowaniem parytetu, oba filmy zbudowano jednak na dość analogicznym pomyśle. Dużo bardziej analogicznym niż sądziłem podczas ogrywania wersji LEGO do recenzji. W uzupełnieniu tamtego tekstu chciałbym wspomnieć tylko, że znajomość filmu nie poprawiła zbytnio mojego zdania o scenariuszu gry. Dokonano tam względem oryginalnego skryptu paru istotnych zmian i w oryginale wygląda to już wyraźnie lepiej. Podobało mi się też to, że w zasadzie każda z głównych postaci ma w filmie swoje problemy. Całkiem życiowe warto dodać...
By nie psuć wam zabawy wspomnę tylko o rozterkach miłosnych Wioli czy panu Iniemamocnym, przyglądającym się dynamicznemu rozwojowi zdolności Jack-Jacka. Najmłodsze niemowlę państwa Iniemamocnych zdecydowanie skradło show i stało się najjaśniejszym punktem programu. Nie spoilując zbyt dużo, okazuje się mega uzdolnione, ale jego słabo jeszcze kontrolowane moce prowadzą do masy gagów. Polecam zwłaszcza genialną scenę ze skunksem... Wygląda na to, że w ewentualnej kontynuacji będzie to wiodąca postać. W kwestii bohaterów znów zawodzi za to Mrożon. Świetnie co prawda odegrany przez Piotra Gąsowskiego, ale wciąż pokazywany wyłącznie przy pracy. Jedno zdanie wypowiadane przez żonę w scenie, w której rezygnuje z obiadu w domu to zdecydowanie za mało jak na tak fajną postać.Nawiązałem już do polskiej lokalizacji, a ta jak zwykle jest u Pixara świetna. W rolach głównych obsadzono tych samych aktorów co ostatnio. Bezbłędna Kora w roli szalonej krawcowej Edny, Piotr Fronczewski w roli pana Iniemamocnego czy wspomniany już Piotr Gąsowski - a wśród reszty także ciężko wskazać słabe punkty. Najważniejsze jest to, że praca autorów lokalizacji nie ograniczyła się do przełożenia tekstów 1:1. Część z nich przeniesiono też na polskie realia. Znów pojawia się to, w czym dzieła Pixara są niezrównane – puszczanie oka do starszych widzów.W pewnym momencie poirytowany Bob powie głosem Piotra Fronczewskiego, że „co to my rodzina zastępcza jesteśmy”, za to innym razem przewinie się dość dwuznaczna gra słów. Krótko mówiąc, cały Pixar.
Bo „Iniemamocni 2” to przede wszystkim Pixar w najlepszym wydaniu. Świetnie przećwiczona przed laty formuła znów nie zawodzi, a z tak kreatywnymi scenarzystami wydaje się po prostu nie do zdarcia. To świetne kino familijne, skierowane głównie do dzieci, ale nie zapominające o potrzebach starszych widzów. Do tego posiadające tym razem dość ciekawy kontekst. Całkiem bowiem możliwe, że młodsi rodzice prowadzący swoje pociechy do kina byli na poprzedniej części jeszcze z własnymi rodzicami. Cieszę się też ze świetnego otwarcia, bo daje to nadzieję na to, że kolejna część ukaże się szybciej, a naprawdę ciekawi mnie, co wyniknie z motywu Jack-Jacka. Pixar jest teraz w formie i nawet zacząłem już wierzyć, że przyszłoroczne „Toy Story 4” naprawdę może się udać.