Indianin na wojennej ścieżce - wrażenia z dema Apache Air Assault
Nie wiem, co stało się z grami, w których mogliśmy sterować śmiercionośnymi śmigłowcami bojowymi. Serie Gunship czy Comanche do tej pory kojarzą mi się ze świetną zabawą, a następców wciąż brakuje. Apache Air Assault raczej nie ma potencjału, by stać się czarnym koniem końca roku, ale nie znaczy to, że nie warto dać tej grze szansy.
Demo oferuje tak naprawdę dwie misje bojowe, bo trzecia jest po prostu samouczkiem, który tłumaczy absolutne podstawy zabawy. Każdą z nich możemy rozegrać na dwóch poziomach trudności, w zależności od naszych umiejętności w pilotowaniu śmigłowca.
Zaprezentowane w demie misje nie mają ambicji zostania najbardziej złożonymi zadaniami w historii gier wideo. W obu z nich chodzi po prostu o pozbycie się oznaczonych na czerwono celów za pomocą kilku rodzajów śmiercionośnych urządzeń podczepionych pod dwa rodzaje śmigłowców, którymi będziemy sterowali. Przez większość czasu czujemy się jak na treningowej strzelnicy, bo przeciwnicy choć liczni, nie stanowią praktycznie żadnego zagrożenia. Sytuacja zmienia się nieco, gdy zamiast beztrosko eliminować kolejne cele musimy broni załogi strąconego śmigłowca (chyba nie jest to Black Hawk ).
Wtedy warto zawisnąć nad ich pozycją i zmienić tryb wizyjny na widok z kamery połączonej z działkiem. Obraz zaczyna przypominać wtedy pamiętną misję Death from Above z Modern Warfare. Po przełączeniu się na podczerwień otoczenie wygląda jeszcze bardziej surrealistycznie, piechurzy przeciwnika świecą się jak bombki na choince, a nasze działko robi z nich sitko. Przyjemna sprawa. Podobnie jak rakiety lecące dokładnie tam, gdzie w danej chwili patrzymy. Dzięki analogowemu zoomowi naprawdę można poczuć się panem zniszczenia.
Mniej przyjemny widok czeka nas, gdy postanowimy wyłączyć elektroniczne wspomaganie wizjera i znów spojrzymy na to, jak Air Assault wygląda w kolorze. Fakt, że póki co wydaje się, że mamy do czynienia ze strzelaniną, a dynamicznie zmieniających się misji w demie nie uświadczymy jest dla mnie jak najbardziej do zaakceptowania. Oprawa natomiast sprawia, że mam ochotę sobie poprzeklinać. Pustynie fikcyjnego Taziristanu pokolorowano tym nieznośnym fioletem przechodzącym w brąz, a by nadać im pozory życia, udekorowano tragicznej jakości krzakami i drzewami, które wyglądają jak zielone pryszcze i doczytują się zdecydowanie zbyt późno. Takie rzeczy nie przeszkadzałyby, gdybyśmy latali samolotem, ale walka w śmigłowcu z definicji prowadzona jest bliżej ziemi. Szkoda, że graficy o tym zapomnieli.
Więc? Wróćmy do pytania - czy warto. Moim zdaniem owszem. Produkcję studia Gaijin najbardziej kaleczy grafika (łatwe misje zwalam póki co na fakt, że obcujemy z demem). Zalety są jednak liczniejsze - dla wielu wystarczy już sama tematyka połączona z niską ceną (ok. 140zł). Innym spodoba się fakt, że w Air Assault znajdziemy 13 misji, stworzonych specjalnie pod czteroosobowego coopa. Mnie cieszy przede wszystkim to, że za sterami Apache, czuję się jak jednoosobowa (ok, dwuosobowa, bo jest jeszcze strzelec, ale w demie nie ma kooperacji na podzielonym ekranie) armia, a posyłanie rakiet w kierunku kolejnych tuzinów wrogów jest po prostu przyjemne. Z chęcią sprawdzę pełną wersję, by przekonać się, jak wygląda reszta gry.
Maciej Kowalik