I co z tego, że z Final Fantasy XV było, jak było, skoro sprzedaje się lepiej niż poprzednie odsłony
Zauważalnie lepiej. Jest na dobrej drodze do rekordu marki. Magia „gier jako usług” zapewne.
Nie, przyrzekam, że nie wyleje się tutaj moja standardowa ironia wobec Final Fantasy XV, widzieliście ją już wiele razy, a żart, który powtarza się za często, traci świeżość. Znacie moje zdanie od dawna. „Piętnastkę” lubię, ale daleki byłbym od nazywania jej wielkim Finalem. Choć oddać jej też należy, że ze wszystkich japońskich erpegów na tej generacji konsol to właśnie kultowa marka Square zaryzykowała najmocniej. Pokazywała, jak długo gatunek będzie mógł towarzyszyć współczesnym trendom (spoiler: na pewno dłużej niż battle royale). A że przy okazji była poszarpanym zlepkiem dziesięciu lat niełatwej deweloperki - efekt uboczny. Nieistotny dla odbiorców najwyżej.
FINAL FANTASY XV - Reclaim Your Throne Trailer | PS4
(ale ten zwiastun będę uwielbiał zawsze, Florence przeszła samą siebie wtedy)
Wydawca chwali się bowiem, że biwakowa przygoda Noctisa to obecnie już „najszybciej sprzedające się Final Fantasy w historii”. Co to dokładnie oznacza? Tłumaczę. Sumując liczby na wszystkich platformach, „piętnastka” ma na koncie już 7,7 milionów opchniętych egzemplarzy i do tego wyniku dobrnęła szybciej niż którekolwiek Final Fantasy, jakiemu się to udało. A udało się to trzem innym odsłonom. Final Fantasy VII (#teamtifa) ma 11 milionów, VIII (#teamquistis) 8,8, a X (#teamlulu, wiadomo) około 8 milionów. Wygląda na to, że spokojnie wyprzedzi dwie części z podium. A jeśli nie zwolni (dlaczego miałoby zwalniać, skoro będzie rozwijane jeszcze w 2019 roku?), zdetronizuje Clouda. Aż się nie chce wierzyć.