Hybrid - Bardzo inna strzelanina [recenzja]
Poznajcie Hybrid - grę, w której nie można biegać, a podłoga, ściana czy sufit to równie dobre miejsce, by zasadzić się na wrogą drużynę.
Hybrid to z pewnością coś nowego. Wszelkie rozważania o tym, czy tej sieciowej strzelaninie bliżej będzie do Call of Duty, Battlefielda czy Quake'a wzięły w łeb, gdy okazało się, że stoją za nią autorzy Scribblenauts. Od takiego studia oczekiwaliśmy wytyczenia własnej drogi przez pole, na którym shootery wykwitają, jak grzyby po deszczu. 5th Cell nie zawiodło.
W grze nie znajdziecie ŻADNEGO rodzaju zabawy dla samotnego gracza, bez zacięcia do sieciowej rywalizacji, nie macie nawet po co ściągać wersji próbnej Hybrid. Po obejrzeniu, krótkiego, klimatycznego wprowadzenia do konfliktu, gra od razu zmusza nas do zalogowania się na serwer i wyboru frakcji, za którą będziemy oddawać wirtualne życia.
5th Cell wymyśliło sobie, że każdy mecz jest tu częścią globalnego konfliktu. Jego wynik przybliża jedną z ras do sukcesu w wybranym regionie (każdy kontynent jest na nie podzielony), co w szerszej perspektywie jest cegiełką dokładaną do zwycięstwa w wojnie o Ziemię. To ciekawy i skuteczny sposób motywowania graczy do spędzenia z grą większej ilości czasu, niż zaplanowali. Po meczu, w którym poszło nam świetnie i przepchnęliśmy linię frontu w okolice ostatecznego zwycięstwa w regionie, trudno odłożyć pada. Raczej chce się doprowadzić sprawę do końca. I tak mijają kolejne kwadranse...
Mijają szybko, bo zabawa niesie ze sobą sporą dawkę świeżości. Pomysł na strzelaninę, w której nie da się chodzić po planszy wydawał się karkołomny, ale taka gruntowna zmiana reguł wyszła Hybrid na dobre.
Po planszy poruszamy się korzystając z odrzutowych plecacków. Nie latamy sobie jednak w dowolne miejsca, a od osłony do osłony - by rozpocząć manewr musimy najpierw zaznaczyć miejsce docelowe. W trakcie lotu możemy poruszać się w pionowo i poziomo, by być trudniejszym celem, albo skorzystać z dopalacza, który sprawi, że podróż będzie krótsza. Już w pierwszych chwilach zabawy okazuje się, że w trakcie lotu możemy zmienić docelową osłonę i w ten sposób poruszać się po planszy bez potrzeby lądowania, ale dłuższe przebywanie poza osłoną to proszenie się o kłopoty. Inni tylko czekają na łatwy cel do ustrzelenia.
Walczą tu dwie drużyny złożone z trzech graczy, aczkolwiek na polu walki często panuje tłok, z uwagi na drony, które możemy przyzywać w ramach nagród za serie zabójstw. Dzięki temu nie odczuwamy wcale, by Hybrid było szczególnie kameralne - przeciwnie, akcji tu pod dostatkiem. Tylko na początku każdy ma tendencję do nadmiernego kampowania za jedną osłoną. Większość mapek umożliwia zajście takiego gagatka od tyłu i wlanie mu do głowy trochę oleju.
Mecze zmieniają się więc w coś w rodzaju podchodów, w których każdy stara się przechytrzyć przeciwników i dopaść ich w momencie, w którym nie będą schowani za osłoną. Przynajmniej w trybie Team Deathmatch, bo wiadomo, że reguły King of the Hill zmuszają do zmiany zachowania. Bardzo podoba mi się tryb Overlord, w którym każdy zdobyty frag podnosi poziom postaci. Wygrywa ta drużyna, w której ktoś dociągnie do 21 poziomu. Problem w tym, że każda śmierć odbija się boleśnie na naszej pozycji. W tym rodzaju zabawy znalazłem sporo miejsca na pseudo taktyczne kombinowanie. Skłonił mnie do tego mecz, w którym miałem najwyższy poziom do ostatniej sekundy, w której to przeciwnik ściągnął mnie ze snajperki, a zabrane mi poziomy dołożył sobie i wygrał - nie było już czasu, by na niego zapolować. Spryciarz.
W Hybrid nie ma jasno ustalonych klas postaci. Definiujemy swoją rolę w bitwie przez wybór broni, gadżetu i specjalnej umiejętności. Każdy mecz to okazja do zdobycia jak największej ilości punktów doświadczenia (akcji, za które je otrzymujemy jest masa, co chwilę coś wpada), a przed potyczką wybieramy jedno z kilku wyzwań, które mogą dodać do niej jeszcze kilkaset punktów (zabij X wrogów w trakcie lotu, zdobądź X asyst itp.). Punkty przekładają się na kolejne poziomy, a te z kolei na możliwość odblokowywania nowych opcji uzbrojenia.
Jest tego sporo. Co więcej w trzyosobowych drużynach, każdy wybór jest ważny. Wystarczy kilka chwil by przekonać się, czy obecna konfiguracja oddziału dobrze sprawdzi się w danej bitwie. Wyposażenie można zmieniać po śmierci, więc jego dobór też jest jakimś elementem rozgrywki, polegającej na przechytrzeniu przeciwników. Zwykle strasznie się wkurzam, gdy coś mi nie wyjdzie, przegram mecz, kilka razy ściągnie mnie ten sam wróg. Tutaj każde niepowodzenie było okazją do zastanowienia się, czy może nie powinienem zmienić strategii, wyposażenia i nie spróbować czegoś nowego. Mecze nie są długie, trafna decyzja może odmienić losy starcia.
W trakcie zabawy w Hybrid zgrzytają mi trochę dwie rzeczy, które można w zasadzie sprowadzić do wspólnego mianownika - mapy. To one, a nie pozornie zmniejszona mobilność graczy, są prawdziwą ofiarą pomysłu na skakanie od osłony, do osłony. Taka mechanika poruszania wymusiła uproszczenie lokacji. Po kilku meczach trudno nie czuć mocnego deja vu. Autorzy starali się - wymyślali pola siłowe przez które nie przelecą granaty, albo gracze, ustawiali osłony na ścianach i sufitach (kamera pokazuje wtedy pole walki ze stosownej perspektywy - trudno się nie pogubić), ale czuć, że to pięta achillesowa tej gry.
W związku z tym, że mapy są małe i proste, w Hybrid warto mieć oczy dookoła głowy. Nie dość, że dość, że każdy chce tu zajść wroga od tyłu, to czasem respawn po śmierci trafia się idealnie za plecami innego gracza. Tu nie ma czegoś takiego, jak "bezpieczna pozycja". Trzeba o tym pamiętać.
Werdykt Pomimo początkowych problemów, teraz rozgrywka w Hybrid przebiega bezproblemowo. Gra idealnie pasuje do cyfrowej dystrybucji. Małe drużyny oznaczają, że nie trzeba cały dzień zwoływać znajomych, a potem poświęcać grze kilku godzin pod rząd. To idealna sprawa na szybkie kilka meczów, które mogą - ale wcale nie muszą - przerodzić się samoistnie w dłuższe posiedzenie. 5th Cell z powodzeniem przewietrzyło gatunek, w którym świeżości bardzo brakuje. Ryzykowny pomysł udało się przekuć w dynamiczną i efektowną rozgrywkę, która nie smakuje jak odgrzewany kotlet. Dajcie Hybrid szansę, wersja próbna oferuje godzinę grania - to wystarczy, byście mogli przekonać się, czy taka zabawa wam podejdzie.
Jeśli macie dość Battlefielda i Call of Duty, to tu znajdziecie przyjemne orzeźwienie.
Maciej Kowalik