Hotline Miami - wstręt i odraza w Miami [Recenzja]
Gdy piszę, że ta gra jest "zła”, mam na myśli to, że jest złem. Jest świetna w swoim byciu złem. Znakomita. Nie pozostawiająca obojętnym.
31.10.2012 | aktual.: 08.01.2016 13:20
Hotline Miami to był jeden z tych tytułów, o których pamiętam, że trzeba kupić na premierze, bo kiedyś wyszedł zwiastun, który mi się podobał, ale już nie kojarzę, dlaczego. Kupuję, ściągam, instaluję, odpalam.
I dostaję kopniaka w brzuch.
Myślę sobie: "wow, przesadzili”. Przyzwyczaiłem się do brutalności w grach. Flaki tu, mózg tam. Widziałem to tyle razy, że musi być naprawdę plastycznie przedstawione, aby mnie poruszyło. W przypadku Hotline Miami przed brutalnością nie da się uciec. Niemalże każde posunięcie głównego bohatera powoduje kałuże krwi.
Patrzę na pikselową przemoc i myślę sobie, że gdyby ta gra wyszła przed GTA, to byłaby teraz produkcją absolutnie kultową. Ale też bez GTA, nie byłoby Hotline Miami. Mimo, że pod względem rozgrywki są to dwie zupełnie inne gry. Łączy je łatwość w jaką wciągają gracza w świat przemocy i przekonują go, że robi coś najzupełniej normalnego.
Hotline Miami polega na jak najszybszym czyszczeniu poziomów z przeciwników. Za każdym razem zaczyna się z gołymi rękami, po drodze podnosi różne sprzęty i broń pozostawioną przez martwych przeciwników. Im szybciej i wymyślniej, tym dostaje się na końcu więcej punktów. Na początku każdego poziomu można wybrać jedną z wielu masek (do odblokowania wraz z postępami w grze), które sprawiają, że coś działa nieco inaczej. Na przykład uderzenie drzwiami zabija na miejscu, albo broń ma więcej amunicji, albo psy strażnicze ignorują gracza. To zachęca do ponownego przechodzenia poziomów, których jest łącznie kilkanaście.
I to tyle. Aż tyle.
Nie byłoby Hotline Miami, gdyby dynamiczna rozgrywka tak idealnie nie współgrała z utrzymaną w stylistyce retro oprawą graficzną i naśladującą muzykę z lat 80. ścieżką dźwiękowej (o której Tomek Kutera wkrótce opowie Wam w oddzielnym tekście). Hipnotyczna muzyka i toksyczne barwy w połączeniu z fabułą gry tworzą tak kompletną, tak świadomą siebie mieszankę, że dawno nie byłem pod takim wrażeniem.
Świat z Hotline Miami nie jest prawdziwy, to jest radosna, zakręcona fiksacja na punkcie Ameryki lat 80. wykonana przez dwóch Szwedów. To nie ma związku z rzeczywistością. To popkulturowa pulpa czystej wody. Tonąca we krwi.
Wiesz, że to co robisz jest "złe”, że przeciwnicy nie zasługują na taką rzeźnię, że nawet ich nie znasz, nie wiesz o co chodzi. Ale po pięciu minutach orientujesz się, że nie zauważasz już ich pikselowych trucheł. Że porwała Cię rozgrywka i liczy się tylko kolejne powtórzenie, kolejna próba, jak najszybsze załatwienie etapu. Nie jesteś w stanie grać długo, po pół godzinie robisz przerwę, ale nadal słuchasz muzyki z gry, bo została udostępniona w sieci. I czujesz, że czegoś Ci brakuję. Uczucia, że trzymasz metalową rurę w rękach.
I orientujesz się, że piszesz znajomym na Facebooku o swoich uczuciach związanych z grą:
A potem okazuje się, że masz na głowię maskę konia.
Konrad Hildebrand