Hohokum - recenzja
Brytyjczycy z Honeyslug postanowili stworzyć piękny, choć niebezpieczny świat. Tak powstało Hohokum. Z pozoru przyjazne i kolorowe miejsce, w którym poczujecie, co oznacza zagubienie.
Wcielam się w postać węża z jednym okiem. Węża, który przypomina kulkę z doczepioną nitką. Mogę latać, choć nie bardzo wiem gdzie, bo ktoś zamknął mnie w czarnym pomieszczeniu z kolorowymi ściankami. Jestem kompletnie sam, a mój ogon co chwilę zmienia barwy. O, ktoś jest, kolejny wąż - lata bezmyślnie podobnie jak ja. Podlecę, zaczepię. Nie reaguje. Za chwilę leci za mną, próbuje opleść mnie ogonem. Nic jednak się nie dzieje, latamy we dwóch po pomieszczeniu. Nagle odlatuje. Szukam wyjścia, trafiam do kolejnej sali. Coś się zaświeciło, lecę dalej. Uderzam w kolorowy obiekt, nagle przylatuje do mnie spotkany wcześniej towarzysz, lecimy razem. Mogę sterować także nim, choć tak naprawdę lecimy tak samo, ale jakby w lustrzanym odbiciu. Błądzę po kolejnych pomieszczeniach przez pięć minut. Coś włączyłem, za chwilę znów, nagle pojawiają się kolejne kolorowe węże. Kompletnie nie wiemy co robić, latamy bezmyślnie. Jakimś cudem trafiamy do wyjścia.
Zagubienie Pierwsze 20 minut z Hohokum było dla mnie dziwnym doświadczeniem. Przyzwyczajony do samouczków lub chociażby skrawków informacji wyjaśniających sens gry i sterowanie, poczułem się nieswojo, kiedy nic takiego nie pojawiło się na ekranie. Uczucie, które z jednej strony irytowało, a z drugiej napędzało do myślenia - co należy zrobić? Towarzyszyło mi ono przez całe 3 godziny spędzone z grą, choć czasami odpuszczało, by za chwilę wrócić ze zdwojoną siłą. Hohokum musicie rozszyfrować sami, dostajecie bowiem jedynie banalnie prosty model sterowania - jedna gałka definiuje kierunek lotu węża, dwa przyciski na padzie odpowiadają za mniejsze i większe przyspieszenie. Poza tym wszystko jest jedną wielką tajemnicą.
Ani jednej literki Gra nie podpowiada nawet przez moment. Nie wyświetla tekstów, cyferek, znaczków. Poziomy nie mają nawet swoich nazw, musicie wymyślić je sami i zapamiętać - lub znaleźć inny sposób na ich identyfikację. W lokacji z parą młodą musimy przeprowadzić ślub i wesele, dostarczając parze młodej i gościom wikt i rozrywkę. Na polu latamy pomiędzy roślinami i rolnikami, ale co trzeba tam zrobić? Duży etap, na którym można zabrać na ogon całą masę postaci - ale gdzie ich zawieźć i po co? Musicie dojść do tego sami. Zdradzę Wam jednak cel. Kiedy wykonacie już wszystkie zadania w danej lokacji, odnajdziecie, a w zasadzie uwolnicie, Waszego brata węża. Jeśli ten się nie pojawił, oznacza to, że czegoś nie zrobiliście. Ale czego? Musicie dojść do tego sami. I tak przez około 3 godziny, bo tyle mniej więcej trwa zaliczenie wszystkich plansz w Hohokum. Przy dobrych wiatrach, że tak powiem.
Poziomy są zupełnie różne, podobnie jak zagadki, które przyjdzie rozwiązać. Tu też znalazłem dużą różnorodność jeśli chodzi o poziom trudności. W jednym etapie na przykład rozwiązanie znajdziecie błyskawicznie, a wykonanie zadania zajmie Wam mniej niż trzy minuty. W innym natomiast ulatacie się do znudzenia szukając jednego brakującego elementu, który na pierwszy rzut oka jest do znalezienia niemożliwy, a po zaliczeniu planszy wydaje się banalny. Wtedy w głowie pojawia się głos mówiący „jak ja mogłem nie wpaść na to od razu?”. Brakowało mi niestety odczucia satysfakcji, które powinno pojawić się po uwolnieniu pobratymca, z drugiej strony nie miałem do gry o to pretensji, bo samo uczestniczenie w procesie dochodzenia do celu sprawiało mi radość. Nie pozwólcie jednak dojść do głosu irytacji, zabawę z Hokokum trzeba bowiem rozpocząć od razu z jednym konkretnym podejściem. Jeśli się zrelaksujecie i popłyniecie razem z grą, rozwiązanie problemu pojawi się nawet jeśli wężowy bohater będzie musiał przelecieć bezmyślnie kilkadziesiąt kilometrów, kręcąc w powietrzu kółka i ósemki.
Piękny, magiczny świat Hohokum zachwyca prostotą projektów lokacji, prostotą sterowania, kolorystyką i ścieżką dźwiękową. To kolorowy, oryginalny świat, którego próżno szukać w innych produkcjach. Jest w nim coś magicznego, co pozwala się zrelaksować, równoważąc poziom irytacji w momentach, w których nie mamy zielonego pojęcia co dalej zrobić. Gra, w której nie potrzebowałem wczuwać się w jakąkolwiek fabułę, a samo latanie, nawet przy poszukiwaniu rozwiązania problemu, sprawiało mi przyjemność. I wspomniana samodzielność, która najpierw mnie onieśmieliła, potem przestraszyła, by na koniec motywować i nieć pokłady frajdy, jakie płyną z samodzielnego dojścia do sposobu przejścia etapu. Z jednej strony boję się, że do Hohokum nie będę chciał wracać, bo pamiętając wszystkie zadania przelecę przez grę w kilkadziesiąt minut. Z drugiej natomiast czuję, że mogę się przy tym tytule po prostu wyłączyć, założyć na uszy słuchawki, wsłuchać w muzykę i latać. Trochę jak we śnie, w którym nic nie jest realne.
Próżno szukać tego doświadczenia nawet w wysokobudżetowych sandboksach. Tam bowiem każda akcja powoduje przewidywalną reakcję, tu natomiast wszystko posypane jest pyłem abstrakcji. Trochę przypomina to oglądanie świata oczyma małego dziecka. Gra nie jest jednak dziecinna, pokazuje bowiem na swój abstrakcyjny sposób naszą codzienność oraz to, w jaki sposób funkcjonuje świat. To duża podpowiedź dla każdego, kto zdecyduje się zanurzyć w Hohokum. Obserwujcie co dzieje się na planszach, zwracajcie też uwagę na kolorystykę, klimat i nastrój, bo to często podsuwa pomysł na „ogarnięcie” etapu.
Werdykt Hohokum swoją tajemniczością punktuje wysokobudżetowe produkcje ostatnich lat. W niecodzienny sposób, udowadniając graczowi, że w wirtualnych światach, które prowadzą za rączkę, stracił zdolność samodzielnego myślenia. To niestety może okazać się też dla wielu graczy barierą nie do przeskoczenia. Zrezygnowani z braku pomysłu odłożą bowiem pada. Jeśli jednak będą chcieli podjąć wyzwanie, dostaną ślicznie zrealizowaną, choć prostą w konstrukcji produkcję ze świetną ścieżką dźwiękową. Niezależnie od tego, czy chciałem zaliczyć etap, czy po prostu polatać, zakładałem na uszy słuchawki i odpływałem. Hohokum potrafi wciągnąć do swojego świata i pozwala całkowicie odciąć się od otaczającej rzeczywistości. Zdecydowanie warto. Należy jednak pamiętać, że za tę trwającą około 3 godziny przygodę zapłacicie 54 złote, a będziecie chcieli do niej powrócić dopiero, gdy całość wyparuje z pamięci.
Paweł Winiarski
- Platformy: PS4, PS3, PS Vita
- Producent: Rebellion
- Wydawca: Sony Computer Entertainment
- Dystrybutor: Sony Computer Entertainment Polska
- Data premiery: 13 sierpnia 2014
- PEGI: 3+
Grę do recenzji udostępnił dystrybutor. Testowaliśmy wersję na PS4. Screeny pochodzą od redakcji.