Historia robaka, którego nie da się zdeptać
Pamiętacie film Wstrząsy? Tak, to ten z wężoidami, które zaatakowały małe miasteczko. Dzięki Death Worm możemy się wcielić w takiego "sympatycznego" stwora.
Nie ma tu skomplikowanej fabuły - zostajemy od razu rzuceni w wir akcji. Wcielając się w zamieszkującego podziemne czeluście stwora, musimy zdobywać pokarm, przy okazji niszcząc, grabiąc i pożerając przypadkowych nieszczęśników oraz równie nieszczęśliwe zwierzątka większych i mniejszych rozmiarów. Czasem wpadnie na ząb ptak, a czasem osobowy samochód typu off-road.
Jeśli poczekacie chwilę pod ziemią, na powierzchnię wyjdą potencjalne ofiary. Wtedy przypuszczamy zdecydowany atak i kosząc zdobycze kombinacjami, nabijamy kolejne punkty. Po chwili zrobi się na planszy pusto, bo ocaleni ze strachu wezmą nogi za pas. Punkty to rozwijanie umiejętności wężoida oraz inwestycja w jego rozmiar, a jak wiadomo - większy może więcej.
Oprawa graficzna wieje klasyką na kilometr, Death Worm jest zresztą remakiem darmowej gry mającej już na karku kilka lat. Nie warto rezygnować z warstwy dźwiękowej, ponieważ w tle przygrywa ostra, zachęcająca do destrukcji muzyka. Sterowanie za pomocą strzałek nie jest może intuicyjne, ale po minucie będziecie już władać swoim bohaterem bez najmniejszego problemu.
A żeby wprowadzić Was w odpowiedni klimat, zamieszczę zwiastun kultowego już (w pewnych kręgach) filmu. Miłego pożerania.
Paweł Winiarski