Hip‑hopowa ballada o koniokradzie. Rozmawiamy z twórcami Rustler
Rustler, nowa polska niezależna produkcja, jest już w sprzedaży we wczesnym dostępie. Postanowiliśmy zapytać jej autorów, skąd czerpali inspiracje i dlaczego gra jest właśnie taka, jaka jest.
Ileż można być grzecznym i miłym? Ciągle tylko to ratowanie księżniczek, zabijanie smoków czy tam innych kikimorów oraz bycie pomocnym dla wszystkich. Bo tak trzeba, bo Wielkie Zło, bo jakaś tam plaga czy gradobicie. I ktoś musi być tym dobrym, który wszystko naprawi. W każdej jednej grze, do znudzenia i puszczania baniek nosem. Czy nie czas od tego odpocząć?
Dobrze jest być złym
Rozmawialiśmy z twórcami nowej polskiej gry Rustler i okazało się, że oni też mieli dość. - Po 2 latach ciężkiej pracy nad bardzo złożonym i poważnym Operatorem 911 musieliśmy nieco odreagować. Zwykle robiliśmy to grając sobie w stare sieciowe gierki, naparzajac się na miecze lub grając w LARPy. Chcieliśmy jednak zrobić coś lekkiego i głupiego, stąd pomysł na średniowieczną grę akcji w pokręconym świecie i z prostą i znaną formułą GTA - mówi nam Bartek Gajewski, główny projektant z Games Operators, studia tworzącego grę.
Idea jest piękna w swojej prostocie. W Rustler gramy dresiarzem. W średniowieczu. Takim ziomusiem spod bloku krytego słomą na dzielni pachnącej świeżym gnojem i ogólnie niskim stanem higieny osobistej. Producent Oleg Kovalenko tak określa głównego bohatera: - Wiecznie smutny mistrz krótkiej i ciętej riposty, ale też miły chłopak który na pewno zapytałby ‘czy masz jakiś problem?’. Tyle razy przerabialiśmy w grze wybrańców, zacnych rycerzy, mistrzów skrytobójców, książąt... tym razem wcielamy się po prostu w zbira, których zabijaliśmy dziesiątkami w tamtych grach.
I to działa. Już od pierwszego momentu, gdy budzimy się z potężnym kacem po imprezie, o której cała wieś będzie jeszcze opowiadała za sto lat.
Kasa, misiu, kasa
Nasz antybohaterski przedstawiciel średniowiecznego społecznego marginesu to prosty chłopak. Nie lubi się przemęczać podczas pracy w polu. No, chyba że matka kazała. Ale ogólnie to woli dla zysku dać komuś po łbie tudzież pysku ewentualnie coś podprowadzić i sprzedać. Konia na przykład. Być może z wozem od razu, w ramach takiej zbójeckiej kumulacji. Pracuje na rachunek własny, choć na zlecenie sprytniejszych i pewnie podlejszych od siebie. I nie, że nie ma szczytnych celów, bo tak się składa, że ma. Pół królestwa i ręka księżniczki leży na stole. Niedosłownie oczywiście. Do wzięcia jest, jedno i drugie. Trzeba będzie tylko kraść, oszukiwać i może zaciukać tego czy tamtego szlachciurę.
Oczywiście, to nie na serio. Rustler to tak naprawdę jeden wielki żart. Oleg Kovalenko tłumaczy to tak: - Humor pozwolił nam uniknąć zbędnego zadęcia i umożliwił ewidentne przerysowania pewnych sytuacji. Śmiejemy się ze wszystkiego jak popadnie, i z cliché różnych gier, a czasem sami z siebie. Praktycznie każda misja ma w sobie jakiś element komiczny, jeśli nie w samej swojej konstrukcji, to przynajmniej w dialogach lub jakichś zabawnych wrzutkach.
Chłopaki i dziewczyny z Games Operators po zabawne odniesienia sięgnęli głęboko do otaczającej nas rzeczywistości oraz popkultury. - Inspiracje czerpaliśmy też z filmu - od Monthy Pythona, przez Grę o Tron, po Obłędnego rycerza, Facetów w rajtuzach i wiele innych tytułów - mówi Bartek Gajewski. Samo średniowiecze też obśmiali dookoła, łącząc je ze współczesnymi elementami. - Chcieliśmy trochę pokombinować konwencją, humorem, muzyką itp. Gra i tak podpada pod parodię, postanowiliśmy więc poszaleć. I jak powiedzieli, tak zrobili.
Nie ma, że boli
Rustler to zabawna wariacja na temat klasycznych części Grand Theft Auto. Ale mimo tego, że gra jest mocno niepoważna, to wcale nie jest łatwa. Konia ukraść to bułka z masłem, ale już zwiać na nim przed strażą to prawdziwa sztuka, której się trzeba nauczyć. Zwłaszcza gdy do konia jest przyczepiony ten wspomniany wcześniej skumulowany wóz. Jak mówi Oleg: -  Chcieliśmy zrobić grę ‘easy to learn - hard to master’. Większość głównych mechanik przedstawiamy w trakcie tutorialu. Natomiast niektórych rzeczy gracz powinien nauczyć się sam, robiąc błędy. I rzeczywiście, w Rustler na tychże błędach się uczymy, niektóre misje powtarzając wielokrotnie. Aż do skutku. I satysfakcji z pokonania wyzwania.
Żarty, w tym także takie growe, nie mogą być zbyt długie. I Rustler też nie jest monumentalną epopeją w trzech aktach z otwartym światem. Jak mówią twórcy: -Obecnie świat gry podzielony jest na dwie wyspy, z dwoma sporymi miastami i kilkoma wioskami. Ogranie obecnej zawartości zajmie graczowi koło ośmiu godzin. Parodie, mieszanie konwencji i śmieszne wtręty mają być główną siłą Rustlera i przyjemną odskocznią od epickich epopei i kolejnego ratowania świata przed Wielkim Złem. Graną w starym stylu i w takt bardzo fajnie dobranej ścieżki, w której średniowieczne plumkanie miesza się ze swojsko brzmiącym neofolkiem oraz hip-hopem. Zróbmy sobie przerwę. Buchnijmy kobyłę. Obijmy komuś gębę. Spieniężmy nie swoją własność. I księżniczka. Nie zapominajmy o księżniczce.