Hillary Clinton zaprasza na wspólne łapanie Pokémonów, a Trump używa gry... po swojemu
Kandydaci na prezydenta USA próbują zjednać sobie wszystkich trenerów.
Pokémony są już oficjalnie wszędzie. Ostatnio widzieliśmy je w Auschwitz i na wojskowych cmentarzach - teraz japońskie stworki stały się narzędziem w rękach amerykańskich polityków, którzy są w trakcie swoich kampanii wyborczych. Hillary Clinton najpierw zażartowała podczas spotkania z wyborcami w Virgini: - Nie wiem, kto stworzył Pokémon Go - powiedziała - ale zastanawiam się, jak namówić ich do zrobienia Pokémon Go To The Polls ["go to the polls", czyli "idź na wybory" - przyp. red.].
Na tym się jednak nie skończyło. Clinton organizuje bowiem spotkanie przy... PokéStopie i Gymie w Madison Park.
Tak wygląda opis wydarzenia na oficjalnej stronie kandydatki. Nazwa imprezy? Oczywiście, że "Gotta Catch 'Em' All", choć Clinton chodzi raczej o złapanie wszystkich wyborców a nie Pokémonów. Ciekawe czy zobaczymy jutro sekretarz stanu próbującą złapać Pidgeya? A może dostanie już wypasione konto i złapie Moltresa czy innego Mew? To by dopiero zjednało jej wyborców!
Z istnienia Pokémon Go zdaje też sobie sprawę Donald Trump. Kontrowersyjny polityk nie ma czasu zostać trenerem, choć chciałby go mieć. Nie powstrzymało go to jednak od stworzenia w ramach swojej kampanii reklamy oczerniającej Hillary Clinton:
"Gra" Crookéd Hillary No pokazuje sekretarz stanu w formie Pokémona (z 1 CP, co za bezlitosny Trump! [a raczej Drumpf]) charakteryzującego się tym, że "jest często widziana podczas okłamywania Amerykanów, manipulowania systemem i dzielenia się ŚCIŚLE TAJNYMI mailami". Ewolucja Hillary Clinton? "Bezrobotna". Mocne słowa jak na kogoś, kto sam jest Pokémonem:
To co następne? Trump zapewni nowe Gymy blisko mieszkań swoich wyborców? Lucky Eggi od Hillary Clinton? Kandydaci na prezydenta ewidentnie wiedzą, czym od tygodnia żyje świat i próbują zaskarbić sobie sympatię trenerów Pokémon. Czyli właściwie wszystkich. Co za niezwykłe czasy.
Patryk Fijałkowski