Hard Reset - graliśmy w cyberpunkowego Painkillera
Twórcy tej nowej polskiej strzelanki wymienili wśród swoich inspiracji właśnie grę People Can Fly. Po zagraniu mogę stwierdzić, że niebezpodstawnie.
07.08.2011 | aktual.: 07.01.2016 15:55
XXV wiek. Sytuacja na Ziemia do najszczęśliwszych nie należy. Człowiek prędzej podciąłby sobie żyły niż zechciałby żyć w metropoliach, które wydają się jeszcze mniej przyjazne do zamieszkania niż dzisiejsze. Aby dopełnić obrazu rozpaczy wspomnę, że na planecie trwa mordercza walka z maszynami, które starają się opanować ostatnie bastiony ludzkości, aby móc dalej się rozwijać. I jak tu żyć?
Trudno jednak powiedzieć coś konkretnego o fabule Hard Reset. Prasowe demo oferowało kilka misji, z tymże były one porozrzucane po kampanii, więc po ich przejściu mam większy mętlik w głowie niż kiedy zasiadałem do gry. Niemniej musze napisać, że pomysł z przedstawieniem fabuły za pomocą komiksów jest fajny - to ciekawsze i klimatyczniejsze rozwiązanie niż kombinowanie np. z przerywnikami filmowymi, które mogłyby nie wypalić.
Nowoczesna klasyka
Z drugiej strony, po co się w ogóle rozwodzę nad historią? Czy ona naprawdę jest istotna? Przecież to ma być staromodna strzelanka. I jest, w części. Staromodna rozgrywka obtoczona została bowiem bardziej nowoczesnymi rozwiązaniami. Twórcy w końcu postarali się o fabułę, która napędza akcję. Zadbali także o to, aby gry nie ominął hit ostatnich lat - unowocześnianie broni za zdobyte punkty. Postarano się nawet o system osiągnięć, a szybki zapis został zastąpiony przez punkty kontrolne.
Mimo to sama rozgrywka jest bardzo klasyczna. Uzbrojeni jesteśmy w dwie bronie, ale tak naprawdę mamy ich dziesięć - każda z giwer ma pięć trybów, które odblokowujemy w trakcie rozgrywki. Pierwsza oferuje typowo konwencjonalny arsenał, czyli zaczynamy od karabinu, a kończymy z wyrzutnią rakiet. Druga to broń energetyczna umożliwiająca porażanie prądem przeciwników, ale też np. wystrzeliwanie pocisków samonaprowadzających.
Palec na spuście
Arsenał wypróbujemy w walce z masami pokracznych robotów, których rozmiar nie przewyższa kubła na śmieci. Są one zazwyczaj wspierane przez kilku większych osiłków, którzy zamiast procesora mają lampę próżniową i szarżują na nas bez większej strategii. Tak jak zresztą większość przeciwników. Przyjdzie nam też walczyć z gigantycznym bossem (co akurat już bardzo przypomina Painkillera). Walka przywołuje więc wspomnienia z dawnych lat - pędzimy ciągle przed siebie z palcem na spuście, a kiedy zaczyna się robić niebezpiecznie tłoczno, zaczynamy się cofać z palcem na spuście. Czasami w tym chodzeniu tam i nazad odbijamy na boki, aby zebrać amunicję i aptyczkę - kolejny element z dawnych lat. No i czasami warto poszukać paru przełączników i sekretów.
Ogółem muszę przyznać, że strzelanie jest fajne. Bronie wydają się być w porządku i rozwalanie za ich pomocą blaszanych łbów sprawia frajdę. Nie brakuje momentów, w których walczymy z całą masą stworów i pociski lecą strumieniami. Efektowność wzrasta jeszcze bardziej, kiedy trafimy w jakiś przekaźnik prądu i rozwinie się "elektryczna choinka" rażąca pobliskich przeciwników. Jeśli jednak ktoś czytał wywiad Gamespotu z Michałem Szustakiem i od tamtego czasu ma w głowie wizerunek Hard Reset jako strzelanki, która we wrześniu podniesie z kolan klasyczne FPSy i przepędzi CoDy i inne BFy, to radzę ochłonąć. Szustak pięknie mówił o swojej grze, ale można się było tego spodziewać. W rzeczywistości debiutancka produkcja Flying Wild Hog prezentuje się skromniej.
Niby fajnie, ale coś nie gra
Jak dla mnie nie ma bowiem mowy o olśnieniu. W demo Hard Reset grało mi się przyjemnie, ale to "tylko" tyle. Na wiele dobrze zrobionych elementów mógłbym wymienić wiele takich, które wydają się szwankować. Weźmy choćby grafikę - gra brzydka nie jest, momentami jest wręcz śliczna, a kilka efektów robi duże wrażenie. A mimo to nie mogę się pozbyć wrażenia, że wisi nad nią odium budżetowości. Trudno to wyjaśnić, ale to się czuje, choćby w nie zawsze świetnej estetyce.
Z innych rzeczy wspomnę sprint. Zazwyczaj nie poświęca się temu elementowi dużo miejsca we wrażeniach, ale sprint w Hard Reset okazał się dla mnie tak wpieniający, że z radością "uhonoruję" go kilkoma zdaniami. O co bowiem chodzi? Szybkie przemieszczanie w grze jest powiązane z paskiem wytrzymałości. Jak ten się wyczerpie, przestajemy biec. Proste? Proste. Wkurza jednak to, że nie możemy biec przed pełnym naładowaniem paska (a ten trochę się ładuje), a kiedy już pofruniemy, to postać nie zareaguje natychmiast na puszczenie Shifta i przebiegnie jeszcze kawałek zanim się zatrzyma. Brzmi niewinnie, ale w wirze walki okazuje się to tak nieintuicyjne i irytujące, że chwilami można szału dostać, kiedy musimy szybko uciec przed przeciwnikami, a tutaj jeszcze paseczek się nie załadował.
No ale może to poprawią, albo tylko ja mam takie problemy ze sprintem. W każdym bądź razie godzina przy Hard Reset mnie nie zmordowała, a wręcz przeciwnie - pograłbym więcej jakbym mógł. Nie czuję się jednak także oszołomiony tą produkcją ani nie zamierzam koczować w nocy przed sklepem w dniu jej premiery. Zapowiada się po prostu całkiem przyjemna strzelanka, która części graczy przypadnie do gustu, a innym pomoże zrewidować swoje wspaniałe wspomnienia, przez co przestaną ją określać "staromodną", a zaczną "archaiczną". Zobaczymy, których będzie więcej.
Paweł Płaza