Hannibal
Hannibal
Przeglądając ostatnio bezmiar internetowych witryn, natrafiłem na oficjalną stronę poświęconą recenzowanemu przeze mnie filmowi. Prócz niezbędnych na takich site`ach informacji, takich jak biografie twórców obrazu, znalazł się tam również board na którym kilkanaście osób z uporem starało się znaleźć odpowiedź na postawione pytanie:
"Dlaczego ludzie o tak wielkiej inteligencji jak Hannibal Lecter stają się czasem bardzo wyrafinowanymi zbrodniarzami?"
Pośród kilku wielce interesujących wypowiedzi typu: "Bo znudził mu się bigos" i innych, wnoszących niesamowicie wiele do toczącej się dyskusji ("Nie wiem!":)), znalazłem kilka racjonalnie myślących osób, którym jednak nie udało się wyrazić słowami, tego, co chcieli napisać. Postanowiłem podjąć rękawicę i sformułować swoje refleksje dotyczące demonicznego doktora w sposób zrozumiały dla zwykłego śmiertelnika. Udzieliłem nieco lakonicznej (jak dla mnie), aczkolwiek dosyć wyczerpującej odpowiedzi, jednak temat zainspirował mnie w wystarczającym stopniu by mógł nadawać się na dobry wstęp do recenzji, którą właśnie czytasz. A jeżeli dotarłeś już tutaj, serdecznie zapraszam - kontynuuj. Dr Hannibal Lecter chciał sprawdzić ludzką wytrzymałość i sposób w jaki jego ofiary reagują na zadawane cierpienia. Było to pociągające z powodu predyspozycji jakimi obdarzyła go natura: ponadprzeciętna inteligencja, nieludzkie opanowanie, bystrość umysłu. Z tego samego powodu stało się to możliwe. Granica pomiędzy geniuszem a zbrodniarzem jest zawsze zatrważająco cienka, momentami nikła, zacierająca się. Hannibal chciał zaznać czegoś, czego nie mógłby doświadczyć wiodąc życie zwykłego, praworządnego obywatela. Jego nieludzkie eksperymenty nie miały na celu sławy, ani tym bardziej materialnego zysku, ale zaspokojenia jego naturalnych pragnień. Na tej podstawie można stwierdzić, iż jego psychopatyczne skłonności mają swe podłoże gdzieś głębiej niż w zwykłej nienawiści do ludzi. Ukształtowanie charakteru w odpowiednim kierunku ma priorytetowe znaczenie dla późniejszej egzystencji i dokonań. Wpływ otoczenia oraz nawet najdrobniejsze błędy w wychowaniu mogą otworzyć w umyśle człowieka jego najczarniejszą stronę. A jeżeli w dodatku jest to jednostka ponadprzeciętna, istnieje ogromne prawdopodobieństwo skierowania jej dążeń w najgorszym z możliwych kierunków... Prości ludzie po prostu nie mają takiej możliwości. Banalna, płytka zbrodnia popełniona w pośpiechu czy w przypływie emocji nie mogła więc w żaden sposób usatysfakcjonować tak wybitnej, a jednocześnie na wskroś przesyconej złem osobowości. Masowe mordy, zagłada, dominacja. To najczęściej kojarzy mi się z geniuszami zła tego świata. Ale czy to, co nazywamy złem, rzeczywiście oznacza to, co mamy na myśli mówiąc o nim? Czy istnieje czerń i biel? Wszystko może być widziane subiektywnie i dopóki sami nie spojrzymy oczami Dr-a Lectera nie będziemy w stanie udzielić odpowiedzi na postawione pytanie. W swym geniuszu, wyrafinowany i cyniczny aż do bólu Hannibal, z pewnością nie uważał się za osobę niezrównoważoną. W jego oczach natomiast, każdy z nas byłby tylko istotą godną pogardy, a zbrodniarzem nazwałby każdego, kto spróbowałby pojąć jego zamysły i sposób rozumowania - między innymi - nas. Nie sądzę więc, by ktokolwiek mógł uważać, że jest w stanie w prosty sposób udzielić odpowiedzi w tej kwestii, chyba że byliby to sami "wezwani do tablicy", i to na przeczytanie wypowiedzi takiej właśnie osoby liczę w głębi duszy najbardziej. Zapraszam, Panowie i Panie;>... Spojrzenie oczami szaleńca umożliwiają nam właśnie twórcy ekranizacji kontynuacji "Milczenia Owiec", bestsellerowej powieści Toma Harrisa o wszystkomówiącym tytule "Hannibal". To właśnie tytułowy bohater jest ogniwem łączącym przedstawione w filmie wydarzenia w jedną całość. Tym razem to już nie Jodie Foster figuruje na pierwszym miejscu na liście płac filmu. Dr Lecter przejmuje pałeczkę od początku do końca. Momentami nawet obecność Clarice w filmie wydawała mi się zbędna. Może to z winy Julianne Moore, która nie dość dobrze sprawdziła się w swej roli. Gdy przypominam sobie panią Foster i jej chwiejące się nogi po pierwszym spotkaniu z wcieleniem zła, rozbiegane oczy próbujące się skupić w jednym punkcie i doskonale zagrany ukrywany, paniczny strach, bardzo żałuję, że tym razem to nie ona gra pierwsze skrzypce wraz z Sir Anthonym. Mówi się trudno. Pora jednak dowiedzieć się, czym postanowili nakarmić nas twórcy filmu. Czas na danie główne. Smacznego.:) Fabuła w większości bazuje na wspomnianej powieści. Akcja filmu toczy się wokół intrygi uknutej przez oszpeconego niegdyś przez Hannibala milionera - Vergera. Przykuty do końca życia do inwalidzkiego wózka, wegetujący niczym roślina, snuje dniami i nocami plan straszliwej zemsty na sprawcy jego nieszczęścia. Od razu jednak widać, iż człowiek ten jest ograniczony i okrutny, budzący odrazę nie tylko swym wyglądem. Sir Gary Oldman nawet gdyby nie było ohydnej maski, którą przywdział wcielając się w jego postać, wykreował wspaniały obraz antypatycznego potwora zaślepionego jedynie zemstą i pogardą dla ludzi. Na swej drodze Hannibal spotka jeszcze sporo potencjalnych ofiar, z których ważniejszymi okażą się detektyw Pazzi (Giancarlo Giannini), przełożony agentki Starling - Paul Krendler (Ray Liotta) oraz rzecz jasna nasza ulubiona Clarice. Więcej szczegółów nie potrzeba - wszystkiego dowiecie się z filmu. Po ujrzeniu obok napisu "Directed by" nazwiska Ridleya Scotta, nabrałem sporych obaw. Po znakomitej serii "Obcy" zapoczątkowane właśnie przez niego i niedawno powstałym (wcale niezłym) Gladiatorze niby nie było się o co martwić. Obawiałem się jednak popełnienia błędu polegającego na przedstawieniu Hannibala jako łagodną owieczkę, czy też nieustraszonego obrońcę agentki Starling. Wizja Hannibala walczącego wręcz z hordami oponentów przeraziła mnie niezmiernie, tym bardziej, gdy przypominałem sobie humanoidalnego Obcego (z części czwartej - reż. Jean - Pierre Jeunet) nie czyniącego żadnej krzywdy dzielnej Ripley. Hannibal musi być nieodgadniony i nieokiełznany! Jego zamiary nie mogą być oczywiste! Na szczęście strach o reputację mojego faworyta okazał się bezpodstawny. Pan Scott doskonale współpracując z Anthonym Hopkinsem stworzył przy jego pomocy nawet kilka trzymających w dużej niepewności, czy wręcz zaskakujących elementów, za co muszę złożyć podziękowania, co niniejszym czynię. Pamiętacie jeszcze pierwszą część Batmana w reżyserii Tima Burtona? Gdy porównamy ją z trzecią, lub każdą kolejną nie będącą jego autorstwa zauważymy kompletną zmianę stylu i prezencji nie tylko głównego bohatera, ale i całego miasta. Pierwsze dwie były mroczne, okrutne, momentami krwawe. Pozostałe to już tylko gumowe stroje, błyszczące, plastikowe ubiory, tony makijażu na twarzach i jaskrawe światło neonów zewsząd. Nie wyszło to serii na dobre, przynosząc jedynie wstyd i czyniąc z tak wspaniałego tematu pośmiewisko kojarzone z dziesięcioletnim odbiorcą. Podobnej sytuacji również można się było spodziewać również w przypadku Hannibala, gdyż zmiana reżysera zawsze niesie ze sobą pewne ryzyko. Nie zawiodłem się jednak. Klaustrofobiczne ujęcia, podobna kolorystyka, klimat oplatającego wszystko mroku. Jeśli jednak chodzi o sceny nieludzkich mordów, muszę stwierdzić, iż widać przegięcie w drugą stronę - popatrzcie na screeny a zrozumiecie. Nawet potwór jakim jest bez wątpienia nasz główny bohater robiłby to według mnie w nieco inny sposób - bardziej zagadkowy i tajemniczy (a przez to oddziałujący na podświadomość i dzięki temu bardziej przerażający), mniej efektowny w sensie wizualnym (jeśli można to tak określić). Do dziś pamiętam dreszcz przebiegający po plecach przy niektórych scenach z Milczenia Owiec. Gwoli podsumowania ostatnich dwóch akapitów wypada mi napisać, iż jestem zadowolony z reżyserii. Brakuje mi nieco więcej atmosfery strachu i zagubienia niż tylko parę chwil jakimi uraczył nas reżyser, ale ogólnie jest dobrze. Z pewnością każdemu z Was ciśnie się na usta pytanie: czy film jest lepszy, czy gorszy od poprzednika? Dla mnie numerem jeden był do tej pory film "Siedem" określony przez krytyków mianem "następcy Milczenia Owiec", którego obejrzenie postawiłbym za punkt honoru każdemu wielbicielowi filmów o podobnej tematyce. Zabrakło w nim tylko jednego - Hannibala, choć John Doe również okazał się nad wyraz przekonywujący. Tym razem na szczęście będziemy mieć go do woli od tytułu, aż po smakowite:) zakończenie... I to właśnie on decyduje o magii tego filmu. W moim przeświadczeniu Hannibal nie stanie się niestety obrazem kultowym - na miarę Milczenia Owiec. To jednak z pewnością nie stanie mu na przeszkodzie w odniesieniu sukcesu kasowego, gdyż nawet osoby nie mające wcale do czynienia z jego poprzednikiem mogą potraktować go jako naprawdę dobry thriller pozwalający na chwilę poczuć szybsze bicie serca. Jednak to właśnie dla fanów poprzedniej części powinien mieć szczególny wydźwięk i sens. Czy spełnił pokładane w nim oczekiwania? Myślę, że nie, ale jak wiadomo - apetyt rośnie w miarę jedzenia (zabrzmiało niejednoznacznie...? przepraszam:). Po doskonałej części pierwszej każdy z nas spodziewał się przynajmniej tak samo dużej dawki emocji. Ocenę jednak pozostawiam Wam - według mnie w filmie zostało ukazane wszystko, co chciałbym by zawierał (a momentami nawet więcej :P). Z uwagi jednak na tematykę i prezentowane drastyczne treści jestem skłonny omawiany film ze szczerą, głęboką odrazą... polecić:).