Guitar Hero Live - recenzja

Guitar Hero Live - recenzja

Guitar Hero Live - recenzja
marcindmjqtx
04.11.2015 17:08, aktualizacja: 30.12.2015 13:18

Czyli krótka historia o tym, jak miotałem się do "Cowboys from Hell" Pantery, podbijałem niewieście serca "R U Mine?" Arctic Monkeys i czułem niedosyt na stadionowych festiwalach.

Guitar Hero postanowiło odświeżyć swoją nieco zastałą formułę. Przypomina w tym muzyków, którzy po latach sprawdzonych szlagierów próbują czegoś nowego i zaskakują fanów zupełnie innym brzmieniem. Czasami wychodzi z tego niefortunny "Scream" Chrisa Cornella, innym razem rodzi się doskonała "Granda" Brodki. Jak jest w przypadku Guitar Hero Live? Czy zmiany służą serii?

Odpowiedź jest prosta: tak. Ale należy uwzględnić przy niej kilka przypisów, bowiem nowa odsłona nie jest grą pozbawioną fałszy.

Anyone Can Play Guitar

Najważniejszą zmianą względem poprzednich części jest przemodelowany kontroler. Tym razem dostajemy sześć przycisków w dwóch rzędach. Nowe rozmieszczenie sprawia przede wszystkim, że doświadczeni poprzednimi grami muzycy sesyjni muszą porzucić wiele wyuczonych przez lata zagrywek i przyswoić nowe sposoby wykręcania solówek godnych Slasha na pustyni w "November Rain".

Guitar Hero Live

W założeniach to wciąż to samo - wciskamy w odpowiednim momencie przyciski, które wyświetlają się na niekończącym się gryfie, imitując grany na gitarze riff, czasami robimy slide'y, czasami klniemy, innym razem walimy w "puste" struny i potrząsamy gitarą, by odpalić specjały. Ale wszystko jest teraz w nieco innym miejscu, wymaga innego myślenia; wydaje mi się, że odpowiedniejszego, bo wciskanie kilku przycisków naraz o wiele bardziej zbliżone jest do chwytania prawdziwych akordów. Kontroler stał się bardziej gitarowy.

Poziomów trudności mamy pięć. O ile Basic to doskonały sposób na popełnienie samobójstwa z zanudzenia, a Casual za to przyjemnie wprowadzi do gry nawet osoby, które na codzień nie grają, o tyle skok z Casual na Regular został trochę źle zaprojektowany. W przyjaznym, spokojnym Casualu wszystkie piosenki ogarniamy tylko za pomocą jednego rzędu - trzech przycisków. Natomiast w Regular dochodzi drugi rząd i jest już stosowany często i gęsto. Osoby, którym dawałem po raz pierwszy kontroler, narzekały po kilku kawałkach, że Casual nie wprowadza choćby szczątkowo drugiego rzędu, żeby oswoić gracza i nie bombardować go nagle tym, co dzieje się na Regular. Jest to mały zgrzyt, ale mimo wszystko trudno go nie zauważyć.

Guitar Hero Live

Wyższe poziomy zostały już przemyślane w dobry sposób - Regular, kiedy już go załapać, to idealny sposób, żeby dobrze bawić się z grą i czuć, że wybrzmiewające w rzeczywistości riffy korespondują (choć nie zawsze) z tym, co robimy na kontrolerze. Advanced testuje już nasze umiejętności, wymagając szybkich reakcji i zręcznych palców, ale wynagradza to silnym poczuciem, że naprawdę wywołujemy dźwięki, które dzieją się w danym utworze. A Expert, jak to Expert - to już zabawa dla wyjadaczy, growych Stevów Vaiów i muzyków Dream Theater. Pewne jest, że każdy z pewnością znajdzie swój własny zakątek, w którym będzie grał takie riffy, na jakie pozwalają mu umiejętności.

Live in Salon

Drugą najważniejszą zmianą po kontrolerze jest kompletnie zmieniona szata graficzna. Porzucono tworzone na silniku, karykaturalne zespoły na rzecz nagranych wcześniej materiałów wideo z rzeczywistych występów, które obserwujemy z oczu gitarzysty. Wrażenie jest świetne - zapomnijcie o kiczu kojarzonym z grami FMV z lat 90. Sekwencje zarejestrowano z dużą starannością - są naprawdę dobrze wyreżyserowane, mają wysoką jakość i wyglądają po prostu super, nie wspominając już o kopie, jaki może dać obserwowanie stadionu wypełnionego dziesiątkami tysięcy ludzi wyciągających do ciebie ręce. Albo buczących z zawodem - obraz zmienia się bowiem dynamicznie w zależności od tego, jak nam idzie romans z gitarą. A publika potrafi być bezlitosna.

Guitar Hero Live

Wrażenie robi też wizualne zróżnicowanie - zespołów, w które się wcielimy, mamy osiem, a miejsca koncertów to zarówno niewielkie, magicznie wyglądające sceny na zalesionym terenie, nad którymi wiszą kolorowe lampki, jak i ciasne, duszne wnętrza klubów czy umieszczone w sercu miasta ryczące tysiącami gardeł stadiony. Gry muzyczne chyba jeszcze nigdy nie zbliżyły się tak bardzo do przyjemnego oszukiwania nas, że jesteśmy gwiazdami rocka. W niektórych momentach do studyjnych wersji utworów dorzucono nawet chór publiki śpiewającej refreny, co potrafi bardzo mile zaskoczyć i dorzucić swoje trzy grosze do imersji. Dajcie mi to wszystko z wykorzystaniem gogli wirtualnej rzeczywistości!

Wyreżyserowane koncerty z dynamicznie reagującą publiką i zespołem znajdziemy w tytułowym Live, który można z braku laku nazwać trybem dla pojedynczego gracza. Składa się on z czterdziestu paru utworów - liczba ta może nieco rozczarować, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę, że nie wszystkie kawałki przypadną do gustu, bo twórcy postawili na mocne zróżnicowanie. Obok Queen czy The Who pojawia się Skrillex, Eminem i Rihanna. Dobór utwórów jest oczywiście kwestią prywatnych upodobań, ale osobiście uważam, że do skąpego zestawu numerów zakradło się za dużo lekkich, popowych i często nudnawych brzmień; jeden kawałek Kasabiana, Wolfmother czy The Black Keys ostatecznie tego nie wynagradzają. I mówi to osoba, która słucha naprawdę różnej muzyki. W efekcie, owszem, zdarzają się momenty, kiedy stoję na stadionie, słyszę bit perkusji i robię tak...

... ale nie raz i nie dwa na scenie prezentowałem się tak:

- Po prostu nie graj tych kawałków, które ci nie pasują - może ktoś zasugerować. I jasne, zgadzam się, niestety w trybie Live na początku mamy zaledwie garstkę utworów. Resztę trzeba odblokować, wykonując wcześniej przygotowane sety na dwóch fikcyjnych festiwalach. Służy to za swego rodzaju "fabułę" Guitar Hero. W efekcie zagranie po kolei Avril Lavigne, Katy Perry i Rihanny było absolutną koniecznością, żeby dorobić się pełnej bazy utworów. Takie wymogi w grze, która domyślnie jest imprezowa, to zupełnie chybiony pomysł.

Po zagraniu na wszystkich scenach i odblokowaniu każdego utworu, w trybie Live nie pozostaje już nic do roboty. Owszem, bardzo przyjemnie brzdąka się na nowym kontrolerze, a oglądane nagrania sprawiają, że czuję się jak zblazowany gitarzysta i po występie muszę walczyć ze sobą, żeby nie wyrzucić jakiegoś telewizora przez okno, a potem nie zbluzgać Bogu ducha winnej dziewczyny mijanej w sklepie, ale ostatecznie trochę za mało tam zawartości.

Guitar Hero Live

Nie uświadczymy np. ścieżek basu (jak ja mam grać "Higher Ground" Red Hotów?!) ani nie dostaniemy możliwości przećwiczenia wybranych partii utworów. Poza samotnym graniem możemy przyłączyć się do kogoś z drugim wiosłem lub wesprzeć riffy wokalem. To trochę za mało, szczególnie jeśli spojrzymy na możliwości, jakie oferują nie tylko inne gry muzyczne, ale i poprzednie odsłony Guitar Hero. Ale te czterdzieści parę utworów i obserwowanie ze sceny zakochanych w tobie tłumów to dopiero połowa kręgosłupa Guitar Hero Live...

Throw Away Your Television

Jest jeszcze tryb Guitar Hero TV, trzecia i ostatnia fundamentalna zmiana w serii. Tak naprawdę to właśnie ta funkcja jest wybijającym rytm sercem Guitar Hero Live. Możną ją nazwać dynamiczną, sieciową usługą z o wiele większą bazą piosenek niż ta w trybie Live. Tutaj tłem dla naszych popisów nie są już koncerty, tylko oficjalne teledyski granych utworów. Kawałki nie są też nigdy naszą własnością - wykupujemy tylko możliwość jednorazowego zagrania numeru za pomocą punktu Play. Te kupujemy natomiast za wirtualną walutę Guitar Hero Live... lub prawdziwe pieniądze.

Tak, mikrotransakcje dzieją się tutaj pełną parą, ale śpieszę poinformować, że nie są takie straszne, jak mogłoby się wydawać. Przez tydzień grania Playów miałem wystarczająco, by zaspokoić potrzeby swoje i moich znajomych, choć fakt faktem, że monety zarobione na wykonywaniu numerów oszczędzałem tylko na Playe, nie przykładając wagi do kupowania nowych gryfów albo ulepszeń do gitary dających nam np. więcej punktów podczas gry. Trochę nieprzyjemna i ograniczająca potrafi być też refleksja, że nie mogę do białego rana bawić się do woli w TV, bo potem, gdy najdzie mnie ochota, nie będę miał za co odpalić Alice in Chains czy innego alt-J. Zawsze mogę kupić Party Pass za 25 złotych, który na 24h daje nielimitowany dostęp do całej bazy, ale to raczej opcja rzeczywiście tylko i wyłącznie na imprezy.

Guitar Hero Live

Nie zmienia to jednak faktu, że dobra zabawa bez wydania choćby złotówki jest jak najbardziej możliwa. Cieszy system rozwoju, w którym wbijamy kolejne poziomy i odblokowujemy gryfy, awatary oraz nowe moce uaktywniające się po potrząśnięciu gitarą. Koniec kawałka i obserwowanie, co dostaliśmy za jego wykonanie, potrafi przynieść sporo satysfakcji. Szczególnie kiedy zajmujemy pierwsze miejsce - grając w Guitar Hero TV, zawsze jesteśmy zestawieni z dziewięcioma innymi graczami. Z początku nie zwracałem na to uwagi, ale po jakimś czasie zerkałem na wyniki, chcąc usilnie udowodnić tym partaczom, że to ja jestem najlepszym Jackiem Whitem.

W TV dostępne są też dwa kanały, na których darmowo możemy grać przygotowane przez twórców tematyczne setlisty. Tutaj cieszą szczególnie dziwaczne, świetnie wykonane przerywniki, które mają nawiązywać do tych znanych choćby z MTV czy innych kanałów muzycznych. Za takie przywiązanie do detali należy się szacun i dedykowana gitarowa solówka. Ale 10h zapętlonego "Baby" Justina Biebera należy się za nie dodanie opcji przewijania dłuższych teledysków. Granie po raz piąty doskonałego "Tribute" Tenacious D i oglądanie znowu intra, znowu przerwy w środku i znowu outra potrafi porządnie zirytować. Dajcie mi po prostu zagrać! Przecież znam ten teledysk na pamięć, a wystarczyłby jeden przycisk do przerwania długawej sekwencji.

Guitar Hero Live

Trudno też ostatecznie oceniać TV po tygodniu grania, skoro w założeniu jest to żyjąca platforma. Nowe utwory mają pojawiać się regularnie, ale o jakiej regularności mówimy i jak dużo kawałków będzie zasilać bibliotekę gry - nie wiadomo. Miejmy nadzieję, że dużo, bo choć startowa baza jest niemała i znajduje się w niej sporo ciekawych piosenek, to jednak szybko rośnie apetyt na więcej, szczególnie kiedy myśli się o mikrotransakjach i wykupowaniu piosenek. Jeśli chcesz się ze mną bawić w taki sposób, gro, to lepiej szybko daj mi powód, bym docenił tę formę zabawy.

Werdykt

Twórcom udała się rzecz bardzo trudna - z doskonałej, ugruntowanej wieloma tytułami formuły udało im się stworzyć coś nowego. To było odważne posunięcie i zadziałało. Przemodelowany kontroler wnosi powiew świeżości, bardziej przypomina autentyczną grę na gitarze i wciąż dostarcza mnóstwo przyjemności z grania, dynamiczne materiały wideo i teledyski biją na głowę szatę graficzną poprzednich odsłon, a Guitar Hero TV - choć kontrowersyjne - należy pochwalić za przełamywanie standardów i eksperyment, który na pierwszy rzut jest całkiem nieźle zbalansowany.

Owszem, chciałoby się więcej utworów w trybie Live, chciałoby się ścieżek basu i trybu treningowego, kilka drobynch rzeczy potrafi też zirytować, ale to wszystko nie zmienia faktu, że w nowe Guitar Hero gra się po prostu cholernie przyjemnie, a podstawowe założenie - wcielenia się w gwiazdę rocka - działa jak dobrze naoiliwiona maszyna albo AC/DC. Tak dobrze jak nigdy. W kategorii zmian to bardziej "Granda" Brodki niż "Scream" Cornella. Jeśli tylko TV będzie dostarczało dużo nowej zawartości i zachowa zadowalającą równowagę między wydawaniem wirtualnej waluty a prawdziwej gotówki - doczekaliśmy się gry muzycznej godnej naszych czasów.

A teraz pozwólcie, że po raz setny wpadnę sam ze sobą w pogo do "Cowboys from Hell" Pantery. Chyba mam jeszcze kilka Playów...

Patryk Fijałkowski

Platformy: PS4, X1, PS3, X360, Wii U, iOS Producent: FreeStyleGames Wydawca: Activision Dystrybutor: cdp.pl Data premiery: 23.10.2015 PEGI: 12

Grę do recenzji udostępnił dystrybutor. Testowaliśmy wersję na PS4. Screeny pochodzą od wydawcy.

Obraz
Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)