GTA: Chinatown Wars - recenzja

GTA: Chinatown Wars - recenzja

GTA: Chinatown Wars - recenzja
marcindmjqtx
01.04.2009 10:47, aktualizacja: 30.12.2015 14:13

Zapowiedź GTA: Chinatown Wars na DS była chyba jedynym, z punktu widzenia gracza z krwi i kości, pozytywnym wydarzeniem podczas wystąpienia Nintendo na zeszłorocznym E3. Od razu jednak zrodził się szereg pytań i wątpliwości. Zadawaliśmy sobie pytanie, jak tak brutalna, ociekająca przemocą, seksem i niewybrednymi żartami seria poradzi sobie na platformie Nintendo, firmy kojarzonej raczej z grami dla najmłodszych i w odpowiedniej dla nich stylistyce. Rodziły się też pytania, jak potężne GTA zaprezentuje się na małym DS i czy Rockstar da radę w pełni wykorzystać możliwości interaktywne przenośnej konsoli. Dziś już wiemy jak.

Od zera do bohatera Przyznam się otwarcie, że to chyba pierwsza gra, w której przyszło mi grać Chińczykiem. Ten najliczniejszy naród świata do tej pory nie był jakoś szczególnie reprezentowany w grach wideo. Za sprawą Chinatown Wars to się jednak zmienia. Jako Huang Lee przybywamy do Liberty City, ponoć najgorszego miejsca w całym USA, by przywieźć wujkowi rytualny miecz Triady oraz znaleźć zabójców naszego ojca. Oczywiście już na początku wszystko się komplikuje i wpadamy w kłopoty, które spowodują, że o swój status w tym wielkim mieście będziemy musieli zajadle walczyć. Jest to typowy dla GTA scenariusz od zera do bohatera, którego jako fan serii mam już trochę dość. Zwłaszcza, że na początku tej gangsterskiej przygody fabuła jakoś nie porywa. Bardzo szybko pojawia się mocne wydarzenie, by potem długo nic szczególnego się nie działo. Za to pod koniec gry wydarzenia nabierają rumieńców i zwroty akcji stają się bardzo częste. Nie zabrakło tradycyjnego dla Rockstar humoru, który obecny jest głównie w dialogach podczas scenek przerywnikowych. Tutaj niestety widać trochę ograniczenia sprzętu, bo scenki owe nie są ani mówione, ani przesadnie animowane.

Zbrodnia w wielkim mieście Tak oto przybywamy do Liberty City i musimy zrobić coś by pomścić ojca oraz odzyskać miecz, który tracimy zaraz po przylocie. Do tego nikt nas tu specjalnie nie lubi, a wujek zamiast zapewnić nam wikt i opierunek sam potrzebuje pomocy w walce z konkurencją wewnątrz Triady. Ponieważ seksu w tej części GTA praktycznie nie ma, trzeba zająć się zbrodnią w wielkim mieście. Tradycyjnie już zadania zlecają nam kolejni szefowie porozrzucani po Liberty City. Okazuje się, że chińska mafia mocno urosła w siłę i jest obecna praktycznie wszędzie, ale za to w jej łonie istnieje silna konkurencja, która prowadzi do wewnętrznych konfliktów. Nasze zadania jak zwykle skupią się na jeżdżeniu i strzelaniu. Siłą Chinatown Wars jest jednak interaktywność, tak jak siłą GTA IV była filmowość. Nasze zadania najczęściej nie sprowadzają się do prostego „dojedź w określonym czasie, na miejscu wszystkich pozabijaj, zgub pościg, wróć”. Tutaj mamy wiele minigier wykorzystujących dobrodziejstwo dotykowego ekranu. Bardzo podobały mi się misje, w których po dojechaniu do celu czekała na mnie walizka ze snajperką do samodzielnego montażu. Nie dość, że musimy złożyć broń wg określonej kolejności, to jeszcze dokręcić lufę, zatrzasnąć lunetę, umocować magazynek czyli zrobić coś co pojawiło się już w tylu filmach, a w grach jakoś nie chciało. Minigry towarzyszą nam nie tylko podczas misji. Ot, włamując się do stojących na parkingu samochodów czasem trzeba odkręcić śruby z deski rozdzielczej, by połączyć ze sobą kable, a czasem pogrzebać śrubokrętem w stacyjce itp.

Takie nagromadzenie minigier z jednej strony urozmaica rozgrywkę, z drugiej jednak bywa kłopotliwe. Nie należy zapominać, że Chinatown Wars to przede wszystkim gra akcji, w której przez większość czasu sterujemy postacią za pomocą krzyżaka oraz pozostałych przycisków. Czasem jednak ni stąd ni zowąd gra chce byśmy użyli ekranu dotykowego, np. przejeżdżając przez autostradę musimy wrzucić kasę za jazdę na bramkach. Wygląda to tak, że krzyżakiem (niestety niezbyt precyzyjnym) kontrolujemy tor jazdy, drugą ręką  prędkość i nagle przydałaby się jeszcze trzecia, by chwycić stylusa i pacnąć w dolny ekranik. Przez to stylusa musimy mieć cały czas pod ręką na wypadek jakichś niespodzianek. Przyda nam się on także do nawigacji, robienia zakupów czy odbierania e-maili. Po dłuższej chwili spędzonej z grą można się do tego wszystkiego przyzwyczaić, ale na początku jest z tym trochę kłopotów.

Żadna praca nie hańbi Stylus przyda nam się także wtedy, gdy zechcemy oderwać się od głównego wątku gry. Mamy tu szereg typowych dla GTA zajęć, jak wyścigi po mieście, masakry (rampage), rozwożenie ludzi taksówką, misje policyjne itd. Ba, pojawili się nawet przechodnie, którym można pomóc zupełnie jak w GTA IV. Twórcy Chinatown Wars dołożyli także coś od siebie - możemy dorobić sobie do skromnej gangsterskiej pensji choćby jako tatuażysta, czy kupując zdrapki z loterią w spożywczym. Zaraz, skromnej gangsterskiej pensji? Tak, Huang jest naprawdę podle opłacany i aby wyżyć będzie musiał parać się handlem narkotykami, gdzie leżą naprawdę duże pieniądze. Po całym Liberty City rozsianych jest ponad 40 dilerów, których najpierw należy odnaleźć, a później pośredniczyć w handlu. Cała zabawa polega na tym by czekać na wyprzedaże danego towaru i sprzedawać, gdy jakiś diler będzie pilnie potrzebował np. kokainy. W naszej torbie mieści się 50 paczek, nadmiar zatem przechowujemy w domu. Z resztą nie warto biegać po mieście z narkotykami wartymi kilkadziesiąt tys. dolarów, bo policja może nam je skonfiskować w razie aresztowania. To całkiem wciągająca i  miarę rozbudowana minigra ekonomiczna. Jak więc widzicie, Chinatown Wars to tytuł bogaty w atrakcje.

Stare miasto w nowej szacie Nowa odsłona GTA, choć trójwymiarowa, to powróciła do rzutu z góry i nieco pod kątem, przypominając tym samym dwie pierwsze części serii. Początkowo obawiałem się, że nie będzie to tak przyjemne jak bieganie po mieście z widokiem zza pleców bohatera, ale gra się bardzo dobrze. Zaskoczyła mnie zwłaszcza fizyka aut, oraz ciekawie zrealizowane pościgi policyjne, gdzie w łatwy sposób można doprowadzić do zniszczenia ścigającego nas radiowozu poprzez odpowiedni styl jazdy. Sprawdza się to lepiej niż namolni i trudni do zgubienia gliniarze w „dużych” odsłonach serii. Trzeba jednak zaznaczyć, że gra posiada szereg uproszczeń i generalnie nie jest zbyt trudna. Niewiele misji trzeba powtarzać, a nawet jeśli już, to wystarczy znaleźć odpowiedni sposób na wykonanie zadania. Mi to pasuje, ale gracze lubiący wyzwania mogą być nieco zawiedzeni.

Biorąc pod uwagę możliwości DS, Chinatown Wars wygląda bardzo ładnie. Mamy tu do czynienia z komiksową kreską w przerywnikach oraz doskonale się w to wpisującym cell shadingiem. Miasto wygląda dzięki temu stylowo, ale same modele samochodów jak i postaci nieco od tego poziomu odstają. Generalnie jednak wrażenie jest pozytywne, a spójny design cieszy oko. Trzeba nadmienić, że z wyjątkiem ostatniej wyspy, poruszamy się po tym samym Liberty City, co w GTA IV. Bardziej charakterystyczne budowle i zakątki poznacie bez problemu. Nieco gorzej jest z warstwą dźwiękową, ale do tego DS nas już przyzwyczaił. Uderza brak dj'ów w radiach, a także fakt, że wszystkie utwory są wyłącznie instrumentalne. Jedyna ludzka mowa jaką usłyszycie w grze to pokrzykiwania przechodniów. Sama muzyka jest bardzo dobra, ale słychać ograniczenia jakie niesie za sobą kartridż. Niemniej, biorąc pod uwagę możliwości sprzętu i ten element muszę ocenić wysoko.

Rockstar dostarczył chyba najbardziej rozbudowaną i złożoną grę na DS. Do tego grę akcji, jakich na tej platformie niewiele - bogatą i ładną. Dla osób, które posiadają DS'a i lubią GTA jest to pozycja obowiązkowa. Zresztą, to chyba najlepszy tytuł w jaki grałem na tej platformie, a który dodatkowo zapewnia wiele godzin zabawy, w sam raz choćby na długą podróż pociągiem. Trzeba jednak uważać by nie przegapić swojej stacji, bo niesamowicie wciąga.

Marcin Lewandowski

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)