Gry dostępne tylko na wysokości 10 tysięcy metrów nad poziomem morza
Odkryłem nową platformę do grania: samolot.
W ostatnią sobotę wsiadłem do samolotu, by dotrzeć na targi E3 w Los Angeles i relacjonować je na Polygamii. Byłem przygotowany na to, że będę pisał - dużo pisał - o grach. Kto by jednak pomyślał, że do pierwszego z artykułów natchnie mnie sama podróż.
Lot do Paryża, gdzie miałem przesiadkę do LA, przebiegał standardowo. Nic się nie dzieje, czytam gazetę, samoloty są takie nudne... Okazało się jednak, że kolejny, którym miałem się dostać na zachodni brzeg USA, był już bardziej ekscytujący. Dość szybko odkryłem bowiem, że na wmontowanym w siedzenie przede mną ekraniku mogę nie tylko oglądać w koszmarnej jakości filmy. Mogę także... grać, jako kontrolera używając przewodowego pilota. Przesadnym optymistą byłby jednak ten, kto spodziewałby się konsolowych hitów. Nie, w Boeingu 777-200ER należącym do Air France, w klasie ekonomicznej, zagrać można w coś zupełnie innego.
Solitaire Ach tak, pasjans. Dokładnie taki sam, jak ten znany z rozmaitych edycji Windowsa. Poświęciłem mu całe trzy minuty, w zasadzie tylko po to, by zrobić smartfonem powyższe zdjęcie*. Zimne niczym styczeń w Oslo panie w średnim wieku, okularach i trwałej zatrudnione w rozmaitych urzędach grają w to co prawda od setek lat, ale ja na szczęście nie muszę. Nawet podczas prawie dwunastogodzinnego lotu.
Shanghai Jest pasjans, nie mogło zabraknąć i mahjonga. Prawdę mówiąc poczułem się lekko zawiedziony, bo przez chwilę, biorąc pod uwagę sam tytuł, spodziewałem się czegoś bardziej ekscytującego niż zbieranie klocków. Cyknąłem fotkę i ruszyłem sprawdzić, co czeka mnie dalej.
Air France Quiz Już po samym spojrzeniu na tytuł wiedziałem, że będzie srogo. Ku mojemu zaskoczeniu początkowo nie zapowiadało się jednak tak źle - wśród dostępnych kategorii znalazło się co prawda "Air France", ale była także historia, geografia i aeronautyka. Ponieważ nie wiedziałem do końca, czym jest to ostatnie i jestem słaby z geografii, wybrałem pierwszą z nich. Jakiż był mój zawód, gdy okazało się, że, owszem, pytania są z historii, ale... lotnictwa. Francuskiego, ma się rozumieć. Niestety nie wiedziałem, przykładowo, w którym roku na pokładzie Air France po raz pierwszy pojawiła się stewardessa. Uciekłem z krzykiem.
Who wants to be a millionaire? Milionerzy. Nie było Huberta Urbańskiego, ale sama gra też od czasu do czasu pytała mnie czy jestem definitywnie pewien odpowiedzi. Zwykle nie byłem, bo brytyjska edycja (tak, na pokładzie samolotu francuskich linii) boleśnie uświadomiła mi, jak mało wiem na przykład o historii tego kraju. Nie miałem, dajmy na to, pojęcia, który Minister Zdrowia zrezygnował po tym, jak w jakiśtam jajkach wykryto salmonellę. A był taki, przynajmniej w Wielkiej Brytanii. Poddałem się dość szybko, ale przez parę minut grania miałem te trzy koła ratunkowe i piętnaście pytań do miliona (i to funtów!), więc czułem się prawie, jakbym siedział w telewizyjnym studiu. I tylko nie wiem, czemu ktoś wymyślił trzydziestosekundowy limit czasowy na każdą odpowiedź - straszna bzdura.
Chess Szachy. Zaskoczyła mnie - pozytywnie - możliwość grania przeciwko innemu pasażerowi. Starsza pani po prawej jednak spała, a koleś po lewej oglądał film, poza tym przez cały lot i tak robił wrażenie gbura. Dałem sobie spokój.
Invasion Po przeczytaniu krótkich instrukcji wewnątrz gry spodziewałem się prostej strzelanki, w której leci się "ciągle w górę" i strzela do wszystkiego, co się rusza. Tymczasem okazało się, że to prosta wariacja na temat Space Invaders. Różnica polega na tym, że wrogowie nadlatują w mniejszych partiach z lewej strony. Trzeba wykończyć całą serię, by pojawiła się następna. Są też walki z bossami, ale nie dotrwałem do żadnej z nich. Z nudów. Poza tym siedzący po mojej lewej Bardzo Poważny Pan zaczął na mnie podejrzliwie patrzeć (nie dość, że gram w te gry, to jeszcze robię im foty telefonem. I non stop coś piszę na komputerze), więc na pół godziny zająłem się czymś innym, żeby go trochę uspokoić.
Cave Crunch Przeżywam chwilowy kryzys. Nie wiem, czego się spodziewałem, gdy zaczynałem jakąś godzinę temu pisać ten tekst. Że znajdę jakąś naprawdę fajną grę? Że coś mnie zaskoczy? Tym razem w twarz dostałem nieudolną kopią Pac-Mana. Zamiast żółtego kawałka pizzy: głodny jaskiniowiec, który musi zjeść wszystkie owocki na danym etapie. Zamiast wisienek: maczugi. Zamiast duszków: słonie. 25 etapów - jakoś nie miałem ochoty sprawdzać więcej niż jednego.
Z plusów: rozśmieszyła mnie muzyka. Tak jak we wszystkich grach, i tu były to po prostu kawałki stanowiące tło w menu i tym śmiesznym programiku pokazującym, nad którą partią świata aktualnie znajduje się samolot. Podczas grania w Cave Crunch trafił mi się jakiś francuski (chyba) smęt na gitarze - na chwilę naprawdę zrobiło mi się żal tego jaskiniowca. Trudno o gorzej dobrany podkład.
Checkers Mmmmmm, warcaby. Czy czujecie ten dreszczyk emocji?
Ja też nie.
Blackjack Kto gra w karty, ten ma łeb obdarty. Nie umiem grać w Blackjacka, więc zrobiłem zdjęcie i niniejszym odnotowuję jego istnienie. A jeżeli fakt, ża na pokładzie Air France taka gra się znajduje, miałby przekonać Was do zakupu biletu tych linii, to weźcie jeszcze pod uwagę, że jedzenie jest raczej takie sobie.
Zupple Junior W słowie "zupple" kryje się słowo "puzzle". To nic innego, jak grzeczne układanie obrazka z jego małych fragmentów. Grzeczne: bo to w końcu gra dla tylko dla najmłodszych.
Wybrałem taki z pingwinkami i bawiłem się całkiem nieźle. Gość po lewej ma już o mnie chyba najgorsze zdanie. Tak wnioskuję, widząc, jak na mnie patrzy.
Caveman Pierwsze naprawdę miłe zaskoczenie tego lotu. W sumie może być i tak, że po prostu nie znam jakiejś antycznej gry, której kopią jest ta, ale może też ktoś tym razem miał zwyczajnie dobry pomysł. Tytułowy jaskiniowiec (czy ten sam co w Cave Crunch? Pewnie tak, bo wszystkie opisywane gry to dzieła jednej firmy - DTI Software) nie zjada już owocków, ale musi znaleźć wyjście z labiryntu (w ograniczonym czasie, by nie było za łatwo). Trzeba główkować, kluczowe jest bowiem odpowiednie przesuwanie niektórych kamieni. Choć i przeciwnicy (tak, słonie...) z czasem się pojawiają. Ni to Sokoban, ni to Boulder Dash. To nadal produkcja kategorii ZZZ, ale na tle innych wyróżnia się na plus.
Tic Rack Toe Och, to kolejna adaptacja starej jak świat gry. Czy to się po polsku nazywa tryktrak? Chyba jakoś tak. Szczerze tego czegoś nie cierpię. Nie wiem dlaczego, po prostu, proszę się nie obrażać. Dwóch graczy wrzuca do specjalnego pojemnika żetony - kto pierwszy utworzy linię stworzoną z czterech, wygrywa. Fascynujące. Sprawdzam dalej.
Animal Factory No więc jest to gra, w której z różnych części ciała (w sumie sześciu) trzeba złożyć zwierzątko. Można je sobie stworzyć dowolnie, można zgodnie z tym, co każe komputer, można także pobawić się z nim w swoiste memory. Gdyby Spore powstał dwadzieścia lat wcześniej, to pewnie edytor potworów wyglądałby w nim właśnie tak. Gdybym to z kolei ja powstał dwadzieścia lat, ale nie wcześniej, tylko później, to pewnie dziś bawiłbym się przednio. Jeśli wiecie, co mam na myśli.
Swoją drogą, ten mały komputer wmontowany w siedzenie prawie się przy tej grze zaciął (o ile to w ogóle możliwe, ale wyglądało groźnie). To też o czymś świadczy.
Hangman Klasyczny Wisielec. Może te wszystkie gry to jest jakiś sprytny plan kogoś, kto chciałby, żeby pasażerowie szybciej pozasypiali? Ten z mojej lewej, na ten przykład, już śpi. A tylko patrzył z ukosa, jak gram, sam żadnej nie dotknął!
Elephant Memory Na koniec tego wspaniałego święta gier linie lotnicze Air France mają dla Państwa memory. Wiedzą Państwo, mogą se Państwo odkrywać różne karty i jak trafią na dwie takie same, to zdobędą punkty. Ekstaza na publiczności.
Jeżeli wybieracie się na drugi kontynent albo w ogóle gdzieś daleko samolotem - zabierzcie sprzęt do grania, żeby mieć, czym się zająć. Inaczej skończycie tak jak ja, grając w warcaby, podrabianego Pac-Mana i memory. A po co Wam takie nerwy?
Tomasz Kutera
*Musicie mi wybaczyć ich jakość. W samolocie jest marne światło i mało miejsca, to niezbyt komfortowe warunki do fotografowania czegokolwiek.