Grupa nastolatków i domek w lesie, to nie może się dobrze skończyć [UNTIL DAWN]
Nie jestem koneserem ambitnego kina, nieszczególnie wielbię też amerykańskie horrory o nastolatkach. A do tej drugiej grupy należy właśnie nowy tytuł Sony - Until Dawn. To, za czym nie przepadam w kinie, spodobało mi się jednak w grze. Naprawdę świeże spojrzenie na horror.
16.08.2012 | aktual.: 07.01.2016 15:45
Grupa nastolatków postanawia wyjechać w okolice Mount Washington, do domku rodziców jednego z nich. Trudno ocenić, czemu ponury dom otoczony lasem wydaje się atrakcyjną miejscówką dla młodych ludzi, najwidoczniej po prostu chcą wyrwać się z domu. Klasyczna opowieść, znana z dziesiątek amerykańskich filmów. Twórcy absolutnie tego nie ukrywają, co więcej z pełną świadomością twierdzą, że ta koncepcja przyświecała Until Dawn od początku.
Na prezentacji poznałem cały trzeci rozdział gry. Wśród nastolatków jest szkolna para - wygadana, śliczna, zgrabna, pewna siebie blondynka i jej chłopak postanawiają sprawdzić, jak wygląda nocą las.Pierwsze minuty wyprawy są spokojne, momentami zabawne, raczej niezbyt romantyczne. Nagle ginie jeleń, nasza młoda para ucieka więc do chatki i zamyka się od środka. Blondynka niespecjalnie daje się namówić na kilka chwil czułości, jest przestraszona i zziębnięta - nie wiadomo dlaczego nie działa zasilanie i kominek. Jej dzielny mężczyzna radzi sobie z tym drugim całkiem szybko, po czym para od razu przechodzi „do rzeczy”. Kiedy oboje są już w samej bieliźnie, słyszą coś niepokojącego, a po chwili półnaga niewiasta zostaje brutalnie wyciągnięta przez szybę w drzwiach. Jej facet chwyta wiszącą na ścianie strzelbę i biegnie jej na ratunek, kierując się śladami krwi pozostawionymi na ziemi. Dziewczyna ginie, a po chwili ofiarą tajemniczego napastnika pada również młody chłopak. Wszystko to w klimacie idealnie odwzorowującym atmosferę amerykańskich horrorów o nastolatkach. Wydaje się, że twórcy gry trochę uwypuklają niektóre cechy tego typu filmów, ale wszystko dzieje się z wyczuciem. I jest naprawdę klimatyczne.
Gra obsługuje kontroler PlayStation Move, co więcej działa tylko z nim. To FPP, w którym nie wykorzystamy Navi, poruszać się będziemy wyłącznie za pomocą różdżki. Twórcy stawiają na prostotę i z tego, co widziałem, świecąca pałka w zupełności wystarczy. Rozglądamy się poruszając nią we wszystkie ze stron, tak jakbyśmy trzymali w dłoniach latarkę. Do poruszania się wystarczy wciśnięcie triggera. Ruchami pociągamy również za dźwignię, zamykamy i otwieramy drzwi, zasłaniamy okna. W taki fajny, naturalny sposób. Choć można patrzeć w każdą stronę, gra jest mocno osadzona na szynach i prowadzi nas za rękę. Ale nie odczuwam tego jako minus, dzięki takiemu rozwiązaniu czułem się, jakbym oglądał film. Zachęcani jesteśmy ponadto do zabawy w kilka osób - w połowie pokazanego fragmentu gry (rozdział trzeci) chłopak przekazywał latarkę dziewczynie, po czym wchodziliśmy w jej skórę. A gdyby tak grać w żoną lub konkubiną i w takich momentach wciągać ją do gry? Fajny pomysł, pewnie niektórzy z Was mają w domach grającą niewiastę i chętnie taki sposób spędzenia kilku wieczorów sprawdzą. Zabawa starczy na około 6 godzin, jest brutalna, ale bez przegięć - będą mogli w nią zagrać szesnastolatkowie.
Po zakończonym pokazie na sali rozległy się oklaski. Zerkałem co chwila na sąsiadów i widziałem, że praktycznie wszyscy wpatrzeni są ślepo w ekran. A to oznacza, że wirtualna, interaktywna amerykańska opowieść wciąga. Po prostu dobrze się ją ogląda i jestem prawie pewien, że przynajmniej tak dobre odczucia pojawią się podczas trzymania w rękach Move i bezpośredniego uczestnictwa w przygodzie. Poprawcie mnie jeśli się mylę, ale nie było zbyt wiele tego typu gier (Blair Witch Project?). Czułem świeże podejście do tematu i hollywoodzki sznyt. I nie traktujcie tego jako minus. Until Dawn to jedna z moich największych niespodzianek na tegorocznym Gamescomie i kiedy tylko pojawi się na rynku w 2013 roku, nie zawaham się by po nią sięgnąć.
Paweł Winiarski