Gray Dawn – recenzja. Gdzie przebiega granica między opętaniem a świętością?
Niespieszna i krótka podróż po piekle pewnego księdza.
18.07.2018 22:04
Jest rok 1920, w pewnej angielskiej wiosce zapada powoli zmierzch. We wznoszącej się nad okolicą okazałej cerkwi i równie bogatym domu księdza palą się jeszcze światła. Ksiądz Abraham, nieśmiały okularnik o inteligentnej twarzy, jak przystało na duchownego, zapewne oczytany i opanowany, popija kawę, "swoje jedyne uzależnienie". Jego nastrój psuje jednak audycja radiowa poświęcona tragedii, która miała niedawno miejsce. Chodzi o morderstwo dzieci z okolicznego sierocińca. Czyn ten słusznie wzburza Abrahama. A jego zdenerwowanie pogłębia fakt, że to on jest głównym oskarżonym.
Platformy: PC
Producent:Interactive Stone
Wydawca: Interactive Stone (we współpracy z Carbon Incubator)
Data premiery: 07.06.2018
Wersja PL: Nie
Wymagania: Windows 7 – 10, Intel Core i5-2400 3.1 GHz, 8 GB RAM, GeForce GTX 770 2 GB.
Grę do recenzji dostarczył wydawca. Graliśmy na PC. Zdjęcia pochodzą z miejsca pomiędzy niebem a piekłem.
Studio Interactive Stone niepotrzebnie osadza akcję w Anglii – dla dalszego rozwoju wydarzeń nie jest to istotne i nie rozumiem, czemu nie mogliśmy pozostać w egzotycznej (z punktu widzenia gracza, który zwiedzał ten kraj bodaj tylko w Castlevanii) Rumunii. Zresztą, samo studio wywodzi się z kraju Drakuli. Angielski wyjątkowo mi w tej grze nie pasował, w końcu językiem liturgicznym cerkwi prawosławnej jest rumuński. Rozumiem, że wynika to z chęci dotarcia do jak największej liczby graczy i że niektórzy mogliby odbić się od gry, w której tylko napisy byłyby w zrozumiałym dla nich języku... ale ja należę do osób zachwyconych dialektem majańskiego w interpretacji Mela Gibsona i taka egzotyzacja podniosłaby w moich oczach atrakcyjność tego tytułu.Bo jest Gray Dawn godzien uwagi z kilku powodów. Łączy prawosławną barokowość złoconych ikon ze stylistyką ruskich baśni. Wnętrza są niezwykle wręcz barwne, ciekawe, z dużą ilością szczegółów, bogatym wystrojem. Sprzęty, meble, obrazy świętych – wszystko to jest pięknie skomponowane i pełne przepychu, który osobom wychowanym w kulturze katolickiej mógłby wydać się nieco przesadzony, ale idealnie oddaje klimat tamtych regionów.To prawdziwa uczta dla oczu i jedynym problemem, jaki miałam w związku z wrażeniami wzrokowymi, był wyczuwalny efekt rybiego oka, który powodował u mnie objawy choroby gracza (na co pomogło zmniejszenie ekranu gry).Trochę brakowało mi niestety opisów. Prawosławie nie jest dobrze znane polskim graczom (podczas gdy np. w 1992 roku w Rumunii wyznawało je 86 % mieszkańców). Wartością dodaną gry byłoby wprowadzenie do tego odłamu chrześcijaństwa. Na przykład – wytłumaczenie charakteru carskich wrót, symboliki ikon i ikonostasu, trochę informacji o świętych, a nie tylko ich imiona. Przydałyby się też opisy poszczególnych utensyliów cerkiewnych, ponieważ niektóre bardzo się różnią od katolickich. Dziwne było też to, że na niektórych ikonach i manuskryptach znajdowały się teksty w języku starocerkiewnosłowiańskim, ale na innych – w angielskim.Dodam jeszcze, że poza prawosławiem można było znaleźć też nawiązania do nieco mniej oficjalnych wierzeń – jak chociażby do kultu Cthulhu czy wiary Starożytnych Egipcjan.
Bardzo ciekawie było obserwować niektóre obrzędy. I znowuż – biorąc po uwagę, jak bogate w obrazy świętych i utensylia były wnętrza, chciałabym więcej opisów tego, czego byłam świadkiem.Ale skupmy się przez chwilę na fabule. Celem Abrahama jest odnalezienie jednego z zamordowanych dzieci – ministranta o imieniu Alexander, którego ciało zaginęło. Ksiądz przemierza długie korytarze swego domu i przeszukuje pomieszczenia, a w pewnym momencie trafia też do dziwnej krainy jak ze snu. Gray Dawn to prosta przygodówka point and click, w której klimat i historia grają pierwsze skrzypce. Czujemy, że związek księdza z chłopcem jest oparty na silnych emocjach i odpowiedzialności, przewijają się też wspomnienia o egzorcyzmie, któremu trzeba było poddać ministranta. W pewnym momencie słyszymy też głos Alexandra, który jest swego rodzaju przewodnikiem po alternatywnym świecie baśni. Historia nieźle się rozpędza i z czasem okazuje się, że Abraham niejedno ma na sumieniu... chociaż, czy to wszystko to była naprawdę jego wina? A może Abraham został wrobiony? Czy to, co widzimy, to świadczące o szaleństwie obrazy wydobyte prosto z jego umysłu, czy może siły nieczyste podjęły szturm na nieszczęsnego kapłana? Nie wiadomo, tym bardziej, że wizje występują na jawie, a przejściem do alternatywnego świata może być zwykła szafa.Właśnie, ten alternatywny świat – to jest właśnie wspomniana wcześniej, oszałamiająca kraina rodem z baśni i legend, oferująca nam całkiem ciekawe, chociaż jak dla mnie zbyt proste zagadki środowiskowe.
Abraham nie mówi wiele, co jest pewnym plusem, bo aktor podkładający głos pod tę postać jest mało przekonujący. Poznajemy fragmenty jego historii zbierając cylindry do fonografu i rozmawiając z... dzieckiem. Niech pozostanie, że to dziecko.Na pewno to, co dzieje się w głowie Abrahama – albo w czyśćcu, albo w piekle, albo w innym wymiarze, gra nie narzuca interpretacji – jest fascynujące i mroczne zarazem. Klimat egzorcyzmów unosi się niczym dym z kadzidła. Proste sprzęty wzbudzają podejrzenie, że nabyły zupełnie nowych funkcji. Przez telefon dzwoni do nas demon o głosie dziecka. Posążek ropuchy jest wstrętny i gapi się na drzwi, których Abraham nie chce otworzyć. Nie chcę wiedzieć, czemu suknia panny młodej stojąca w jednym z pomieszczeń jest ochlapana krwią. Szukamy klucza, by obrócić krzyż ustawiony przez jakiegoś chuligana do góry nogami.Świat ojca Abrahama jest chory, ale broni się przed chorobą za pomocą modlitwy i racjonalizacji. Ksiądz powtarza, że to, co widzi, to albo zwidy, albo podstęp diabła. Szkoda tylko, że nie przeżywa wszystkiego bardziej – jak wiele z horroru wprowadziłoby nagranie jego szybko bijącego serca, przyspieszonego oddechu i okrzyków strachu. Brakuje mu niestety charyzmy i emocji.Ksiądz posługuje się rozmaitymi przyrządami, z których niektórym, jak już pisałam, przydałby się dłuższy opis, chociażby parę słów wyjaśnienia wypowiedzianych przez samego bohatera. Najciekawszym przedmiotem jest pozytywka w kształcie serca, która zmienia pory roku z letniej na zimową. Jest to bardzo ciekawe rozwiązanie, które nie dość, że wygląda pięknie w akcji, to jeszcze daje polu do popisu przy wymyślaniu nietypowych zagadek. Zimą grube sople bronią dostępu do niektórych przejść, zaś latem gęsta roślinność potrafi zarosnąć ścieżki. Niestety, artefakt ten dostępny jest dopiero po 1/3 gry, zaś same zagadki z jego wykorzystaniem są trywialne.Naprawdę przydałoby się podkręcenie trudności niektórych łamigłówek. W paru miejscach czułam się jak w trakcie grania w REAH: Face the Unknown, co było bardzo miłym przeżyciem. Niestety, podczas gdy produkcja rodzimego Avalonu potrafiła nieraz doprowadzić moje zwoje mózgowe do przegrzania, tak Gray Dawn było dziecinnie proste. Zagadki rozwiązują się praktycznie same.Kolejnym mankamentem są animacje postaci, o których w przypływie dobrego humoru można by rzec, że są oldshoolowe. Na szczęście, rzadko kiedy je widujemy. Nie miałabym nic przeciwko, by w ogóle zniknęły, aby zamiast niektórych scen pojawiły się statyczne plansze z głosem narratora.W różnych tekstach na temat Gray Dawn przewija się ostrzeżenie, że jest ona mocno kontrowersyjna i osoby religijne mogą się poczuć nią urażone. Prawdę mówiąc, nie jestem pewna, czy można tę grę nazwać obrazoburczą. Stanowi ona cały kalejdoskop klasycznych wizji piekła, tych bardziej namacalnych, jak archiwum kościelne, które przybrało postać świątyni rozpusty, z jajami niczym z Obcego, poukładanymi w wyuzdanych pozach żeńskimi manekinami i pewną bardzo sugestywnie wyglądającą demonicą królującą temu wszystkiemu. Ale nie brakuje też klasycznych przedstawień, występujących m.in. pod postacią obrazów Hieronima Boscha. Przypomnijcie sobie, jakie one są sugestywne i bezpośrednie. Myślę, że należy Gray Dawn traktować jako współczesną interpretację średniowiecznych i renesansowych wizji zepsucia i kary, poszukiwania odkupienia i ucieczki przed winą. Tytuł ten oszczędza nam banalności, której można by spodziewać się po produkcji traktującej o religii. Nie uświadczycie krwawych łez świętych i zbrukanego gołąbka leżącego przed ołtarzem. Brutalność jest zasugerowana, ale nie rzuca się w oczy. Grzech jest ledwie cieniem, a odkupienie nie istnieje.