Graliśmy w tryb kooperacji w Homefront: The Revolution. Piaskownica pod zaborem nie pieści się z graczem
Po zagraniu w demo jedno wydaje się pewne - to nie jest sequel Homefronta z 2011 roku, tylko zupełnie nowa, niezależna gra.
26.01.2016 | aktual.: 13.02.2016 16:30
Partyzantka to wdzięczny temat dla gier wideo - nie dość, że wizją mrocznego reżimu daje szablon na ciężką, charakterystyczną atmosferę, to jeszcze z miejsca pomaga ustalić podstawowe zasady rozgrywki. Wiecie, strzelanie z ograniczoną amunicją i znaczącą przewagą wroga, konieczność kombinowania, okazyjne skradanie, elementy survivalu z systemem wytwarzania i modyfikacji przedmiotów na czele, grochówka, opcjonalnie rozwój bohatera...
Twórcy Homefront: The Revolution korzystają z dobrodziejstw partyzanckiej tematyki w pełni, dołączając do zestawu tryb kooperacyjny Resistance, który jest osobnym bytem względem przeznaczonej tylko dla jednego gracza kampanii fabularnej. I właśnie w ten wariant rozgrywki - wrzucający nas z towarzystwem do fragmentu miasta ze z góry narzuconą misją - mieliśmy okazję zagrać podczas prezentacji gry.
A Filadelfia roku 2029 nie jest miłym miejscem; to nie romantyczna miejscowość z piosenki Bruce'a Springsteena, tylko miszmasz zasypanych gruzem ulic, burych budynków i patroli koreańskiej armii okupującej miasto. Wydzielone obszary zwiedzimy w trybie Resistance razem z trójką innych graczy, walcząc o wolność, sabotując oprawców i jeżdżąc na motocyklu.Zabawę w Resistance zaczniemy od stworzenia własnego bohatera. Po wybraniu płci i jednego z kilku domyślnych modeli postaci, musimy zdecydować się, kim nasz partyzant był przed wojną. Element ten jest udany z dwóch powodów - po pierwsze sprawia, że już na wstępie przestajemy patrzeć na sterowanego bojownika jak na zwykły stojak pod broń. Po drugie doprawiając klimat gry, zręcznie urozmaica też samą rozgrywkę.
Przed najazdem Korei byłeś robotnikiem? W takim razie twój tryb życia cię zahartował i kiedy ktoś uratuje cię przed śmiercią, będziesz mieć więcej życia niż inni. A może jeszcze niedawno pracowałaś jako pielęgniarka? Cóż, z pewnością zrobisz lepszy użytek ze szczupłych zapasów morfiny. Informatyk z większą łatwością coś zmajstruje, a rzeźnik będzie miał wprawę w walce wręcz. Warta pochwały jest również liczba dostępnych zawodów - nie policzyłem ich, ale znajdziemy spokojnie ponad 20. Każdy z osobnym profitem dla postaci, choć podczas bety niektóre opisy jeszcze się dublowały.
To, co nosimy na sobie, również może w jakiś sposób podbić nasze statystyki. Do tego dochodzi oczywiście arsenał, który składa się z koktajli Mołotowa (dostępne w starter packu każdego rewolucjonisty!), gadżetów i pięciu rodzajów broni palnej po trzy wariacje każda. A na deser granatnik RPG, co daje łącznie szesnaście pukawek w dniu premiery, wszystkie z możliwością dodatkowej modyfikacji. W kampanii fabularnej wspomniane łakocie otrzymamy w trakcie rozwoju historii. Za to w trybie Resistance wykonywanie misji będzie nagradzane gotówką, dzięki której kupimy skrzynie z zapasami.Wewnątrz nich możemy znaleźć zarówno nowy karabin, jak i celownik optyczny, buty czy materiały do tworzenia bomb. Zestawów mamy kilka - różnią się ceną i typem ekwipunku, jaki jest szansa zdobyć. Kupimy je też za prawdziwe pieniądze, ale deweloperzy z uporem maniaków lub - cóż - deweloperów bojących się fekalioburzy o mikrotransakcje podkreślają, że jest to opcja dla graczy z mniejszą ilością czasu. Wszystko będzie można zdobyć bez płacenia choćby złotówki.
Naszego partyzanta rozwiniemy również w klasycznie RPG-owym stylu. Za wykonywanie misji (lub próbę wykonania, ale o tym potem) gra poczęstuje nas punktami doświadczenia. Te wydamy na rozwój kilku drzewek umiejętności. Tutaj raczej klasycznie - a to zestaw doskonalący nasze strzelectwo, a to ten tuningujący wytrzymałość czy hakowanie i tworzenie przedmiotów z niczego.No dobrze, ale kiedy już założymy te buty, maskę i strzelbę, kiedy upewnimy się, że przed wojną pracowaliśmy jako taksówkarz i dzięki temu dobrze znamy zakamarki Filadelfii, a najlepiej idzie nam majsterkowanie, kiedy już wybierzemy jedną z misji, wyruszymy na ulice obleganego miasta. Z trzema znajomymi lub obcymi graczami. Podczas pokazu mieliśmy okazję zwiedzić Czerwoną Strefę - zbombardowane przedmieścia złożone z ruin budynków, zdezelowanych samochodów i wielkich lejów na skrzyżowaniach. Nie minęła minuta, kiedy zrobiliśmy to, co do nas należało - zaczęliśmy strzelać.Ołowiem faszerowało się nieźle, choć we znaki co i raz dawała się wczesna wersja gry. Częściej niż raz zdarzyły się takie kwiatki jak teleportujący się wrogowie albo dziwaczne AI, które czasami lubiło odwrócić się do mnie plecami, jakby obraziło się, że doń strzelam. W pewnym momencie nie mogłem też wskrzesić poległego kamrata - cały proces przebiegał bezproblemowo, tylko kolega wciąż leżał i umierał. I umarł. Zdarzyło się również, że zacięła mi się broń - karabin przeładowany, pełen kul, ale milczy mimo naciskania spustu. Dopiero po 2-3 minutach problem zniknął.
Takie błędy potrafiły skutecznie wybić z rytmu, ale kiedy gra była stabilna, kładzenie trupem kolejnych patroli KPA (Korean People's Army) przynosiło satysfakcję. Zadyma często była tak duża, że w ruch szły koktajle mołotowa, bomby i urządzenia hakujące wrogie drony na naszą stronę. Raz czy dwa napatoczył się też wóz pancerny Goliath, którego trzeba było zajść od tyłu i wysadzić zbiornik z paliwem. Sprawy nie ułatwiała konieczność uzupełnienia ograniczonej amunicji poprzez manualne zbieranie łupów z każdego ciała - im dłużej trzymaliśmy przycisk, tym więcej fantów wyrywaliśmy nieboszczykowi. Teoretycznie niewygodne rozwiązanie doprawiało jednak klimat gry, dając wrażenie panicznego przeszukiwania zwłok.Działo się dużo, a umierało się jeszcze więcej. Może nie jest to Homefront Souls, ale poziom trudności już na Normalu potrafi być satysfakcjonująco wysoki. Jedna głupia decyzja, moment nieuwagi czy oddalenie się od grupy często skutkowało śmiercią. Jeśli nikt nie pomógł wstać poległemu, następowała długa, bolesna minuta odradzania się w najbliższej kryjówce. Natomiast gdy na ulicach nie pozostawał żaden członek drużyny, misja bezlitośnie kończyła się porażką. Taki scenariusz przytrafił się nam co najmniej kilka razy, mimo że w czteroosobowej grupie był także deweloper gry. Na szczęście nawet za poniesienie klęski dostaje się trochę pieniędzy na skrzynki z zapasami i punkty doświadczenia do rozwoju postaci. I jakoś to, panie, idzie, od zgonu do zgonu...Z początku łatwo nie zdać sobie sprawy, że świat Homefronta jest piaskownicą. Scenografia złożona ze zgliszczy osiedli i niemalże rozprutych ulic może zasugerować dosyć korytarzowe podejście do tematu. Ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby ominąć taranujący przejście wóz czy przepaść i pomknąć innymi ulicami. A kiedy już wsiądziemy na crossa... Tak, motocykl jest idealnym sposobem by poczuć rozmiary świata i zwyczajnie dobrze się bawić. Pomykanie jednośladem po wnętrzach i dachach budynków potrafi dać sporo frajdy i dokłada szczodrze do klimatu rewolucji i buntu; świata, w którym porządek i konwenanse są już tylko wspomnieniem.
W pewnym momencie minąłem patrol KPA. Panowie, rzecz jasna, otworzyli ogień. Za bardzo się tym nie przejąłem - wykonując unik zwieńczony spektakularnym skokiem na dogodnie umieszczonej skoczni, cieszyłem się od ucha do ucha. Podczas jazdy minąłem też kawał świata, uświadamiając sobie, że udostępniona dzielnica jest naprawdę spora. Po tej zabawie mam nadzieję, że cross będzie częstym środkiem transportu i znajdzie się dla niego niejedno zastosowanie.Dobrze by było, bo niepokoi mnie kwestia nudy. Misje w trybie kooperacyjnym wsadzały nas w pewien rodzaj korytarza dyktowanego przez kolejne cele. Wszystko też sprowadzało się tak naprawdę do pojawienia się w jakimś miejscu i wybicia żołnierzy KPA, ew. podejścia do komputera i wciśnięcia przycisku. Zastanawiam się, czy studiu uda się wypełnić okupowaną, rozległą Filadelfię wystarczająco różnorodnymi zajęciami. Martwi mnie, że wszystko mogłoby sprowadzać się do chodzenia od zniszczonego budynku do zniszczonego budynku i wybijania złych oprawców.Póki co trudno mi zgadywać, co jeszcze mogłoby się zadziać, więc pozostaje mi uruchomić wiarę w Dambuster Studios. Obiecująco brzmią słowa Fasahata Salima, jednego z deweloperów: -Niektóre misje są specjalnie zaprojektowane pod ciche podejście, ale możesz wykonać w taki sposób absolutnie każdą, jeśli tylko twoja drużyna się odpowiednio zgra. Realne jest, by całą grę przejść po cichu. Taka różnorodność w wykonywaniu misji mogłaby znacząco urozmaicić rozgrywkę. Niestety podczas dema moja grupa dała się wykryć w sekcji ewidentnie przygotowanej do cichego podejścia. Ale taki też urok gry z żywymi ludźmi - wszyscy jesteśmy skazani na swoje decyzje i błędy.Grafika Homefront: The Revolution nie urwie nikomu głowy, ale jest wystarczająco dobra, by nie narzekać, a i czasem trafi się widok, który może zrobić niemałe estetyczne wrażenie. Mnie w głowie został obraz wieżowca, którego najwyższe piętra płonęły w ciemnościach Filadelfii niczym pochodnia. Świetnie prezentuje się też oświetlenie dodatkowo komplikujące rozgrywkę. Reflektory odbijające się od mokrego asfaltu skutecznie utrudniały zlokalizowanie ostrzeliwujących nas żołnierzy.
Dopracowania wymagają za to animacje i elementy "parkourowe". Przeskakiwanie nad barierkami wygląda nieco dziwnie i jest nieintuicyjne, dobrą minutę zeżarło nam też komiczne skakanie w miejscu w celu chwycenia się krawędzi wyjścia z tunelu. W połączeniu z wcześniej wymienionymi problemami nowy Homefront jawi się jako gra, która potrzebuje sporo technicznych szlifów. A czasu niewiele - premierę zaplanowano przecież na 20 maja.Jeśli jednak wszystko uda się dopracować na czas, jeśli świat pogrążonej w wojnie Filadelfii będzie bogaty w różnorodne zadania, a gra utrzyma swój wysoki poziom trudności, możemy otrzymać klimatyczną, wielką strzelaninę, która stawia na taktykę i współpracę, nie zaś walkę sygnowaną podpisem Johnny'ego Rambo. Tryb Resistance jest bytem niezależnym od kampanii dla pojedynczego gracza i ma być wspierany nowymi misjami oraz przedmiotami przez rok po premierze. Mało tego, wszystkie te frykasy mają być udostępniane za darmo.
Boję się, że zbyt rychłą premierą twórcy mogą strzelić sobie w stopę. Załóżmy jednak, że wiedzą, co robią - wtedy z pewnością warto wyglądać Homefront: The Revolution. Tylko poproszę o dużo skoczni i torów prowadzących przez zrujnowane korytarze. I takich przeciwników, żebym z kolegami kulił się za samochodem i kombinował, jak, do diaska, wybrnąć z tej kabały.