Graliśmy w Fist of the North Star: Lost Paradise i Valkyria Chronicles 4
Między postapo, a wojennymi szkicam.
05.09.2018 | aktual.: 05.09.2018 15:39
Skoro w redakcyjnej skrzynce pojawiło się zaproszenie na pokaz dwóch potencjalnych hitów SEGI, nie mogliśmy nie udać się do ich siedziby w Warszawie, by wypróbować jak prezentują się przedpremierowe wersje gier. Zanim jednak przejdę do jakiegokolwiek wprowadzenia, muszę rozwiać wątpliwości, które zapewne targają niektórymi miłośnikami komiksowego pierwowzoru. Lost Paradise to, w wielkim skrócie, gra, która osadza świat i bohaterów z Fist of the North Star w mechanice znanej z cyklu Yakuza.Dosłownie. Jeżeli jesteście miłośnikami przygód Kazumy Kiryu, to od pierwszych chwil poczujecie się tu jak ryba w wodzie, zarówno pod względem sterowania, jak i wyglądu UI w menu czy nawet systemu rozwoju postaci. Czy to źle? W żadnym wypadku. Efekt tego niecodziennego mariażu okazuje się nad wyraz zabawny i wciągający.Tym, którzy nie są zaznajomieni z oryginałem, dopowiem tylko, że bohaterem, zarówno komiksu jak i gry, jest Kenshiro - wojownik po mistrzowsku posługujący się stylem Hokuto Shinken. Bohater przemierza samotnie postapokaliptyczne pustkowia, a jego rozpoznawczą cechą jest ronienie męskiej łzy po ukróceniu życia nawet najgorszego ze złoczyńców. Wspomniane Hokuto jest natomiast o tyle zabójcze, co również efektowne. Polega ono na uderzaniu w punkty witalne wroga, co prowadzi do jego napuchnięcia i eksplozji w fontannie krwi. Wyobraźcie to sobie. Parę szybkich ciosów, bryzgająca krew i wieńcząca ten morderczy balet łza. W tle rozbrzmiewa symfonia kiczu przygrywająca na instrumentach dyskomfortu.To jeden z moich ulubionych gatunków muzycznych. Historię obrazkową darzę sentymentem i miłością dozgonną, a Lost Paradise zdaje się mieć potencjał, by trafić do panteonu najlepszych komiksowych adaptacji.Trudno mi wypowiadać się o samej historii. Wersja, którą testowałem na pokazie, rzuciła mnie w środek gry do głównego huba - miasta zwanego Eden. Rozgrywka przypominała tutaj włóczenie się ulicami Kamurocho w Yakuzie. Tylko wszystko bardziej żółtawe, piaszczyste i generalnie panuje tu klimat, jakby wybuchła bomba atomowa. Co rusz Kenshiro zaczepiany jest przez opryszków, którym po krótkiej wymianie ciosów wybuchają głowy. Niekoniecznie z wrażenia. System walki jest tu żywcem przeniesiony z przygód Kiryu z dodatkiem spektakularnie krwawych finisherów, znanych z kadrów komiksu. Wyjątkowo rozczuliły mnie napisy na ekranie. Gra najbardziej spektakularne akcje kwitowała komentarzami pokroju “HOLY SHIT!”.Podczas swobodnego zwiedzania Edenu zdążyłem zostać barmanem, gdzie precyzyjnymi uderzeniemi ciosałem idealnie okrągłą kulę lodu do drinka. Później, w pobliskiej przychodni, leczyłem pacjentów Hokuto akupunkturą w rytm Ody do Radości. Ostatecznie trafiłem też do klubu nocnego, gdzie przyjąłem posadę managera. Zarządzanie tymże przybytkiem przyjmowało formę relatywnie prostej w obsłudze, ale dosyć głębokiej gry strategicznej, która ponadto wymagała niemało sprytu i zręczności, gdyż goście okazali się wyjątkowo niecierpliwi.Do tego Kenshiro wpada oczywiście na różne postacie poboczne, które oferują mu do wykonania mniej lub bardziej interesujące zadania. Ot, Yakuzowy standard. Jedne z nich są ciekawsze, inne to festiwal zbieractwa czy też typowe “FedExówki”. Dla każdego coś miłego.Nie można również zapomnieć o mieszczącym się w samym centrum miasta Thunderdo… znaczy się arenie gladiatorów, na której można zmierzyć się z grupkami wrogów lub zawalczyć z potężnymi bossami. Zwłaszcza ci ostatni potrafią stanowić niemałe wyzwanie, czasem odstając nawet od tradycyjnych walk z gry. Ot, jeden z gladiatorów był po prostu gigantyczny, co automatycznie zamieniło pojedynek w swoistą łamigłówkę. Fajne urozmaicenie.Na koniec napomnę tylko o możliwości wyruszenia na Pustkowia. Niestety, ze względu na ograniczony czas na pokazie, zdołałem jedynie zmienić to i owo w moim łaziku, wziąć udział w krótkim wyścigu i pobłądzić po piaszczystych wydmach, zostając napadniętym przez grupę bandziorów. Styl jazdy i fizyka jest oczywiście łudząco podobna do tego, jak zachowuje się taksówka w Yakuzie, ale poniekąd można było się tego spodziewać.Drugą grą, którą mogłem sprawdzić na pokazie, była najnowsza odsłona serii gier strategicznych - Valkyria Chronicles. Ogrywałem misję trzecią, niedostępną w wersji demo, którą możecie pobrać w cyfrowych sklepach swoich konsol. Mimo to, nie dowiecie się o tej grze zbyt wiele nowego z mojej zapowiedzi, bo też nie za bardzo mam o czym pisać…Głównym problemem “czwórki” jest to, że jest nieco zbyt podobna do pierwowzoru. Jeśli macie za sobą pierwszą odsłonę serii, to otrzymacie tu wszystko to, czego się spodziewać. Z bardzo drobnymi zmianami mechanicznymi, o których dowiedziałem się… ze zwiastuna, bowiem nie miałem okazji zaznajomić się z nimi, ogrywając ten tytuł na pokazie. Poniżej możecie obejrzeć wspomniany trailer:Valkyria Chronicles 4 oferuje bardzo podobne doświadczenia estetyczno - rozrywkowe, co poprzedniczki. Oczy cieszy piękna, przypominająca szkice kredkami, grafika, a misje są nie tylko przystępne, ale też posiadają ogromną głębię, która zadowoli miłośników taktycznego kombinowania. Dorzućmy do tego ciekawy zestaw postaci, których dynamika relacji, wyrażana poprzez cutscenki pomiędzy misjami, jest bardzo przekonująca. Tym bardziej, że często dotyka bardzo przyziemnych spraw, które przypominają nam, że wojenni żołdacy to jednak również zwykli ludzie - mają swoje sympatie, codzienne sprawy i mniejsze lub większe problemy. Ludzkiego pierwiastka z pewnością tej grze nie braknie.Czwarta część Valkyrii może pochwalić się wszystkimi zaletami swojej starszej siostry. Spora różnorodność klasowa bohaterów pozwala na dopasowanie drużyny do swojego stylu rozgrywki, co ma ogromny wpływ na to, jak przebiegnie dana misja. Niektóre postacie dostają też dodatkowe bonusy do statystyk, gdy np. współpracują ze swoim przyjacielem, czy poruszają się w terenie, na którym czują się dobrze. Pora dnia również fajnie wpływa na sytuację na polu bitwy. Warto też pamiętać o rozkazach (o których ja regularnie potrafię, grając w Valkyrię, zapomnieć), których wydawanie również wpływa na skuteczność jednostek.Niestety każdy medal ma dwie strony i Valkyria Chronicles 4 nie jest wolna od tych samych przywar, które dotykały poprzedniczki. Wybieranie jednostki kursorem na mapie jest niewygodne i frustrujące. Lepiej przerzucać między nimi przyciskami. Do tego wirtualne “rzuty kostką”, które mają miejsce w tego typu grach, by zdeterminować rezultaty działań gracza, czasami ocierają się o absurd. Zdarzyło mi się nie trafić pociskiem z wyrzutni rakiet stojącego kilka metrów dalej wroga. Nie obraziłbym się także za opcję przyspieszania podjętych już działań przeciwnika. Nieco za długo trwa słuchanie, jak drepczą sobie zasłonięci przez “mgły wojny”.Rozumiem, że to może brzmieć jak straszne narzekanie. Osobiście jednak jestem bardzo wkręcony w nową Valkyrię. Lubię ten świat, mechanikę i postaci. Jeżeli jednak szukacie większej ewolucji serii, to po prostu jej tutaj nie znajdziecie. Jeśli jednak zależy Wam, by powrócić do tego pięknego i rozbudowanego świata, bądź po prostu rozegrać zestaw nowych misji w znanym sobie środowisku, to z pewnością będziecie z “czwórki” jak najbardziej zadowoleni. Ja jestem na tak, bo mi to absolutnie nie przeszkadza. Kupując tę grę, musicie się jednak liczyć na powtórkę z rozrywki.