Graliśmy w Battlefield 2042. Pierwsze wrażenie jest piorunujące
Battlefield 2042 to powrót do korzeni polany nowoczesnym sosem. Tempo jest szalone, widoki oszałamiające, a perspektywy dla miłośników strzelanek bardzo obiecujące.
Choć z serią Battlefield jestem za pan brat od lat, to start odcinka z numerkiem 2042 miałem trudny. Trochę zawaliły serwery, bo zamknięta beta dla dziennikarzy na pstrym koniu jeździła (co zrozumiałe) i chwilę musiałem poczekać na dołączenie do gry. Chwila nie trwała przesadnie długo, ale na tyle, że koledzy i koleżanki byli od kilku minut w ogniu walki. A ja trafiłem w samo jej serce.
Niby człowiek miał chwilę, żeby zerknąć na mapę, wybrać klasę, ale w pośpiechu kliknął pierwsze lepsze miejsce i trafił na główny front. Pozwolę sobie dodać, że grałem na klasowym pececie, więc pisząc front, mam na myśli 128 rozgrzanych do czerwoności karabinów. Ile z nich było botami, a ile żywymi ludźmi — tego nie wiem. Ale pierwsze wrażenie jest naprawdę piorunujące.
Ten świst kul, huk helikopterów, przejeżdżających samochodów i nagłe pojawienie się czołgów po prostu powala. Tym bardziej że Battlefield 2042 w całym tym chaosie wygląda piekielnie stabilnie. Dłużej napawać się widokami nie mogłem, gdyż w tym momencie zostałem brutalnie sprowadzony na ziemię. Starym, dobrym snajperskim strzałem prosto między oczy.
Wszystko trwało dosłownie sekundy, więc na swój pierwszy respawn wybrałem odleglejszy punkt. I tu też skucha, bo mapa jest olbrzymia, więc trzeba się nieco nabiegać. Można na szczęście wybrać typowego żołnierza, który ma pod ręką linę z hakiem. Tę wystrzeliwujemy na nieznaczne odległości i przyciągamy się, co pozwala nieco przyspieszyć bieg. Przydatne, choć wygląda nieco karykaturalnie. Zwłaszcza gdy biegniemy w jednej linii z innymi traperami, którzy wykonują ten sam ruch.
Klasy, czy jak wolą twórcy, specjaliści to klasyka gatunku. Poza żołnierzem jest też medyk, snajper i człowiek od ciężkich kalibrów. Pierwszy z nich oczywiście leczy (może np. wystrzelić strzykawkę w sprzymierzeńca), drugi wyśle drona zwiadowczego, a ostatni postawi wieżyczkę strażniczą. Co bardzo istotne, broń można przypisać do każdego żołnierza. Medyk ze snajperką? Albo ciężkim karabinem? Bardzo proszę. W locie, a w zasadzie w biegu, możemy też zmieniać celownik czy magazynek. Daje to spore pole do popisu.
Wybrałem ponownie żołnierza i wróciłem na pole bitwy. Teraz całkowicie skupiony na odbijaniu kolejnych celów. A tych było sporo. Wraz z innymi dziennikarzy graliśmy bowiem w trybie "Conquest" na mapie Orbital. I już po chwili dało się odczuć ducha Battelfielda 3 i 4. Ale w mocno uwspółcześnionej oprawie. 2042 na szerokich kadrach potrafi zachwycić. Choć ciekaw jestem, jak będzie radził sobie na konsolach nowej generacji.
Z bliska bywa już nieco gorzej. Budynki są nieco szpetne i sterylne do bólu, ale są tu przecież tylko po to, żeby ktoś przyładował w nie z czołgu lub wyrzutni rakiet. Gorzej z powtarzającymi się modelami postaci, które bardzo szybko sprowadzają się do wojny klonów. Na tyle, że czasem trudno się połapać kto wróg, a kto przyjaciel.
Świetne wrażenie robią zmiany pogodowe. Słońce potrafi chwilowo oślepić, a gdy nad wyspę nadciągnie burza, klimat zmienia się całkowicie. Niestety tylko raz zamigotało mi tornado na horyzoncie, w dodatku pod koniec jednej z sesji, więc nie wiem, jaki dokładnie jest jego wpływ na rozgrywkę. Natomiast szumnie zapowiadany start rakiety jest jedynie błyskotką. Imponującą, ale jednak tylko ozdobą.
Na szczęście nie ma czasu na przyglądanie się wszystkiemu z bliska. Nie w tym tkwi sedno Battlefielda 2042. Tempo jest bowiem tutaj szalone, a kolejne punkty same się przecież nie odbiją. I choć to zabawa znana i powtarzana od lat, wciąga bezpowrotnie. Mechanika strzelania to również stary, dobry Battlefield, choć mam wrażenie, że niektóre bronie pozbawione są większego odrzutu.
Zamknięty pokaz trwał trzy godziny, ale minęły szybciej niż lot tej pierwszej kuli, którą przyjąłem na początku tekstu. Powtórzę: pierwsze wrażenie Battlefield 2042 robi piorunujące i zaostrza apetyt na więcej. Na szczęście kolejna beta, już otwarta, za rogiem. A i do premiery wiele nie zostało. Na ten moment wiem jedno: chcę więcej!